Nieznałem ich do tej pory, ale pewnie tylko „teoretycznie”, bowiem pierwszy ich album został porównany niemalże z każdą możliwą muzyką progresywną rockową z lat 60. i 70. Po kilkukrotnym przesłuchaniu i dogłębnym studiowaniu fonii tej formacji doszedłem do wniosku, że nie mam pojęcia, skąd pojawiają się skojarzenia z King Crimson, Yes, Davidem Bowie, Pink Floyd czy też Weather Report, a nawet Patem Methenym (!). Kogoś poniosła tu wyobraźnia albo instrumenty marketingu trochę przeceniono. Dla mnie w skrócie? „Welcome Inside the Brain” to oryginalne połączenie retro rocka i bluesa z psychodelią obszytego delikatną progresją The Doors oraz farbowaną awangardą Franka Zappy (Hometown). Tej ostatniej jest na ich kolejnej płycie wprawdzie coraz mniej, ale nadal stanowi to fundament tej grupy. Zamiast tego skupiono się o wiele konkretniej na elemencie melodii, co wyszło im tylko na dobre. Trudno bowiem oprzeć się np. tak bardzo ujmującej balladzie Broken Records z wpływami americany. Tak jak za dawnych czasów muzyka jest i ciężka, i czysta. Brzmienie pozbawione jest rozwodnionych i niepotrzebnych dźwięków a nad wszystkim, jak można było się tego spodziewać, królują duchowe organy Hammonda (The Baptist Preacher). Ten niemiecki zespół to esencja retrorocka, który zaginął gdzieś w rozmachu przesterów… a potrzeba potrzeba tak niewiele. Wystarczy wierność korzeniom bluesa (Queen of the Day Flies), ewentualnie puścić oko w stronę jazzu (Call Me a Liar). Najlepszy utwór? Posłuchajcie White Room. To powinno wystarczyć, aby przekonać Was do sięgnięcia po resztę! Niesamowity autentyzm, którego progresywna kadencja i teatralność flirtująca z rockiem robią dziś naprawdę mocne wrażenie. Wracam do słuchania!