★★★★★★☆☆☆☆ |
1. Rapture 2. Monolith 3. Calamity 4. Loss 5. Depths 6. Voyager
SKŁAD: Christian Bonnesen – wokale, gitary; Ketil Sejersen – syntezatory; Jakob Sture Winnem Larsen – gitara basowa; Rasmus G. Sejersen – perkusja
PRODUKCJA: Jakob Reichert Nielsen
WYDANIE 17 czerwca – Pelagic Records
Dziś mam dla was zespół ze stolicy Danii. W sumie, jak się zastanowić, to nie znam zbyt wielu zespołów metalowych z tego kraju. Na myśl przychodzą mi tylko King Diamond, Volbeat, Artillery, Mnemic i Hatesphere. Wszystkie bardzo dobre swoją drogą. Czy LLNN wpisuje się do tego grona? Może najpierw ich sklasyfikujmy, otwórzmy szuflady i zobaczmy, gdzie będzie im najwygodniej. No i tak słucham sobie „LOSS” i myślę, że można by ich było usadowić gdzieś pomiędzy hardcorem a post metalem.
Trzeba im przyznać, że wiedzą jak odpowiednio obciążyć swoją muzykę, by brzmiała jak dwutonowy walec przejeżdżający przez ceglane ściany, które padają jak domki z kart. Bezkompromisowa furia to jeden z najmocniejszych punktów „LOSS”, przez co trudno przejść obok płyty obojętnie. Ale nie samą agresją zespół żyje. Najlepsze kryje się w syntezatorowych tłach malowanych przez Ketila Sejersena. Podobno znalezienie odpowiednich dźwięków zajęło zespołowi 7 miesięcy. Może dlatego tak wybitnie zabrzmiał wieńczący album VOYAGER, który pasowałby doskonale jako część ścieżki dźwiękowej filmu grozy z lat 80. Fascynacja tamtymi czasami trwa w najlepsze, ale nie mam nic przeciwko, jeśli będą powstawać dzięki niej takie kompozycje – pełne klimatu, który powoduje gęsią skórkę i sprawia, że zastanawiamy się, czy przypadkiem ktoś za nami nie stoi z maczetą. Gdyby nie syntezatorowe tła i głębia, jaką nadają poszczególnym kompozycjom, zespół mógłby znużyć swoim ciężarem i mało kreatywnym podejściem do komponowania. Utwory trzymają się raczej średnich temp i miażdżących riffów. Ciekawiej robi się, gdy riffy wzmacniają moc syntezatorowych efektów, wtedy wszystko nabiera bardziej złowieszczego wydźwięku i na usta ciśnie się nazwa Neurosis. Dobrym przykładem takiej kompozycji jest RAPTURE, którego riff z niepokojącą łatwością wwierca się w głowę. MONOLITH z kolei nie ma ochoty na pieszczoty i zwyczajnie gwałci ośrodek słuchu. CALAMITY zahacza o rejony sludge’owe z posępnymi riffami i przybrudzoną sekcją rytmiczną. Nawet jak dostajemy chwilę oddechu, Christian Bonnesen nie przestaje atakować nas swoimi strunami głosowymi. Trzeba przyznać, że jest pełen determinacji w tym, co robi. Najbardziej rozbudowaną kompozycją na płycie jest utwór tytułowy. Trwa 7 minut i po VOYAGER kładzie największy nacisk na syntetyki. Zawarte w nim niskie, brzęczące dźwięki idealnie wpasowałyby się w konwencję space metalową. Dodatkowo LOSS oferuje znacznie więcej zmian tempa i wyciszeń, które dodają kompozycji przestrzeni. Jednak to DEPTHS zdobywa order za najbardziej zapamiętywalny utwór. Mocarny riff od razu znajduje miejsce w naszej pamięci i wszystko w tym kawałku jest idealnie skrojone i mimo że wszystkie te elementy już pojawiły się wcześniej, to tutaj wybrzmiewają najdostojniej.
Kiedy zespół skupia się na misternym nadawaniu głębi i wzbogacaniu ducha swoich kompozycji, udaje mu się wyjść poza ramy ultraciężkiego hałasu i podjudzić zainteresowanie słuchacza. Jednak znacznie częściej LLNN wolą zaatakować ze zwierzęcą siłą i po prostu wziąć słuchacza siłą, co nie zawsze im wychodzi, bo z czasem dostrzegamy, że to jednak za mało, by utrzymać nasze zainteresowanie. „LOSS” na szczęście nie należy do płyt długich i możemy poczuć się nasyceni zarówno ciężarem, jak i klimatem. Jest w zespole potencjał, ale na razie pozostają w drugiej lidze.