Za pierwsze przesłuchania „Creatures” wziąłem się tuż przed snem i było to doskonałym wprowadzenie do muzyki tych… polskich wykonawców, bo na takich bynajmniej nie brzmią. Oniryzm tego albumu wylewa się każdą możliwą melodią tłumiącą zbyt szaleńcze wywody. Ta płyta miała zionąć eteryczną hierarchią brzmienia i ta jest niezwykle w sobie wyszukana. Zdobiona nieprzepasaną formą elegancji i dostojności. Album zawiera nas w niezwykle wielowarstwową podróż, która nie słania się drastycznością kontrastów, ale leniwym przeciąganiem wybitnie dobranych harmonii. Rozlana tajemnica „Creatures” ścieka do morza przestrzennych wibracji owijanych chłodną skandynawską elektroniką Björk, czy też mistyką Fever Ray oraz oryginalnością Radiohead. Jest w tym spora domieszka dream popu, która łączy się w swojej ambicji z latami 80., alternatywnym rockiem, synth popem (Trapped), majestatyczną psychodelią okrytą pięknym mrokiem z doskonałymi ornamentami (Cradle Song) i trip-hopem zamkniętym w etnicznych inspiracjach. W wielu fragmentach, swoją intymnością przypominało to również dokonania niejakiej Sóley, która w podobny sposób sprowadza słuchacza w emocjonalne rejony dialogu muzyki ze słuchaczem. Zwróćmy tym samym uwagę na treść, która dotyka takich tematów jak duchowość, metafizyka, dojrzewanie, miłość, a teksty równie niebanalnie sięgają do takich inspiracji jak dzieła Williama Blake’a, Jamesa Joyce’a i Stanleya Kubricka. Utwory mimo swoich ospałych aranży potrafią zaskoczyć charakternymi kulminacjami i umiejętnym zamknięciu klamry atmosferycznych odniesień, które zwłaszcza dzięki wokalizom ścierają się w atmosferze istnej mistyki. Odważniejsze elementy wypierają się w konwencji rzadziej, ale jeśli się takie pojawiają uderzają ze zdwojoną siłą swojej awangardy. Za przykład podam chociażby „szarżę” klarnetowych uniesień w Darknes Fades Out. W innych częściach jak Light A dostajemy zaś gitarę basową, która niespodziewanie przejmuje rolę kunsztownego prowadzenie linii melodycznej. Niestety nie zawsze takie frywolne podejście sekcji rytmicznej w postaci tego instrumentu idzie w parze z jakością. Zbyt wyrazista linia jaką prowadzi na ten przykład gitara basowa w Mad Blake, tworząc zupełnie nieregularną wobec tematu strukturę taką kompozycję niepotrzebnie rozbija, a skrupulatnie zaaranżowany minimalizm pęka w szwach zbyt brawurowych i zwyczajnie przeintelektualizowanych rytmicznie elementów aranżacji. Ponadto, cieszę się że muzyka nie została przez istotną w tym projekcie elektronikę przesiąknięta syntetyzmem. Większość materiału ocieką paradoksalnie istną magią organiki. Z pewnością miała na to wpływ rejestracja materiału, podczas której ani jedna partia nie została nagrana przy wykorzystaniu sampli. Nie ma w tej muzyce zbędnej otoczki mechaniki i pietyzmu detali, czego nie znoszę. Utwory powstawały na zasadzie budowania struktury w studiu za sprawą niosących muzyków emocji, a nie komputerowych kalkulacji. Vökuró to świetna alternatywa dla nieco pretensjonalnych tworów jak The Dumplings.