Da fanów rocka progresywnego kolejna płyta Tony’ego Levina, Marco Minnemanna i Jordana Rudessa to dowód, że gatunek ten nie jest wymarły i ma jeszcze wiele do powiedzenia. Prawo progresji zostało w tej „kancelarii” rozpisane na nowo. Każda nuta tego projektu jest tego potwierdzeniem. Zachłyśnięta chaosem płyta po pierwszym odsłuchu wydaje się być uzurpatorem wszelkich muzycznych stylistyk. Dla wielu będzie sporym wysiłkiem do strawienia na raz, ale czy nie dlatego kochamy progresję, która rodzi tak wielkie pokłady kreatywności, aby odkrywać ją wciąż na nowo? To projekt, który z pewnością dołączam do materiałów wielokrotnego użytku. O ile muzyczne niuanse nieprzerwanie mącą w głowie, to właśnie ta nieprzewidywalność wciąga nas w wir muzycznych fuzji tej supergrupy. Płyty nie brałbym jednak w 100% na poważnie. W związku z tym, że charakteryzuje ją niezmierna ilość zabawy dźwiękiem, nie możemy oczekiwać zbytnio emocjonalnej „fabuły”. To coś dla bywalców technicznego rynsztoka muzycznych rozważań. Komicznie pokręcone motywy; niekiedy może zbyt przerafinowane, ale jeśli od początku nie bawi nas ta koncepcja, nie ma co szukać w tym projekcie punktu zahaczenia do dalszych „rozważań”. Rudess w przeciwieństwie do swoich ostatnich stylizacji na „The Astonishing” trafia swoją klawiszową wirtuozerią lat 80. w samo sedno konwencji i bynajmniej nie wydaje się tu prześmiewczy jak w swojej rodzimej formacji. Levin dodaje od siebie powagę orz nieskazitelnie atmosferyczne motywy melodyczne, które często wzorowane są na funkowej twórczości King Crimson (Ready Set Sue). Minnemann z kolei doskonale uzupełnia wspomniany duet; hardo trzymając gardę rytmicznej równowagi basowego kręgosłupa groove’ów Levina (Riff Splat). Wyważony i precyzyjny twór często odchodzi od ciężkiego brzmienie w zachowawczy jazzowy funk (Marseille). Niekiedy jest mocno klasycznie w oparciu o rockowy pazur (Good Day Hearsay), industrialny ciężar (The Tort), czy też elektronikę (When The Gavels Fall). Rzadko schodzą w rejony brzmieniowej subtelności, która notabene nie wychodzi im najlepiej (Ballon). Inaczej jest w przypadku bardziej ambiwalentnych konwencji, które drwią z konserwatywnych wzorców brzmienia do tego stopnia, że można ich nazwać muzycznymi błaznami zapatrującymi się na srogą gro… wróć… zappateskę (Witness). Najważniejszymi kompozycjami są według mnie When The Gavel Falls i The Verdict, poważnie potwierdzające artystyczną wizję i nieskazitelną wyrozumiałość tego tercetu. Silną uwagę skupiła na mnie bowiem zależność artystyczna wobec pozostałego instrumentarium za wszelką cenę broniąca stylistycznej ideologi albumu. Ta płyta to fantastyczny dodatek do każdej progresywnej kolekcji. Bez dwóch zdań.