Muzyka klasyczna i jazz to dwa bieguny muzycznej kariery Danielssona. Mówi – z uśmiechem – że muzycy orkiestry na pytanie, czy jestem muzykiem jazzowym, odpowiedzieliby twierdząco… . Danielsson dobrze czuje się w przestrzeni między muzyką klasyczną a jazzem. Jego pierwszym nauczycielem muzyki był organista kościelny, a folklor jego rodzinnej Szwecji był zawsze obecny w jego muzycznej tożsamości. Jako młody wiolonczelista dużo grał w orkiestrach. Jego znajomość Bacha i świętych hymnów szybko przekształciła się w miłość do rock’n’rolla, ale zniknęła ona w połowie lat siedemdziesiątych kiedy zaczął słuchać jazzu. Lars Danielsson zawsze troszczył się o zdefiniowanie swojego własnego miejsca jako europejskiego muzyka z tej mieszanki wpływów. Chociaż na początku grał też standardy jazzowe, poszukiwał dalej: Wiele różnych doświadczeń znalazło drogę do mojej muzyki.
Połączenie klasyki z jazzem jest oczywiście obarczone niebezpieczeństwem, czego Lars Danielsson jest bardzo świadomy. Właśnie ta świadomość sprawia, że nagrania „Symphonized” są tak skuteczne, ponieważ pisze dla muzyków orkiestrowych w sposób, do jakiego są przyzwyczajeni, nie przychodzi mu do głowy poprosić ich o zagranie jazzu. Mam nadzieję, że znam się na ich instrumentach na tyle dobrze, aby móc pisać dla nich w sposób, który brzmi jak najlepiej. Efektem współpracy jest kinowa muzyka szerokoekranowa, być może z echem Clausa Ogermanna, Nino Roty czy Ennio Morricone. A stąd już niedaleko do myśli Maurice’a Ravela, do którego Claude Debussy powiedział kiedyś: Przyjemność jest prawem.
Ta przyjemność jest wyczuwalna na nagraniach. Elastyczne, ze zrównoważonymi barwami i teksturami oraz pełne różnorodności melodycznej frazy rozwijają się w sposób, który zapewnia radość. Lars Danielsson widzi wyzwanie w wykorzystaniu orkiestry w sposób, który pozostawia organiczną przestrzeń dla instrumentów solowych. Melodia, płynność i emocje to centralne elementy jego sztuki. Moja muzyka powinna brzmieć jak najpiękniej – mówi – ale musi też być interesująca dla wykonawców, którzy ją grają. Niech się bawią moimi kompozycjami. Pisanie melodii, a potem słuchanie ich w interpretacji muzyków orkiestry to całkowita magia. Na przykład w „Sacred Mind” nie grałem. Po prostu siedziałem w sali i cieszyłem się oszałamiającym dźwiękiem orkiestry.
W 2004 roku rozpoczęła się udana współpraca Larsa Danielssona z ACT, a jego debiutancki album „Libera Me” ukazał się z udziałem Duńskiej Orkiestry Koncertowej Radia, wspomaganej przez gwiazdorski zespół: Jon Christensen, Nils Petter Molvær, Jan Bang, Caecilie Norby i innych. Słychać tam było ten szczególny dźwięk, jego lekkość i płynność, a wraz z nim zaproszenie do dobrej zabawy w towarzystwie naprawdę znakomitych muzyków. Przynajmniej na razie można powiedzieć, że Danielsson zatoczył koło. Ale ta historia jest tak dobra, że musi być – i będzie – kontynuowana…
Fot. Jan Söderström