Eyot – Innate

★★★★★★★★✭☆

1. Veer 3 Helm 3. Mountain 4. Perun 5. Canon of Insolation 6. Ramonda Serbica 7. Innate

SKŁAD:  Dejan Ilijic – pianino; Marko Stojiljkovic – gitara basowa; Milos Vojvodic – perkusja; Sladjan Milenović – gitara elektryczna

PRODUKCJA: Steve Albini – Electrical Audio Chicago; Shelly Steffens – Chicago Mastering Service

WYDANIE: 20 lutego 2017 – Ninety and Nine Records

www.eyotmusic.net

Eyot powraca z nowym albumem. Tym razem z materiałem, o którym nie miałem pojęcia, że zostaje w ogóle przygotowywany, no ale ta formacja akurat do wałkoni raczej nie należy, więc po 3 latach od poprzedniego wydawnictwa można było się czegoś spodziewać. Po raz kolejny jest to materiał godny polecenia. Po raz kolejny w ich już bardzo charakterystycznym stylu, który mnie niezmiernie urzeka…

Ukształtowany zespół powstały w 2008 wydaje swój czwarty album, którego produkcji podjął się sam Steve Albini (Nirvana, PJ Harvey, Pixies, Mogwai etc.). Dla wielu słuchaczy to powinno być już sporą rekomendacją. Co więcej, niegdyś dla wielu hiperbola, którą określano Eyot – „jazzowa Nirvana” – nigdy nie była bliższa prawdzie. Eyot to bowiem nowa generacja europejskich muzyków, którzy muzyką rozmywają geograficzno-kulturalne granice Bałkanów, mieszając klasykę, rocka, jazz, folk, ambient, a nawet punk w jedną spójną całość.

Dzięki szeroko sugerowanej polimetryczności materiału Eyot, która przeważa w większości kompozycji, słuchacz często skłania ku refleksji tradycyjnych skal i harmonii. Dzięki fuzji owej konwencji w parze ze współczesnym instrumentarium dostajemy świetne połączenie przeszłości z teraźniejszością. Obsesję na punkcie odnajdywania punktów odniesienia w perspektywie czasu staje się już pierwsza kompozycja, która dedykowana jest słynnemu znalezisku archeologicznemu w Serbii Lepenski Vir – jednemu z miejsc posiadających najstarsze ślady ludzkich osad (5200 p.n.e.). Prostolinijność melodii i zmieniający się rytm wprowadza ciekawe wrażenie nieodwracalnych zmian. Utwór mocno wieloaspektowy z łagodnie rozprowadzającymi się tematami. Muzyka niesie nas swoim tempem i dynamicznymi kontrastami na tle jedwabnej akustyki jazzowego fortepianu oraz charakterystycznej rockowej tożsamość gitary.

Helm to z kolei utwór, który charakteryzuje kompromis instrumentarium poszukujący wspólnej ścieżki, a którą pieczętują na końcu utworu instrumentalną harmonią wobec wcześniej usilnie zazębiających się motywów spowitych delikatną liryczną codą. Ta kompozycja posiada naprawdę świetny groove. Aranżacja oparta na klarownych warstwach wyzwala u słuchacza próbę łatwego obrazowania sytuacji wobec nakładania się kolejnych łączących się ze sobą elementów kompozycji.

Harmonii pilotuje również kompozycja Cannon Of Insolation poświęcona serbskiemu naukowcy Mulitinowi Milankovicowi prowadzącemu badania w dziedzinie wielu różnych nauk. Utwór również charakteryzuje spora ilość gatunkowych kontrastów. Kompozycja potwierdza mistrzostwo w generowaniu w zasadzie tych samych motywów na różną modłą w celu rozładowywania napięcia. Utwór jest bowiem na skraju ciągłego wybuchu. 

Ich muzyka autentycznie przejmuje. Ale nie techniką, tylko emocjami, które nasilają się rosnącym napięciem rozwoju poszczególnych aranżacji, niekiedy rozpuszczając w chaotycznych zakończeniach (Veer). Innym razem ich muzyka jest wręcz minimalistyczna. Ramonda Serbica należy bowiem „wyłącznie” do fortepianu. Aranżację wyprowadza hipnotyczna mantra oraz melodyjna sekcja solowa. Mountain ma również rozszerzony wstępny pasaż a capella samego fortepianu, aby po czasie dopiero dołożyć „do pieca” pozostałą częścią instrumentarium. Ten rozgrzewa do czerwoności kompozycja Perun. Najbardziej organiczny numer, na co też wskazuje sama nazwa kompozycji nawiązująca do słowiańskiego boga piorunów. Słychać, że maczał w nim palce Albini – pozytywnie grzmiący utwór. Kompozycję charakteryzuje przede wszystkim rytualne podejście perkusji oraz surowe brzmienie melodyjnej gitary elektrycznej emanującej energią pogańskich rytuałów tanecznych. Innate to z kolei silne założenie alternatywnego rocka z charakterystyczną sekcją rytmiczną i sytą manierą bezpruderyjnej gitary. Cały czas panuje równowaga pomiędzy liniami basu i kompleksem linii melodycznej fortepianu oraz gitary elektrycznej. Album „Innate” to gra słów. Bez praktyki teoretycznie nie ma mistrzów. Przynajmniej to można wnioskować z defnicji angielskiego słowa. „Odczytując” to po serbsku, dostajemy obraz sytuacji, w której człowiek na przekór wszystkiemu – jeśli do czegoś dąży – to prędzej czy później, mu się to udaje.

Eyot już po kilku przesłuchaniach wiąże słuchacza niewidzialną nicią zrozumienia, aby z każdym kolejnym odsłuchem album i jego poszczególne elementy wracały z pozytywnym odzewem. Eyot jest właśnie ze względu na umiejętność wplątywania detali tak bardzo aprobujący. W kompozycji poświęconej bohaterom I Wojny Światowej niespodziewanie w części solowej zostaje dodane nawiązanie do tradycyjnej pieśni serbskiej Tamo daleko. Diabeł tkwi w szczegółach! Ponadto, Eyot od zawsze miał tendencję do konstruowania kompozycji na bazie uroku pierwszego wrażenia. Pierwsze sekundy każdej z kompozycji dają mocny fundament pod resztę aranżacji, manipulując jedynie rozwojem atmosfery, rozbiciem emocji i emocjonalnością dynamiki. Ta z pewnością zostaje ubarwiona przez impresjonizm linii melodycznych. Sekcja rytmiczna wprowadza bowiem zawsze minimalistyczny motyw transowych improwizacji. Ostatecznym efektem jest imponująco spójny materiał i fuzja wschodnio-zachodnich kultur. Tradycja muzyki bałkańskiej, czyli wschodnie wpływy z muzyką Zachodu łączącej się z inspiracjami Pink Floyd, Nirvana i Radiohead. Tradycja jazzu akustycznego z powłoką elektrycznego jazz-rocka. Można powiedzieć, że przy takich założeniach Eyot był skazany na sukces. Kolizja stylów, która im wychodzi idealnie i nad wyraz ożywczo. 

Muzyka na „Innate” jest jeszcze bardziej skoncentrowana na swoim przekazie. Wola kolaboracji z różnymi stylami oraz duma z serbskich korzeni sprawiają, że jest w tym wszystkim magiczny balans, który urzeka mnie od samego początku przygody z tym zespołem. To zdecydowanie „najmocniejszy” materiał tego kwartetu, jeżeli można go takim epitetem zobrazować. Nad jazzową pochodnią dominują bowiem zdecydowanie rockowe rytmy. Jazzowi puryści z pewnością więc w niektórych momentach opiszą album jako bardzo ryzykowny.

Silny groove, porywające melodie, moc rocka i subtelność jazzu. Żadne inne instrumentalne post rocki czy inne cuda nie działają na mnie właśnie tak jak Eyot. Mają w sobie emocje, które od środka mnie poruszają. „Innate” to chyba najlepsza z dotychczasowych płyt Eyot. Sprawa jednak o tyle dziwna, że nie ma tu kompozycji znacząco ciekawszych, bardziej ujmujących technicznie, lepiej zaaranżowanych dynamicznie… Nie, to wszystko pozostaje na tym stale wysokim poziomie. Za „Innate” ciągnie się jednak piękno chłodnej atmosfery, w które ciepło melodyki przekuwa się jakby wyraźniej, dosadniej w swojej postaci; być może naturalniej. Jest świeżo i elektryzująco. „Innate” to album, który jest też jeszcze zdecydowanie lepiej skondensowany, aczkolwiek charakteryzuje go jak zawsze stylowa prostota i wyrafinowanie w dźwiękach, które nie pozbawione są twórczej inwencji i kreatywności. Dźwięki jak i same aranżacje są pewne i bardzo stanowcze. Może to brzmi sucho, ale po wielokrotnym słuchaniu czuć, że właśnie ten album, wyszedł w natchnieniu płynności oraz aranżacyjnej ciągłości. Jak żaden inny…