●●●●●●●●●○ |
1. Ayil 2. Je N’en Connais Pas la Fin 3. Blue Day for Croatoa 4. Release 5. Revolve 6. Renew 7. A Determinism of Morality
SKŁAD: Michael Armine – wokal, efekty; David Grossman – gitara basowa, wokal; Bruce McMurtrie Jr. – perkusja; J. Matthew Weed – gitara elektryczna PRODUKCJA: Scott Atkins
WYDANIE: 5 maj 2010 – Translation Loss
Nadchodzące nowe wydawnictwa Rosetta to świetna okazja, by przypomnieć sobie ostatnie dzieło amerykańskich muzyków. A że ciężko o nim mówić bez emocji – przygotujcie się na ich sporą dawkę.
Z Rosetta początkowo się nie polubiliśmy. Jako świeżak w niełatwym gatunku, jakim jest post metal, nie mogłem pominąć jednego z najważniejszych zespołów nurtu stopniowo zapoznawając się ze wszystkimi popularnymi kapelami. Pierwszy kontakt był jednak bolesny – kakofoniczne, chaotyczne dźwięki raczej odrzucały niezaangażowanego jeszcze wtedy słuchacza. Popełniłem błąd, biorąc się najpierw za „The Galilean Satellites” – debiutancki album Rosetta, który jest materiałem trudnym i bardzo siermiężnym, a przy tym nie odwdzięcza się niczym szczególnym za poświęconą mu uwagę. Spisując więc zespół na straty, do kolejnego wydawnictwa – „A Determinism of Morality” – zabierałem się jak małpa do jeża. Po jednokrotnym przesłuchaniu, niezbyt oczarowany, odstawiłem płytę i pozwoliłem jej pokryć się kurzem. To był zdecydowanie jeden z największych błędów mojego życia.
Dlaczego? Z prostej przyczyny – „A Determinism of Morality” to post-metalowe arcydzieło. Byłem w stanie to jednak odkryć dopiero, kiedy wyrobiłem się w gatunku i nauczyłem w pełni angażować w oferowane mi dźwięki. Przy tej okazji zastrzeżenie – to nie jest dobry album dla początkujących i niechaj będę tego dobrym przykładem.
Kiedy dojrzałem na tyle, by stwierdzić, że nic, co post-metalowe, nie jest mi obce, sięgnąłem ponownie po przykurzone już nieco wydawnictwo. Po upływie ponad 45 minut zbierałem szczękę z podłogi i próbowałem opanować dreszcze. Tak, proszę państwa – klasyczny „eargasm”.
Ciężko jest podejść do tego albumu bez gorących emocji. Ta muzyka zresztą jest tym sama w sobie – ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Rosetta często określa się jako zespół grający atmosferyczną odmianę post-metalu – i coś w tym naprawdę jest. Chociaż jest tu sporo agresji i sludge’owego zacięcia, to najważniejsze jest budowanie klimatu. Za sprawą „The Galilean Satellites” do twórczości panów z Filadelfii przylgnęło urocze określenie „post-metal dla astronautów”. I to chyba najlepszy opis tego, w jakie struny w duszy uderza ta muzyka. Przestrzeń, kosmos, bezmiar, łagodny lot, ogromny ból i bezbrzeżna tęsknota – o tym opowiadają dźwięki, snute przez czterech smutnych amerykańskich chłopaków.
„A Determinism of Morality” to jednak coś więcej, niż tylko „kosmiczny post-metal”. To też opowieść o człowieku, jego zagubieniu w rzeczywistości, osnuta na negatywnych emocjach targających ludzką duszą. Teksty, choć stosunkowo krótkie, są liryczne i dosadne jednocześnie; dodatkowej mocy nabierają, gdy przechodzą przez gardło Mike’a Armine’a, charyzmatycznego wokalisty Rosetta. Choć technicznie nie wybija się on szczególnie ponad innych post-metalowych krzykaczy, a wokal może momentami wydać się monotonny, to w połączeniu ze specyficzną muzyką, jaką tworzy amerykańska kapela, bardzo wiele zyskuje. Polecam zresztą obejrzeć nagrania live – ileż ten człowiek ma w sobie mocy! Rzadko się zdarza, by artysta tak mocno przeżywał swoją twórczość jak Armine. Jest szalenie autentyczny.
Po omówieniu sosu, czas sięgnąć po danie główne – co z warstwą muzyczną? W tym miejscu wyjaśnię, dlaczego Rosetta jest początkowo tak nieprzyjazna słuchaczowi. Przede wszystkim – tym, co dla nich charakterystyczne, jest ściana dźwięku. Gitary prowadzą ze sobą nieustanny, żywy dialog. Nie brzmiałyby jednak tak niesamowicie gdyby nie szeroko zastosowane efekty – z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że Rosetta jest w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o korzystanie z efektów gitarowych. Sprawia to, że ich muzyka brzmi unikatowo i nie da się jej pomylić z niczym innym. Słuchacz zmuszony jest do mocnego zaangażowania, płynięcia razem z dźwiękami, z ich nurtem, starając się jednocześnie sięgać jak najgłębiej pod powierzchnię wody i wyławiać kolejne perły. Zapomnijcie o głośnikach – to jest muzyka przeznaczona wyłącznie na dobre słuchawki, wymagająca odcięcia od otoczenia i zagłębienia w wykreowany przez artystów świat. Kojarzy mi się to nieodparcie z dynamicznym, impresjonistycznym obrazem, namalowanym szybkimi pociągnięciami pędzla za pomocą setek różnych barw.
Odbioru nie ułatwia produkcja. Jest specyficzna – gitary są przytłumione, brudne, z niewybijającym się wokalem w tle stanowiącym raczej kolejny instrument niźli sedno muzyki. Perkusja z kolei brzmi aż nazbyt dobrze – czysto i dość głęboko, choć największe wrażenie robi na mnie brzmienie talerzy – są krystalicznie czyste i przy odpowiednim skupieniu łatwo jest je wyłowić i podążać za nimi pod nawałą gitarowych dźwięków. Oczywiście, rzeczona nawała – choć jest dominantą – nie stanowi jedynego elementu, jaki oferuje omawiany album. Widać, że od czasów nudnego „The Galilean Satellites” i nijakiego „Wake/Lift” panowie sporo się nauczyli i postanowili poromansować z post-rockiem. Wyszło im to na dobre – ciężkie, przytłaczające, nieraz sludge’owe fragmenty są przetkane łagodnymi, gitarowymi partiami przy akompaniamencie nastrojowych bębnów. Moim typem jest tutaj Je N’en Connais Pas La Fin – jeden z dwóch najlepszych utworów na płycie, ze wspaniałym, ściskającym za serce finałem.
Jak już o poszczególnych utworach mowa – album jest bardzo spójny, ma wyraźną koncepcję, podejmowaną tak w warstwie dźwiękowej, jak i lirycznej. I choć ciężko o jakościowe rozróżnienie – bo wszystkie kompozycje są ponadprzeciętnie dobre – moją uwagę zwróciły dwie z nich. Poza wzmiankowanym powyżej Je N’en Connais Pas La Fin jest nią utwór tytułowy, wieńczący płytę – monumentalny, epicki, wyciskający łzy z oczu – A Determinism of Morality.
Jak pewnie da się zauważyć – „A Determinism of Morality” to album bardzo przygnębiający, pełen smutku i melancholii. Jeśli podejdzie się do niego w odpowiednim nastroju, oferuje niesamowicie głębokie, rozdzierające przeżycia. Bo tym właśnie jest ta muzyka – przeżyciem.
O ostatniej płycie Rosetta nie da się pisać bez emocji, bezdusznie. To arcydzieło – niełatwe w odbiorze, wymagające od słuchacza zaangażowania, ale oferujące wiele w zamian. Nie gwarantuję, że spodoba się każdemu – kompozycje, choć progresywne, nie są technicznymi majstersztykami, a niektórzy mogą uznać wokal za monotonny lub kręcić nosem na produkcję. Niemniej jednak, fani klimatycznego post-metalu będą usatysfakcjonowani. A jeszcze bardziej – ci, dla których muzyka wiąże się z przeżywaniem silnych emocji, zwłaszcza tych leżących po ciemniejszej stronie duszy. Kończąc tym akcentem, wyruszam, by położyć się wygodnie na trawie, spojrzeć w ciemne, rozgwieżdżone niebo i przeżyć tę kosmiczną podróż raz jeszcze.
ROSETTA – A DETERMINISM OF MORALITY