Wolverine – Machina Viva

★★★★★★★✭☆☆

1. The Bedlam Overture 2. Machina 3. Pile of Ash (ES335 version) 4. Our Last Goodbye 5. Pledge 6. When the Night Comes 7. Nemesis 8. Sheds 9. Pile of Ash (cello version)

SKŁAD: Stefan Zell – wokal; Jonas Jonsson – gitara; Thomas Jansson – gitara basowa; Marcus Losbjer – perkusja; Per Henriksson – klawisze

PRODUKCJA: Wolverine

WYDANIE: 8 lipca 2016 – Sensory Records

Premierę krążka „Machina Viva” zdecydowanie zaliczam do wydarzeń roku 2016, ponieważ odkąd poznałem Wolverine 10 lat wcześniej, serwowali mi co parę lat kolejne znakomite dzieło. Moment kulminacyjny nastał w 2011 roku po premierze „Communication Lost”, który to album okazał się być absolutnym diamentem w swoim gatunku. 5 długich lat później mamy wreszcie nowe wydawnictwo od Wolverine. Oczekiwania są ogromne.

„Machina Viva” to 63 minuty wymagającej muzyki, która potrzebuje czasu jak wino, by w pełni ukazać swoje walory smakowe. Potrzebuje też odpowiedniego nastroju i nastawienia. Przy pierwszych odsłuchach popełniłem błąd, łapczywie pochłaniając dźwięki i licząc, że je w mig zrozumiem i uda mi się przebić przez ich mnogie warstwy. Dopiero godziny słuchania tej płyty w pełnym skupieniu (na tyle na ile pozwala życie) zaowocowały rosnącą satysfakcją.

Już na samym starcie dostajemy najdłuższą i najbardziej wymagającą kompozycję na płycie. 15-minutowy The Bedlam Overture to jednak nie typowy prog metalowy potwór, w którym zespół wykorzystuje każdą sztuczkę, jaka przyjdzie im do głowy. Wszelkie zmiany w tym utworze są bardzo subtelne, tak subtelne, że można uznać, że kompozycja jest wydłużona na siłę. Ten utwór należy jednak sączyć i delektować się jego wyszukanym klimatem, a przede wszystkim podziwiać imponujący wokal Stefana Zella. Dla podtrzymania napięcia zespół okazjonalnie wznieca trochę ognia, by dodać niezbędnej dynamiki. Mimo że bardzo lubię ten utwór, to nie zaprzeczam, że lekkie jego skrócenie wyszłoby mu na dobre. Na całe szczęście po nim dostajemy 2 nieco lżejsze i bardziej zwarte utwory. W Machina słyszę echa głosu Mortena Harketa, a podskórny bit klawiszowy przypomina mi późną karierę jego zespołu. Kompozycja oparta jest głównie na brzmieniu efektów klawiszowych i fortepianu. Nadaje to jej przyjemnego, zwiewnego charakteru. Utwór w tradycyjnym dla zespołu stylu ma majestatyczne zakończenie, w którym na front wychodzi rockowa siła. Pile of Ash to z kolei coś zupełnie innego. Perfekcyjny wstęp wokalny wspomagany delikatnymi muśnięciami strun gitary przyprawia o gęsią skórkę. Im dalej w utwór, tym lepiej. Głos Stefana triumfuje tutaj przy każdym dźwięku i ma się wrażenie, że zawarte w nim emocje przenikają przez głośniki. Jest to zdecydowanie jedno z najmocniejszych wykonań wokalnych tego roku i jeden z moich ulubionych utworów na „Machina Viva”.

Po tej intrygującej trójce dostajemy trochę więcej wyrazistych rytmicznie momentów. Our Last Goodbye wyróżnia podniosły refren i dynamiczna budowa, robiąca pożytek ze starej dobrej gry kontrastów, której Wolverine są mistrzami. Dodatkowo kompozycja jest wzbogacona dźwiękiem waltorni, który świetnie ją dopełnia. Pledge to przede wszystkim znacznie mocniejsze basowe wibracje. Wolverine wreszcie uzasadniają na tym albumie dlaczego ludzie stawiają słowo „metal” przed progresywny, opisując ich muzykę. Na przemian dostajemy mocne metalowe riffy i wysublimowane wyciszenia. Pledge nie dość, że jest najcięższym utworem na płycie, to jeszcze aspiruje do miana posiadacza najlepszego refrenu. Zell śpiewa w nim z pasją i zaciętością, która działa zaraźliwie na słuchacza. When the Night Comes wita nas odrobinę egzotyczną perkusją przyjemnie pobudzającą ciało do bujania się. Szczególnie wyróżnia się tutaj znakomita solówka gitarowa. Wraz z Nemesis wracamy do bardziej rozbudowanych form. Szczególnie gęsto tutaj od solówek w duchu progresywnych idei. Będzie to więc uczta dla miłośników wielopoziomowych kompozycji i wirtuozerii. Wolverine żegnają nas wzniosłym Sheds, który pod koniec startuje w kosmos za sprawą retrofuturystycznych pejzaży klawiszowych. Jest to zakończenie bardziej refleksyjne aniżeli kulminacyjne.

Warstwa liryczna pełna jest poezji i pięknie napisanych słów, opisujących utraconą miłość, złamane serce, żal, samotność i wiele innych uczuć, które mimo że tak bolesne, często prowadzą do tworzenia najwartościowszej sztuki. To jednak tylko moje interpretacje, a inni słuchacze mogą w tych słowach wychwycić zupełnie inne znaczenia. Tematyka jednak naturalnie współgra z pełną emocji muzyką.

Wolverine już prawie całkowicie odsunęli się od muzyki metalowej, w zamian coraz głębiej zanurzając się w melancholii i zastępując gitary klawiszami. Przypomina Wam to jakiś zespół? Z pewnością parę. Szwedzka grupa należy do mistrzów operowania pięknem i „Machina Viva” wielokrotnie to potwierdza. Można zarzucić im lekki zastój w rozwoju, ale po co, jeśli to, co robią wciąż prezentuje tak wysoką klasę. Zresztą czym jest rozwój, jeśli posiada się jedne z najcharakterystyczniejszych brzmień w muzyce progresywnej?