Deftones – Koi No Yokan

●●●●●●●●○○

1. Swerve City, 2. Romantic Dreams, 3. Leathers, 4. Poltergeist, 5. Entombed, 6. Graphic Nature, 7. Tempest, 8. Gauze, 9. Rosemary, 10. Goon Squad, 11. What Happened To You?

SKŁAD: Chino Moreno − wokal; Abe Cunningham − perkusja; Stephen Carpenter − gitara; Frank Delgado − sample, keyboard; Sergio Vega − bas

PRODUKCJA: Nick Raskulinecz

WYDANIE: 12 listopada 2012 – Reprise 

Przeczytałem gdzieś niedawno opinię, że Deftones to ostatni zespół z nu-metalowej fali lat 90., który wciąż ma coś do zaoferowania. Słuchając „Koi No Yokan”, trudno się z tym nie zgodzić!

Można o nich powiedzieć wiele, ale trzeba uczciwie przyznać jedno: choć w tym roku obchodzić będą ćwierćwiecze istnienia, nie widać po nich śladu znużenia czy wyczerpania; odcinania kuponów od dawnych sukcesów; nie bawią się też w dalece idące eksperymenty. To zespół, który ma wypracowany unikalny styl, swoje muzyczne opowieści buduje na przestrzeni kolejnych wydawnictw, w dodatku konsekwentnie i spójnie, a ich odbiór wciąż jest równie dobry, co przed laty. Nie czuć zmęczenia materiału, czy też znudzenia wypracowaną formą. Dlatego „Koi No Yokan” – choć naturalnie posiada pewne świeże elementy – oferuje dokładnie to, czego można się spodziewać po albumie chłopaków z Sacramento. Co więcej, jak zwykle jest to produkt wysokiej jakości.

Tytuł nowego albumu w wolnym tłumaczeniu oznacza „przeczucie miłości”. Ta piękna japońska fraza świetnie oddaje emocjonalną zawartość tego krążka – a emocje to to, co zawsze było w muzyce Deftones najważniejsze. Nikt nie powinien oczekiwać od nich zaskakujących, zawiłych, progresywnych kompozycji, bo nie w nich leży siła tego zespołu, ale w uczuciach, które kotłują się i przelewają przez wszystkie dźwięki. Nie sposób też nie wspomnieć o ekspresyjnym i jedynym w swoim rodzaju wokalu Chino. Tak więc, zachęceni subtelnym tytułem, możemy zanurzyć się w świat wykreowany na omawianym krążku.

Otwarcie jest mocne – Swerve City brzmi jak odrzut z sesji do „Diamond Eyes” – krótkie, ciężkie, wyraziste, a przy tym wciąż melodyjne. Można by się spodziewać, że po takim początku czeka nas jeszcze większy huragan, a tutaj… Romantic Dreams. Tytuł mówi sam za siebie. Nie jest to może ballada pełną gębą, ale dobrze oddaje treść całego albumu. Chociaż każdy album Deftones brzmi jak… Deftones, to różnią się one między sobą dość wyraźnie. Tym, co wyróżnia „Koi No Yokan” jest osobliwy, oniryczny klimat. Nie żeby brakowało go na wcześniejszych wydawnictwach (wszak taka atmosfera jest charakterystyczną cechą muzyki panów z Sacramento), ale tutaj jest tego więcej i…. „bardziej”. Omawiany krążek to płyta subtelna, rzewna i spokojna. Oczywiście, skala emocji jest odpowiednio wyważona i mamy ich pełne spektrum; obok przebojowego i dość łagodnego Leathers czy Entombed pojawia się mocny Poltergeist. Trochę więcej starego stylu odnajdziemy w Graphic Nature, jednak w żadnym wypadku nie należy się nastawiać na powrót do ery „białego kucyka”. Czuć wyraźnie jedno: ci panowie po prostu dojrzeli. Z rozemocjonowanych chłopaków na „Deftones” stali się dorosłymi facetami, którzy odbierają i przeżywają świat inaczej. Tak jak wcześniejsze albumy opowiadały o intensywnych przeżyciach i burzliwych emocjach młodych ludzi, tak „Koi No Yokan” jest płytą zbalansowaną i niezwykle romantyczną. Taką, która kojarzy się z sypialnią, czerwonym winem i płatkami róż na pościeli. 

Nawet pomimo wspomnianych mocniejszych akcentów, to cały czas jest album o „przeczuciu miłości”. Jeśli w którymś momencie zwiedzie nas cięższy fragment Gauze, to przecież chwilę potem usłyszymy Rosemary – uroczą, miłosną balladę, która jest świetnym reprezentantem całego wydawnictwa. Jednocześnie jest to utwór, którego bym się chyba po Deftones nie spodziewał – acz ślady takich nastrojów pojawiały się już gdzieniegdzie na „Diamond Eyes”. Cóż, dorastanie to długi proces.

Album jest przyjemny w odbiorze również za sprawą bardzo dobrej, precyzyjnej produkcji – świetnie nagrane są gitary, a klucz do muzyki Deftones – wokal Chino – jak zawsze brzmi czysto i mocno. Ciężko jest napisać o tym krążku wiele – głównie dlatego, że jest dobry, poprawny, wszystko z nim w porządku, a jednocześnie nie ma czym się nadmiernie radować ani emocjonować. Chłopaki z Sacramento nie schodzą poniżej pewnego poziomu już od dawna, więc o ich albumy nie ma się co obawiać. Jednocześnie starają się przekazać w swojej muzyce coś nowego i nie robiąc tego na siłę pozostają autentyczni, a wszelkie zmiany stylu wypływają z nich samych, z ich potrzeb i emocji. „Koi No Yokan” polecam zatem każdemu fanowi Deftones, ale nie tylko – to dobra płyta dla kochanków, którzy wracają do siebie po długiej rozłące i spotykają się w sypialni. Lampka wina i płatki róż…

DEFTONES – LEATHERS