Niech was nie zmyli nazwa tej warszawskiej grupy. Od czasu ich debiutu gorączkowo śledzę ich karierę, która rozwija się bajecznie inspirująco. Muzykę na albumie „Niechęć” charakteryzuje po raz kolejny bezczelność dynamiki i tęgiego groove’u. Kompozycje naładowane są tu emocjami, które kipią intensywnością inspiracji. W słuchaczu budzi się zaś rewia ekstatycznych wrażeń, która przewija się w kulminacjach obsesyjnych motywów. Kolejne wydawnictwo skupia na sobie uwagę przede wszystkim szeroką gamą euforycznego saksofonu (Trzeba to zrobić, Metanol). Najciekawiej jednak niesie swoje brzmienie w kompozycji Krew, kłaniającej się twórczości Mikołaja Trzaski. Genialna kompozycja, która rozbiła mnie swoją bezpośredniością jaz(z)gotu i prostotą. Finezję roznosi tu agresja skupiona w elegancji. Całą płytę roznosi zaś eklektyzm i psychodeliczny ekwiwalent doznań, które są dziko urzekające. Na albumie pojawiają się również łagodniejsze brzmienia jak te w utworze Echotony, przy którym można złapać nieco oddechu. Rajza z kolei wywraca wszystko do góry nogami dodając ciekawych elektronicznych zajawek. Nie ma tu jednak właściwie znaczenia co oni właściwie grają. Jazz, czy też rock… Ich kompozycje są pełne muzycznych eskapad, które rozjuszą wielu zażartych krytyków. Nie boją się przy tym wejścia w ekstremy i mnogość kontrastów, które cieszą ucho swoją odważną konwencją. Może w niektórych momentach jest to przekoloryzowane wywołując muzyczne przejedzenie, ale te ornamentalne wzory zapewne w dużej mierze zależeć będą od naszego gustu. Ci, którym podobają się przestery, syntezatory, rytmiczne szarże podejdą niechętnie do melodyjnych upojeń, przaśnych klawiszu i na odwrót. Kombinacji można by wymieniać jednak mnóstwo. Na potencjał płyty składają się tutaj wszystkie kompozycje, co w porównaniu do debiutu wyszło z pewnością bardziej spójnie. Ich kolejny album nie zawiódł. To nietuzinkowa i harmonijna kontynuacja przygód Niechęci przesiąkniętej w awangardowej fuzji jazz rocka. Paul Gauguin powiedział kiedyś, że sztuka jest albo plagiatem albo rewolucją. Czy mamy z tą drugą właśnie do czynienia?