„System Of A Down. Hipnotyczny krzyk” – jak ja się ożywiłem na sam tytuł. Zespół, który znam na pamięć do tego stopnia, że musiałem… przestać ich słuchać, bo mimo zjawiskowych jak na ówczesne czasy aranżacji zaczęło mnie to nudzić. Z powrotem biografii postanowiłem jednak wrócić również i do dyskografii. Pamięć niestety nie zawiodła i każda zagrywka była do bólu przewidywalna. Niemniej jednak, muzyka tego jakże ambiwalentnego zespołu sprawiła u mnie niewypomnianą radość z samego obcowania z ich twórczością; przeniesienia się do czasów, kiedy pierwszy ich koncert jako support Slayera był w Polsce w katowickim spodku w 1998 roku wyśmiany przez publiczność, aby za kilka lat wspiąć się na sam szczyt… nu-metalowej awangardy. Nie wiedzieli, co czynili ów Polacy. Zespół nie chciał wrócić do naszej ojczyzny przez parę dobrych lat. Dziś składają mu hołdy. I dobrze czynią, bo mimo że dyskografia relatywnie „skromna” to jednak niemożliwie bogata pod względem artystycznym, tak, że starczyło na zasilenie kilku lat ich nieobecności. Dziś wrócili na tarczy, ale bynajmniej nie tej od dysku CD… Na ten zapewne jeszcze jest nam dane czekać. Ten czas z pewnością umilić Wam może biografia tej wyjątkowej formacji.
Autorem biografii zespołu System of a Down jest Bartek Koziczyński – dziennikarz Teraz Rocka, który prowadzi również swoją autorską audycję w Polskim Radiu Czwórka. Bartek Koziczyński spotykał się z nimi od pierwszego koncertu w naszym kraju dlatego informacji są – można rzec – „z pierwszej ręki”. Materiał z tych rozmów i staranna dokumentacja historii grupy złożyły się na kolejną – po bestsellerowych książkach „Red Hot Chili Peppers” i „Tool” – biografię jego autorstwa.
Najnowsze wydawnictwo Koziczyńskiego na pierwszy rzut oka jest „skromne”, chociaż słowo można interpretować na wiele sposobów. Wielu powie, że biografia jest dobrze skondensowana, a inni stwierdzą stanowczo, że zbytnio faktograficzna. Jedno, co z pewnością trzeba stwierdzić, to fakt że nie jest wybiórcza.
System Of A Down to więcej niż zwykły rockowy zespół. Ormianie z Hollywood wplatają do ostrej muzyki ludowe inspiracje i walczą o sprawę swojego narodu. Zapewne z racji kulturowej i historycznej bliskości są tak kochani w Polsce. – zapowiadają książkę wydawcy. Zespół, wydawać by się mogło, że jak szybko karierę rozpoczął, tak „szybko” ją zawiesił. Zostawił jednak dorobek nie tyle kontrowersyjny, co bogaty w opiniotwórcze i sugestywne treści polityczno-społeczne, których problematyczne refleksje tak jak kiedyś, również i dziś niestety mają swoje miejsce. W muzyce jesteś ograniczony przez rytmikę, długość zwrotek, powtarzalność refrenów… Są wszystkie te ograniczenia, ale dobrą stroną jest siła jaką niesie noc, jaką możesz włożyć w przekazywanie tekstu (str. 74). – stwierdzają muzycy.
Nie wiadomo, na ile jednak „ponadprzeciętna znajomość świata”, jak określa wiedzę rockmanów sam autor książki miała wpływ na popularność zespołu. Przyznacie wszak, że z liryków typu: My cock is much bigger than yours ciężko właściwie słusznie wywnioskować, co poeta miał na myśli. Sam z ciekawością zapoznałem się z wieloma tłumaczeniami autora, o których sam wcześniej nie wiedziałem, a właściwie zbytnio nad nimi nigdy nie główkowałem. A jak się okazuje warto. Może nie doceniłem przez to liryczne olśnienie bardziej zespołu, bo gdzieś tam w głębi mojej czarnej duszy wiedziałem, że za określeniami „męskiego przyrodzenia” kryje się coś więcej niż wulgaryzm, ale muzyka była ich na tyle ekstrawertyczna i aprobująca moje myśli, że nie zdołałem nigdy skupić się i właściwie odkryć, co kryje się za tekstami w głębszych ich sensie. Dzięki temu wydawnictwo nie tylko w paru momentach mnie zdumiało, ale i ukształtowało parę przemyśleń na temat np. Bliskiego Wschodu, z którego pochodzą przecież wszyscy artyści. Armenię, z której się konkretnie wywodzą poznamy jednak pobieżnie, ale zawsze to coś do obrania szerszego spektrum swoich prywatnych „badań politologicznych”. Ja swoich tutaj bynajmniej nie będę prezentował, ale głowy w piasek również nie będę chował.
Co bije poprzez treść tej biografii wielokrotnie, to szacunek wobec własnej tożsamości narodowej, która bije od członków System Of A Down. Dzisiaj kwestia niesamowicie istotna, bo zbytnio faworyzowana wypuszcza korzenie pozornie niegroźnego nacjonalizmu. Z tego, co wyrasta każdy wie… System Of A Down to ponure spojrzenie na świat, w którym żyjemy i na układ sił (str. 40) – jak zostaje tłumaczone w pewnym momencie. Swoją twórczością wielokrotnie bowiem otwierają oczy wielu z nas. „System” nie jest jednak terminem politycznym, ale społecznym… Działalność System Of A Down można w sumie zdewaluować do sformułowania walki o niekwestionowanie ludobójstwa Ormian, które pomimo wszelkich dowodów jest nadal nieuznawane przez winowajcę – Turcję. Wyobraźmy sobie więc „nasz” Katyń, który dziś nadal uznawany byłby jako „dzieło” faszystów. No, ale przecież to właśnie takiej ignorancji i politycznej poprawności legnie się społeczna pleśń. Jak słusznie zauważył Koziczyński, Adolf Hitler również miał świadomość moralnej ignorancji świata, dlatego tak jak nie pamięta nikt o ludobójstwie Ormian tak i jego działania będą zapewne prędzej czy później „zapomniane”. Jak się wszystko skończyło, doskonale wiemy. Czym że jest 1,5 miliona ludzi, które zginęło w rzezi Ormian? Dla wielu ludzi dziś to wartość nieistotna, której nie tyle nie możemy zauważyć, co nie chcemy dostrzec. „Rzeź Ormian”okazała się nad wyraz istotna dla czwórki Amerykanów pochodzenia ormiańskiego, którzy poprzez muzykę chcieli m.in. o tym uświadomić swoją publiczność. To jednak walka z wiatrakami, bo temu kto nigdy nie doświadczył takiej tragedii ciężko właściwie utożsamić się z samymi ofiarami ,jak mawiał sam Serj Tankian dotknięty wieloma tragediami.
Starałem się jak najmniej chodzić na lekcje, a jak najczęściej do biblioteki, by czytać i wyrabiać sobie własną opinię o faktach (str. 48) – mówi John Dolmayan. tłumacząc wielowymiarowość zagadnień podjętych w ich muzyce. Żyjemy w czasach, gdzie rodzice (…) nie uczą swoich dzieci samodzielności, nie wpajają im potrzeby poszukiwania (str. 49). Sytuację tę formacja starała się zmienić, aczkolwiek nie obyło się bez kontrowersji, tj. fascynacji Darona Malakiana obliczem Charlesa Mansona nazwanym przez niego najważniejszą postacią stulecia. Uważam, że kompozytorzy i seryjni mordercy mają ze sobą coś wspólnego. Są patologiczne, nie mają kontroli nad tym co robią. – zauważa w pewnym momencie Rick Rubin, sugerując opis Malakiana, poczym dodaje, że na szczęście (…) przekłada się to jednak na dobrą muzykę (str. 112).
Dwuznacznie odebrane zostały też opinie członków zespołu po atakach na World Trade Center z 11 września 2001 roku. Dlaczego jedna osoba ma prawo wyruszyć gdzieś i zabijać, podczas gdy inna nazywana jest terrorystą? (str. 123) – Zadają pytanie, na które wielu z nas odpowiedzi nie ma… A wychodząc od terminologii tego pojęcia, z pewnością dyskusja na temat terroryzmu potoczyć mogła by się inaczej. Negatywne komentarze powstawały jednak według mnie raczej na bazie surowca, jakim jest ignorancja wobec faktów tj. charakterystyka polityki USA na Bliskim Wschodzie. Złych intencji członkom zespołu z pewnością odmówić nie można, o czym może świadczyć powstanie organizacji Axis Of Justice z Tomem Morello, celem której jest wspieranie akcji niwelujących społeczne nierówności. Żeby zrozumieć nasz świat i życie jako takie, trzeba otworzyć oczy na coś więcej niż jedną filozofię, która jest nam serwowana (str. 59-60). – twierdzą muzycy. Tych na dobrą sprawę jest w biografii mnóstwo… Rzeczywistość orwellowska, religia, teoria Wielkiego Ducha, ekosystem, teologia etc. Cokolwiek wynosisz z naszej muzyki, jest słuszne (str. 122). – dodaje jednak Dolmayan i to jest zasadzie w ich muzyce najważniejsze. To jedno wielkie uniwersum. Przenika i łączy w sobie wiele wymiarów. Nie zmienię świata… Świat zmieni się za sprawą końca cywilizacji (str. 157). – podsumowuje dekadencko Serj Tankian. Ich muzyka ma jednak coś, co zmusza do mimowolnych refleksji, a o te w metalu raczej nie łatwo…
Muzycy System Of A Down nigdy nie rozumieli zdziwienia, czemu ludzie zarzucają im upolitycznianie swojej muzycznej działalności, twierdząc, że o polityce powinni wypowiadać się również artyści. Każdy powinien: hydraulicy, elektrycy… (str. 154). Cóż, Lech Wałęsą z pewnością by nie zaprzeczył. U nas wyszło to na dobre… Swoją drogą trzeba przyznać, że zespół ma z Polską pewną tajemniczą więź… Kiedy Tankian promował swoją solową płytę „Elect The Dead Symphony”, w Polsce w dniu koncertu odbywały się przyspieszone wybory prezydenckie po katastrofie smoleńskiej z 2010 roku… Przyznacie, że dość osobliwa sytuacja…
Problem z ciężką muzyką polega na tym, że niemal zawsze brzmi tak samo. Heavy metal ma bardzo ścisłe ramy, Piękno System of a Down polega na tym, że zespół jest dziwny, dynamiczny, a przy tym ciężki jak cholera (str. 50). – mawiał Rubin. Niestety w Polsce, jak sugeruje autor biografii, podziałało to w drugą stronę, a ksenofobia sprowokowana wizerunkiem muzyków z góry nadała formacji niefortunnego stereotypu bylejakości. Najtrudniejszy koncert? Polska – odpowiadają bez zastanowienia artyści. No, ale do Polski chociaż zostali wpuszczeni. To nie udało się w Turcji, z przyczyn oczywistych. Polityka podwójnych standardów ma się dobrze… nawet mimo że narodowość i religia to tylko przyprawy do smaku człowieka. – słusznie zauważa Arto Tunçboyacıyan.
Formacja wypromowana na fundamentach metalu o dziwo mało miała z nim wspólnego. Tankiana na koncert Iron Maiden „zmusiła” dziewczyna. Malakiana też nie zawsze kręcił ciężar. W muzyce chodzi o coś więcej. – mówili i słowa potwierdzali swoją twórczością. David Bowie, The Beatles, Frank Zappa, Slayer, Pearl Jam, Soundgarden, Kiss, Mötley Crüe czy też Ozzy Osbourne, Dead Kennedys oraz Black Flag. To zespoły, które wpłynęły na tego ostatniego najbardziej, a to przecież dzięki jego aranżacjom powstały najważniejsze kompozycje System Of A Down. A zdolny to on był: Po dwóch spotkaniach (gry na gitarze – przyp. red.) okazało się, że ten opanował już podstawowe akordy u stwierdził, że dalej poradzi sobie sam (str. 35). Warto jednak pamiętać, że chociaż to właśnie Malakian był odpowiedzialny w głównej mierze za aranżacje, to pomysły każdego z muzyków były zawsze filtrowane przez wrażliwość całego zespołu.
Mieli jednak na początku swojej działalności sporo szczęścia i tupetu. To dzięki Shavo Odadjianowi zagrali swój pierwszy koncert i to od razu w bardzo renomowanym klubie. Samym sukcesem była również szansa zaprezentowania się przez samym Rubinem. Dolayman dołączył również z przypadku, a ostatecznie okazał się niezwykle ważnym ogniwem, z którego w następnych latach powstał duet z Malakianem – Scars On Broadway… Samo wydanie pierwszej płyty nie było też łatwe z pobudek czysto rasistowskich, a ostatecznie przecież nawet odrzuty (czyt. płyta „Steal This Album!” [2002]) sprzedały się świetnie.
System Of A Down zawsze stawiał na jakość, a nie ilość. Zawsze chcieli zmieścić rockową operę w obrębie dwuminutowej kompozycji. Dowiadujemy się, że takie np. Cigaro czerpało z ducha opery Wolfganga A. Mozarta Wesele Figara. Cóż, kompozytor ten ze swoim pamiętnym utworem Lick me in the ass z pewnością dostałby fuchę i w System Of A Down. Inspiracje ich są nieskończone… Punktem wyjścia był wypadek, w którym zabiłem królika (str. 128). – stwierdza w którymś momencie Malakian, tłumacząc historię powstania jednej z kompozycji. Wplatanie do muzyka wpływów z różnych sfer kulturowych bardzo mi się podoba (str. 54). – dodaje Tankian i faktycznie – tego jest co niemiara… Ten zespół jest anomalią. Harmonie wokalne, charakterystyczne wpływy etniczne, wodewilowe rytmy, jazzowe rejony, ornamentalne pieśni żałobne, elementy disco armeno, punku, próby gry na gitarze za pomocą wibratora, krawftwerkowe fazy, duchowy wymiar muzyki (zwłaszcza solowe projekty), boysbandowe motywy, deathmetalowe zagrywki, szeroko pojęta etnopsychodelia, czy też wyuzdana wulgarność. Przyznacie, że nawet Mike Patton wygląda przy nich niekiedy niczym błazen. System Of A Down w wyjątkowy sposób połączyli różne tradycje hardcore’owego grania. Od najstarszego, kalifornijskiego spod znaku Dead Kennedys przez chicagowskie eksperymenty, po nowojorską motoryczność i podlaną metalem siłę (…) zupełnie nowa jakość (str. 53). – tłumaczy Rubin.
Formacja ta umiejętnie jednak od zawsze manipulowała swoją twórczością, dostosowując do obecnych czasów, ale nie byłoby tego bez ich tupetu, no bo jak inaczej nazwać zabieranie się za powstanie symfonii, nie mając pojęcia chociażby o jej konstrukcji. Mowa tu o projekcie Tankiana „Orca” (2012) rzecz jasna. Takie ryzykowne ruchy dały im jednak ostatecznie pożądaną sławę. System Of A Down potrafił się odnaleźć w nowych czasach, dzieląc „Hypnotize” (2005) i „Mezmerize” (2005) na dwie płyty wyłącznie ze względu na zastałą „erę iPodów”. W dzisiejszej kulturze wszystko jest krótkoterminowe, do jednorazowego użytku. – stwierdza Rubin. Czy tak powinniśmy potraktować też biografię System Of A Down? Myślę, że jeszcze na długo nie pozwolą nam o sobie zapomnieć. Wprawdzie zespół dopiero niedawno wrócił na koncertowe sceny, ale dostaliśmy przecież wcześniej niewiarygodną ilość solowych dokonań, tych lepszych i gorszych… Przerwa była potrzebna. Wrócimy, gdy znów poczujemy głód, a w oczach pojawi się ogień, który towarzyszył nam w początkach System Of A Down, Gdybyśmy nie zrobili tej przerwy – zespół by się rozpadł (str. 145). – zapowiadali.
Ja osobiście przypomniałbym im na końcu o kompozycji Cubert, którą, jak sami tłumaczą, przeznaczona jest dla ludzi, (…) którym nie zależy na zrobieniu kolejnego kroku w ich życiu. Po części to ich zguba, a po części dla nich wyzwanie (str. 59). Czy z tego wyzwania zrezygnują członkowie System Of A Down i zrobią kolejny krok tudzież skok naprzód? Cóż, jak mawia przysłowie ormiańskie… Drzewo cierpliwości jest cierpkie, lecz jego owoce to miód i cukier.