●●●●●○○○○○ |
1. Run 2. Do S. (EKG) 3. For Me 4. Time For Change 5. Tu i Teraz
SKŁAD: Anna Mysałek – wokal; Tomasz Wojtusiak – gitara; Grzegorz Całus – klawisze; Łukasz Pajor – bas; Andrzej Obuchowski – perkusja. Gościnnie: Łukasz Kalinowski – wokal
PRODUKCJA: Piotr Mędrzak & Chris Bauer – Red Hous Studio, Audio Mastering Service
WYDANIE: 2012 – niezależne
Idealna muzyka jak i człowiek nie istnieją. Są twory lepsze i gorsze. Stworzone pokładami pasji, dla pieniędzy albo w braku świadomej wizji i pomysłu. Są też takie przypadki gdzie muzyka staje się błędnie zataczanym kołem, w którym wielorakie muzyczne formy zamiast zasiać w słuchaczu ziarno ciekawości utwierdzają korzenie transcendentnej próżni, z której w przyszłości mogą, ale nie muszą wyrosnąć korzenie dumnie brzmiącego stylu. Buenos Agres jest właśnie na poziomie zaschniętego kiełka, któremu pomimo dostatku wody – jak na to wskazuje nagrodzone w konkursie World Press zdjęcie Damiana Puły okraszające EP-kę „Buenos Agres” – brakuje dobrego źródła. No chyba, że zaszwankowała logistyka. Niesmaczne słowa? Bo i akwen zabrudzony.
Dobroczynny wpływ muzyki Buenos Agres ma terapeutyczne działanie poprzez łączenie ze sobą dźwięków wydobywanych z różnego rodzaju instrumentów, co daje z czasem efekt niosący ze sobą spora dawkę hałasu i harmonii, zagospodarowując jednocześnie nadmiar energii oraz katalizując różnorakie emocje muzyków zwane potocznie „bólem dnia codziennego”. Wpływ muzyki Buenos Agres na postronnego słuchacza nie został do końca przebadany lecz w obrębie dotychczasowej grupy odbiorców negatywnych skutków ubocznych nie zaobserwowano… badania trwają… – tak mówią sami o sobie, a jak jest? Sprawdźmy!
Zaczyna się niebiańsko onirycznym Run. Spore nadzieje niosły się wraz z pięknymi klawiszami i bardzo ponętnie uduchowionym wokalem Anny Mysałek. Wszystko podbite skromną, ale starannie wyartykułowaną elektroniką, która na koniec zabiera nas w coraz mocniejsze rejony szwargotu rockowo-transowej świadomości za sprawą gitary Tomasza Wojtusiaka. Świetna kompozycja wprowadzająca nas w świat Buenos Agres kończy się jednak jak na niemalże 7-mio minutowe rozwinięcie bez wyrazu. Z tej nagłej pustki wyjawia się pulsacyjnie obsesyjny Do S. (EKG), który zbudowany w podobnym schemacie dzielenia idei skrajnych konwencji jeszcze bardziej i jeszcze dosłowniej przedstawia nam industrialne zapędy sekstetu. Nie przekonuje mnie jednak atonalny wydźwięk wokalnych zmagań A. Mysałek, które sprawiają wrażenie nieprzemyślanych i przedstawionych jakby od niechcenia.
Na „Buenos Agres” jesteśmy świadkami prawdziwej potrzeby, a raczej muzycznych fobii gatunkowej fuzji |
Buenos Agres postanowił stworzyć przegląd swoich najskrytszych inspiracji, bo na tym się nie kończy. Na całym wydawnictwie jesteśmy świadkami prawdziwej potrzeby, a raczej muzycznych fobii gatunkowej fuzji. Z jednej strony uznać to można za pewnego rodzaju gloryfikację, ale nie mogę nie zakwestionować tego nastrojowego szaleństwa, które w swej różnorodności rozbudowanych aktów traci na rzeczywistym przekazie. Słuchacz w skrajnie wszechstronnej formie „Buenos Agres” nie ma jakichkolwiek szans na zrozumienie prawdziwych zamiarów formacji, która często wygląda na pozbawioną koncepcji swojej muzycznej egzystencji. Jak powiedział niegdyś profesor Jan Miodek: Teoria jest wtedy, kiedy wiemy wszystko, a nic nie działa! Praktyka jest wtedy, kiedy wszystko działa, a nikt nie wie dlaczego. W przypadku Buenos Agres można rzecz, że działa niewiele, a jak już działa i tak zdaje się, że nie wiedzą dlaczego.
Po hałaśliwych uniesieniach dostajemy dawkę uspokojenia w postaci deftonsowo-melancholijnej ballady For Me, która nawet w tle jazgotliwych dźwięków surowej gitary i oceanicznej elektroniki przypominającej śpiew waleni działa naprawdę kojąco, aby ostatecznie uwieść słuchacza solową prezentacją zapętlonych klawiszy. Buenos Agres nie daje jednak za wygraną i w kolejnym Time For Change uderza z kolejną dawką zupełnie odmiennej energii… rapu na wzór początkującego Limp Bizkit i mainstremowego wydania Rage Against The Machine. Jednak nie byłoby tego efektu bez gościnnie występującego na tej kompozycji Łukasza Kalinowskiego na wokalu, który wydaje się być w tym przypadku niezastąpionym. Tu i Teraz podobnie jak Run to post-rockowa namiastka brytyjskich Archive, NoSound oraz Portishead, która w rytmie rozrastającej się liryczno-muzycznej mantry zasiewa w słuchaczu… ulgę, a może należałoby rzecz – zdziwienie, że to już wszystko co miał nam do przekazania zespół? Tak jak cała EP-ka „Buenos Agres” to skarbnica stylu, tak samo słuchacz ma prawo do istnego poczucia zmieszania. Słuszne to czy nie? Na pewno kontrowersyjnie interesujące.
Nieograniczona wyobraźnia twórcza i swoboda techniczno-stylowa w ostatecznym rozrachunku wydaje się jednak, że wybrała nadmierną formę wolnomyślicielstwa bez braku konkretnych argumentów przekonywujących do jakiejkolwiek koncepcji przekazu. Post-rock, metal, elementy muzyki elektronicznej, trip hop, rock neoprogresywny i rap to jedynie substytut tego, czego możecie spodziewać się na EP-ce „Buenos Agres”, gdzie jest to jeszcze wprawdzie do usprawiedliwienia. Obawiam się jednak, że jeżeli mielibyśmy się spodziewać pełnowymiarowego wydawnictwa w tej konwencji, muzyka przerosłaby wielu już po połowie albumu. Muzycy powinni, więc starannie przemyśleć ścieżkę, jaką chcą obrać bo, mimo że w każdej masce wypadają nieźle, w żadnej z nich nie zdają się pełnić głównej roli, a o to przecież chodzi – nieprawdaż?