★★★★★★★☆☆☆ |
1. Black wandering sun 2. Sirens 3. The stranger 4. From Fire from stone 5. Minus 6. Tidlaus
SKŁAD: Frode Kilvik – bas, wokal; René Misje – gitara, wokal; Kjartan Grønhaug – gitara; Ask Ty Arctande – perkusja
PRODUKCJA: Iver Sandøy
WYDANIE: 31 sierpnia 2018 – Karisma Records
Pierwsza myśl, jaka mnie naszła, słuchając nowego dzieła zespołu KRAKOW, to, że ten album jest tak krótki, że nie ma innej opcji jak posłuchać go ponownie. Jeden odsłuch pozostawia zbyt duży niedosyt, szczególnie że „minus” jest płytą o wielu obliczach, która wymaga dużej uwagi i cierpliwości.
Na start dostajemy w miarę bezpośrednie ciosy prosto w twarz. Black Wandering Sun wyróżnia drapieżna solówka Phila Campbella (Motörhead) i rockendrollowy sznyt idący w komitywie ze sludge’owym brudem. Sirens jest cięższy, brutalniejszy i jeszcze bardziej zanurzony w gęstym bagnie, a partia solowa gitary przyjemnie wrzyna się w głowę i pozostaje w niej jak echo. Pierwsza próba podania nam czegoś bardziej złożonego pojawia się w The Stranger. Niemal doomowe zacięcia gitary wspomagane są chóralnym, czystym śpiewem. Wszystko fajnie, ale prawdziwa uczta dla ucha zaczyna się w From Fire from Stone, w którym KRAKOW brzmi jak Mastodon, którego członkowie mieli w domach tylko i wyłącznie płyty Paradise Lost. Rewelacyjny walcowy riff wbija w fotel, wspomagany przez monumentalną perkusję. Po tak wyczerpującym utworze KRAKOW na całe szczęście daje moment wytchnienia bardzo postrockowym w swojej budowie utworem tytułowym. Nie jest to kompozycja, która porywa ciągłymi zmianami tempa i wirtuozerią, bo przez większość czasu krąży wokół tego samego motywu, ale sam finał ma potężny ładunek energetyczny, który w świetny sposób wieńczy minuty spędzone w transie. I tak, jak wspomniałem na początku, nim się obejrzeliśmy, już kończymy przygodę z „minus” kawałkiem Tidlaus. Wygląda na to, że kapela z Norwegii chce nas pożegnać niepokojącym i powolnym utworem, tym samym pozostawiając nas w stanie niedosytu. Taka próba budowania czegoś ciekawego klimatem znacznie bardziej mi się podoba niż to, czego zespół próbował dokonać w Minus.
Nie wszystko na „minus” mnie porwało, ale kiedy zespół trafiał w punkt, to robił to na najwyższym poziomie. Norwegowie zapiszą się w mojej pamięci nie tylko za sprawą swojsko brzmiącej nazwy, ale też gęstej atmosfery, potężnych riffów i miażdżącej sekcji rytmicznej. Co ciekawe, mimo dzięwięciu wokalistów wspomnianych w promo, ten aspekt wybrzmiewa niezwykle standardowo. Potencjał w KRAKOW jednak drzemie bardzo duży.