Konrad Beniamin Puławski: Witam całą redakcję w rozmowach w amoku! Na pierwszy plan rzucamy podsumowanie 2015 roku. Zapewne ktoś już przygotował jakąś mniej lub bardziej uporządkowaną dyskografię, więc może śmiało zaczynać!
Zachary Mosakowski: Ja dałbym swój typ na „Drones” Muse.
K.B.P.: Ja szczerze stawiałbym na coś bardziej organicznego. Przestały mnie bawić takie wymuskane rzeczy, jakkolwiek by dobrze nie brzmiały. Skoro to jednak będzie rozmowa, to podawajmy po parę typów. Jestem ciekaw, czy któreś się pokryją.
Marcin Maryniak: Na chwilę obecną to zdecydowanie Kortez i jego „Bumerang”. Ponadto podałbym jako ciekawy języczek uwagi projekt „Albo Inaczej”, a tak z megaekstremalnych rzeczy nowa płyta Marduk z początku roku.
E.K.: Co ja się będę wypowiadała, jak najczęściej słuchałam Judas Priest. Nowości niewiele słuchałam, a z tych, których już wysłuchałam to chyba numerem jeden będzie Caspian i ich „Dust and Disquiet”.
K.B.P.: Ja na szczęście mam last.fm…, bo bez tych statystyk ciężko byłoby mi odkopać wszystkie wspomnienia tego roku.
M.M.: Fakt. Pomocna rzecz.
K.B.P.: Najwięcej, jak się okazuje słuchałem Lamb Of God i faktycznie bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie płytą. W tym szerokim gatunku, jaki prezentuje, postawiłbym ich bardzo wysoko. Na drugim miejscu uplasował się polski God’s Favourite Drug. Pamiętam, że wielokrotnie zaczynałem dzień właśnie od ich debiutu „Here”, chociaż na miano najlepszych płyt minionego roku raczej nie zasługuje ze względu na małą inwencję twórczą. Muzyka nie jest więc odkrywcza, ale miło to wpadało w ucho, dlatego wypadałoby o tym wspomnieć. Nie zapominajmy o kolejnym trafnym wydawnictwie Sóley i wielkim powrocie Faith No More! Pink Floyd słuchałem raczej z szacunku. Wydali niby jakieś odgrzewane kotlety, ale i tak się je dobrze jadło, chociaż bez większego uznania. W innych kategoriach wypadałoby się za to zabierać. Inaczej ma się z solowym albumem Davida Gilmoura, który absolutnie mnie nie zainteresował i nie wiem, czy to tylko moje zdanie, ale wygląda na to, że i na „zewnątrz” raczej dużego uznania tym wydawnictwem nie zdobył. Dawid Zielonka: Co do zapamiętywania, co udało mi się przesłuchać w danym roku, to stosuję metodę tradycyjną, czyli mam notatnik na takie rzeczy. Na tę chwilę zawiera 190 tytułów z 2015 roku, więc wybranie najlepszego będzie nie lada wyzwaniem. Pink Floyd ominąłem świadomie, wiedząc, że raczej nic w tym dla siebie nie odnajdę. Mam już wstępną dwudziestkę, ale poczekam chwilę, aż się ustabilizuje; przed dzieleniem się zdradzę, że nie ma w niej Iron Maiden. Co myślicie o tej płycie? Broni się po paru miesiącach od wydania?
K.B.P.: Co do Iron Maiden, to ja do dziś się za to nie zabrałem, że tak powiem detalicznie. Nie mam się więc prawa wypowiadać. Ja w końcówce roku zafascynowany byłem projektem Brain Connect. Polski rock progresywny w bardzo dużym skrócie. W pierwszej 10 ich na pewno bym umiejscowił. Świetna alternatywa dla Riverside, chociaż to trochę inna półka, którzy nota bene najnowszą płyta przecież też się nie mogą niczego wstydzić.
D.Z.: „The Book of Souls” to dobra płyta, ale we mnie niewiele z niej chwyciło wystarczająco mocno, żebym rozważał ją wśród najlepszych. Zabrakło mi tych typowych dla Iron Maiden podniosłych ballad. Empire of the Clouds to mój ulubiony utwór, mimo że trwa 18 minut. To wszystko to, czego brakuje mi na tym krążku. Resztę ledwie pamiętam, oprócz otwierającego If Eternity Should Fall, więc chyba płyta się nie broni. Wstydu też nie ma i zespół z takim stażem powinien być dumny.
K.B.P.: No, ale dla Iron Maiden właśnie takie dobre płyty wystarczą już do końca kariery. Muszą utrzymać pewien poziom. Nikogo nie obrażając i nikogo nadmiernie nie zachwycając.
M.M.: Osobiście Ironów nadal nie przesłuchałem i chyba już nie zdążę tego uczynić, więc mogę powtarzać opinie za innymi. Z kolei Riverside uważam za ważny album w tym roku. Solidna porcja progresywnego rocka, miłe dla ucha kompozycje, pięknie wydana płyta. Wszystko tam pasuje. Ponadto sprawdziłem na last.fm, że to też jedna z 3-4 płyt tego roku, które wielokrotnie katowałem.
K.B.P.: Z mniejszych zespołów pamiętam jeszcze Chon z płytą „Grow”, który przewertowałem kilka dobrych razy, ale do najlepszych jeszcze daleko. Podobnie z renesansem bigbitu w postaci formacji Katedra, który zakręcił w oku łezkę. A The Dead Weather – komentarze? Bo ciekaw jestem, czy nie myliłem się w mojej recenzji z opisem.
D.Z.: Jeżeli o mnie chodzi to, wciąż uważam, że The Dead Weather nic specjalnego nie pokazali. Niespodziewanym dla mnie albumem jest z pewnością Wojtek Mazolewski Quintet. Wciąż uważam, że „Polka” to świetna płyta, która takiego laika jak ja potrafi skierować w stronę jazzu.
K.B.P.: Potwierdziłoby to chyba wiele osób, ale z jazzu na pewno postawiłbym wyżej debiut Kamasi Washingtona „The Epic”. Album naprawdę epicki.
M.M.: Nie wspomniałem jeszcze podczas naszych wywodów, ale robiłem recenzję płytki O.S.T.R. – „Podróż zwana życiem” i ta płyta wygrywa nieznacznie nad Kortezem, jeśli idzie o odtwarzanie tegoroczne. W ogóle jakieś konkluzje co do płyty Ostrego, Korteza?
K.B.P.: Ja ekspertem w tej dziedzinie nie jestem. Przesłuchiwania Ostrego odbywały się, że tak powiem amatorsko. Chociaż było parę kompozycji, do których nawet często wracałem. Z Kortezem, Marcin, jest podobnie jak z Ironami u Ciebie. Dopiero niedawno się wziąłem… Także nie wiem, czy przejdzie próbę czasu. To mógłby być czarny koń, ale na tę chwilę, nie sądzę że zaczarował mnie aż na tyle, abym mógł poświęcić jemu jakiekolwiek miejsce w zestawieniu.
D.Z.: Ja rzuciłem uchem, że tak powiem i jakoś mnie też nie porwało. To dobra muzyka, aczkolwiek nie ma szans na miejsce w moim podsumowaniu, ale zagłębiłem się teraz trochę bardziej w polską muzykę w tym roku i jestem w trakcie nadrabiania zaległości. Słuchałem sobie m.in. Leskiego i, mimo że to dość prosta muzyka, to mi się spodobało. Teksty, głos, muzyka – wszystko świetnie. Coś dla fanów Skubasa. Dawid Podsiadło wart wspomnienia i Muchy ze swoją „Powracającą Falą”. Ostrego już jakiś czas przestałem słuchać, mam tylko parę utworów, które do tej pory lubię. Z polskiego rapu to na pewno Rasmentalism w tym roku powinien zostać wymieniony, choć jak dla mnie ich najsłabsza płyta, to wciąż nie mają konkurencji.
D.Z.: Riverside – zgadzam się ze wszystkim, co pewnie wiadomo z mojej recenzji. Nie będą jednak u mnie na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o Polskę.
D.Z.: Zaryzykuję stwierdzeniem, że Piotr Rogucki nagrał niezłą płytę… No nic, poszło w świat. Możecie linczować…
K.B.P.: U mnie linczu nie będzie. Nie słuchałem. Za to w sumie też można zlinczować, ale jakoś przestałem się interesować jego karierą. Jakieś to wszystko nadmuchane. Płytę połknąłbym pewnie jedynie jako ciekawostkę.
K.B.P.: Wydaje mi się, że jednak zapomnieliśmy o Stevenie Wilsonie! Co o tej płycie sądzicie? W sumie to dziwię się, że nikt o nim nie wspomina. A może bardziej zaskoczył Was projekt poboczny perkusisty Gavina Harisona i jego covery Porcupine Tree?
D.Z.: Steven znajduje się aktualnie wśród kandydatów do mojej płyty roku. Mimo że mocno uprościł swoje kompozycje na najnowszym dziele, to po dłuższym kontakcie można w nich znaleźć mnóstwo smaczków. Wciąż żałuję, że nie poszedł dalej w stronę muzyki z „The Raven That Refused to Sing (And Other Stories)” (2013), ale w sumie od artysty progresywnego oczekuje się, żeby szedł do przodu i nie powtarzał się. Z tym niepowtarzaniem się może jest nie do końca prawda w wypadku „Hand. Cannot. Erase.”, bo wymieszał tam „Insurgentes” (2008) i „Grace for Drowning” (2011), jak dla mnie. Każdą jego płytę lubię za coś innego, więc nie mam zastrzeżeń, choć jak usłyszałem Perfect Life po raz pierwszy, to strach mnie obleciał, bo to jednak dość nieciekawa kompozycja.
K.B.P.: Steven… Po nim wszystkiego się można spodziewać. Mnie najnowsza zainteresowała tym, że na początku nie wiedziałem, jak do niej podejść. Mimo że materiał jest stosunkowo łatwy, to trzeba było go słuchać w największym skupieniu, aby docenić. Dopiero przy kolejnych przesłuchaniach był „łatwiejszy” w odbiorze i ostatecznie można go było naprawdę docenić. Perfect Life akurat mi się podobało. Przesadziłby jednak, gdyby większość kompozycji poszła w tym kierunku. On jednak lubi się bawić i płyta po raz kolejny okazała się niezwykle zróżnicowana. Ja też. Może byłoby jeszcze lepiej, gdyby napisał coś w tylu szczególnie dwóch poprzednich, zwłaszcza z jazzowymi wstawkami „Grace For Drowning” (2011), ale tak jak mówisz, Dawid… Myślę, że większość prędzej czy później poczułaby się oszukana, gdyby dostali powtórkę z rozrywki muzyka znanego z eksperymentów i nieustannego rozwoju swojego stylu.
M.M.: Płyta Stevena, nic dodać, nic ująć. W moim rocznym podsumowaniu na pewno się znajdzie. Panowie, a Scylla? Przecież jeśli chodzi o cięższą muzę, to nie można ich albumu ominąć. Podobnie Percival Schuttenbach – też dał w mojej ocenie dobry album.
K.B.P.: Tylko czy dobry zasługuje na miejsce w podsumowaniu… M.M.: Założenie jest takie, by mówić o rzeczach wybitnych lub takich, które najwięcej „namieszały” w naszych głośnikach. Więc przy całej sympatii do zespołu wspominam o tej płycie tylko tutaj, w czasie luźnej rozmowy.
D.Z.: Dobra, to ja dorzucę trochę tytułów. Z progresywnego rocka nie zapominajmy o zawsze znakomitym Beardfish. Nagrali na początku roku bardzo ciężką (jak na nich) płytę „=4636-Comfortzone”
M.M.: Słuchałem tego Beardfish, naprawdę fajna muzyka, wcześniej jej nie znałem. Będę czasem pewnie do niej wracał. Nowy album, fakt, inny niż poprzednie, nie znaczy, że gorszy, ale w mojej opinii jedynie dobry, ale żeby tak jakoś w ogólnych podsumowaniach… nie jestem przekonany, ale może ja się nie znam, za mało słuchałem…
K.B.P.: Masz rację Dawid, dużo mocniejsze granie. W zasadzie zawiedziony nie jestem, bo płyta jak każda ich płyta ciekawa w swojej formie, chociaż przyznam, że od nich oczekuję zawsze dużo zabawy dźwiękiem. Ta płyta jest jak na ich twórczość bardzo mroczna. Brakowało mi bardzo bardziej zdystansowanych zagrywek na klawiszach, które na tej płycie są jakby schowane… Ale nie jest źle. jeśli spojrzeć na to jako album sam w sobie, a nie jako twórczość Beardfish. Nawet bardzo dobrze.
D.Z.: Prawda. Ja właśnie to w ich muzyce lubię. Ciągle coś zmieniają i oferują nowy produkt, pozostając tym samym sobą. Jak mi zabraknie klawiszy, to cofnę się o parę płyt i dostanę ich nadmiar. A co jeśli chodzi o Royal Thunder, o którym pisałem na łamach naszego serwisu. Dla mnie jest jednym z najsilniejszych pretendentów do płyty roku…
K.B.P.: A to już znam też dzięki Tobie! Dobra była, ale nie pozostała u mnie na długo. Może ze względu na gatunek.
D.Z.: Moim zdaniem duży skok jakościowy względem debiutu, który też swoją drogą był dobry. Jeżeli chodzi o innych, wspomniałbym Gazpacho, Europe, Minsk, Hop Along, Lamb of God, Chelsea Wolfe, Lianne La Havas, Kwabs, Ane Brun, Tank, Zatokrev, Purity Ring, Kate Boy, Deacon the Villain – to kolejne zacne tytuły z tego roku. Misz masz stylistyczny na maksa. A jak byście skomentowali The Winery Dogs? Ktoś słuchał, bo ja staram się właśnie swoje zdanie uformować…
K.B.P.: Tak, słuchałem, ale dla mnie to takie granie mocno klasyczne, które na jakieś wyróżnienie raczej nie zasługuje… Furory w światku raczej też tym nie zrobili…
D.Z.: Otwierający utwór bardzo progresywnie brzmi, ale potem faktycznie jest bardziej klasycznie. Dobra płyta jednym słowem.
K.B.P.: No właśnie. Raczej „tylko” niż „aż”, a takich jest zbyt wiele.
M.M.: To prawda. Myślę, że dobre, ale „dobre” raczej nie powinny zajmować miejsca w naszym zestawieniu.
D.Z.: A Motörhead? Też nagrali nową płytę. Prawdopodobnie ostatnią w karierze i opinie jak zwykle są różne. Ja powiem, że chciałem ją szybko skreślić, ale chwyciła, aż dziw, że panowie dalej mają taką energię. Wydaje mi się, że to jedna z żywszych ich płyt od lat. Solidna robota. Wiadomo, na listę najlepszych płyt raczej nie zasługuje, ale warto wspomnieć ze względu na format zespołu. (Komentarz spisany przed smutnymi wieściami z końca roku – przyp. red.)
M.M.: Prawda, materiał Motörhead nabiera rumieńców z czasem, ale bez odkryć rewelacji. Generalnie mocno w stylu i konwencji, ale nikt nie oczekuje nic więcej.
D.Z.: Przypominam, że Bruce Soord z The Pineapple Thief wydał solową płytę. Może to niektórym namieszać na liście. Muzyka jest bardzo bliska dokonaniom jego zespołu macierzystego, choć skłania się ku bardziej akustycznym rozwiązaniom.
K.B.P.: Dawid, nie mieszaj w głowie! Ja dopiero co Beardfish nadrobiłem. Niestety, ale wszystkiego podsumować nie sposób…
M.M.: Tak z innej beczki, to wspomniałbym o całkowitym objawieniu na scenie metalowej (jestem monotematyczny, tak wiem…). Płyta, o której już wiele napisano, powiedziano i generalnie wszędzie latają recenzje tego albumu – Batushka „Litorgiya”. Jeśli chodzi o metal, to bardzo ważna płyta tego roku, wspaniały debiut – połączenie black metalu, doom metalu i chorału. Podział albumu na 8 części niczym w prawosławnej mszy, a do tego tajemnica, którą owiana jest ta płyta.
K.B.P.: No, ta Batushka to naprawdę jakieś zjawisko i chociaż mnie do takiej muzyki nie ciągnie, to chyba jednak sprawdzę z ciekawości. Chorały mnie najbardziej przekonują!
– – – – – –
Rozmowa mogłaby chyba trwać w nieskończoność i chyba nie sposób byłoby skomentować wszystkie wydawnictwa. Te najważniejsze dla nas zostały jednak zapewne wspomniane, a konkluzje i ostateczny werdykt sprawdzić możecie poniżej. Oto nasze trzy najważniejsze zestawienia tego roku.
PODSUMOWANIE
1. Beardfish – +4626 – Comfortzone |
Dawid Zielonka:
15. Father John Misty – I Love You, Honeybear 14. All Them Witches – Lightning at the Door
13. Wojtek Mazolewski Quintet – Polka
12. Intronaut – The Direction of Last Things
11. Deacon the Villain – Peace or Power
10. Hop Along – Painted Shut
9. Baroness – Purple
8. Kate Boy – One
7. Riverside – Love, Fear and the Time Machine 6. Gazpacho – Molok
5. Kwabs – Love + War
4. OCN – Demon i karzeł
3. Royal Thunder – Crooked Doors
2. Steven Wilson – Hand.Cannot.Erase
1. Kortez – Bumerang |
Marcin Maryniak:
15. Spoiwo – Salute Solitude
14. Dark Buddha Rising – Inversum
13. Hautajaisyö – Hautajaisyö
12. Oberschlesien – II
11. Marduk – Frontschwein
10. Steven Wilson – Hand.Cannot.Erase
9. Scylla – The Year Of The Void
8. Owler – Waves
7. Vorna – Ei valo minua seuraa
6. Różni Wykonawcy – Albo Inaczej
5. Gazpacho – Molok
4. O.S.T.R. – Podróż zwana życiem
3. Batushka – Litourgiya
2. Riverside – Love, Fear and the Time Machine
1. Steven Wilson – Hand.Cannot.Erase |
Konrad Beniamin Puławski:
15. Rimbaud – Rimbaud
14. Searching For Calm – Right To Be Forgotten
13. Baroness – Purple
12. Marilyn Manson – Pale Emperor
11. Ludovico Einaudi – Elements
10. Rudresh Mahanthappa – Bird Calls
9. Beardfish – +4626 – Comfortzone
8. Kamasi Washington – The Epic
7. Gavin Harrison – Cheating the Polygraph
6. Brain Connect – Think Different
5. Riverside – Love, Fear and the Time Machine
4. Lamb of God – VII Sturm und Drang
3. Sóley – Ask The Deep
2. Faith No More – Sol Invictus
W zestawieniach pokrywa się zaledwie 5 pozycji:
Gazpacho – Molok
Baroness – Purple
Riverside – Love, Fear and the Time Machine
Beardfish – +4626 – Comfortzone
Steven Wilson – Hand.Cannot.Erase Czy są w nich Wasze typy?