Brda – Mean Dry

Lingwistyczny mariaż polskiej poezji śpiewanej. Tak można to ująć w kilku słowach. Album jawi się jednak większą ilością muzycznych pejzaży. Oczywiście pierwszy w przydziale brzmieniowego kolorytu jarzy się teatralny wokal, który przypomniał mi nieco ten Gaby Kulki. Muzycznie jednak Brda jest znacznie wolniej przyswajalne, co akurat należy odczytywać jako komplement. Kompozycje rozaranżowane, ale raczej w idei stopniowego eskalowania enigmatycznego nastroju klaustrofobii. Atmosferę podnieca doskonale podtrzymana rytmika, utrzymana w tempach na tyle wolnych, że każdy powinien zrozumieć koncepcję całego warsztatu. Wszystko nagrane w duchu rozmaitych jazzujących instrumentalizacji, które nie kwapią się raczej do wykonawczych popisów. Skromnie i na miejscu. Bez szału, ale z elegancją. Album na zadumę i chwilę zapomnienia. Dla miłośników liryki i muzycznego błogostanu. O tak!