Świeżość na rynku afrobeatu. Marcus Miller, jak zawsze, podchodzi do sprawy z pełną świadomością złożoności rytmicznych niuansów i brzmienia. Przy okazji owinięte jest to świetnie poruszającą melodyką i enigmatyką wokaliz, by zaraz przedstawić bardziej futurystyczną wersję rapowanych elementów bądź zrezygnować z wokali w ogóle. Za każdym razem jednak brzmieniowo jest to piękna kombinacja kultur, o której niekiczową fuzję dziś trudno. Dołożymy do tego żywe solówki trąbki i saksofonu, gitarowe wstawki, niezawodny basowy – potwornie dobry – groove i łaskoczące wszystko pianino. Muska ono tym wszystkim, próbując nad kiermaszem popisów panować. Czasem się uda, a czasem wyrywa bardziej frywolnym motywom, które rozjudzają egzotyczne myśli. Ten oto album to hybryda etnograficznego popu i funku. Ten muzyk to naprawdę barwna postać z niepowtarzalną twórczością. We znaki daje się jego przeszłość, zarówno przy współpracy z Milesem Davisem, jak i w projektach R&B. M. Miller za pomocą tego albumu dokładnie uzmysławia nam więc uniwersalność muzyki pod względem kulturowego heterogenizmu, a wreszcie upaja nas czasem refleksją transkontynentalnych rytmów i melodii.