Steven Wilson - The Overview
Steven Wilson - The Overview

Steven Wilson – The Overview

Steven Wilson - The Overview
Steven Wilson – The Overview

Gwiezdne Wrota Wyobraźni

Rozpoczynając moją przygodę z albumem „The Overview” autorstwa Stevena Wilsona, od razu poczułem się tak, jakbym stawał na progu nieznanego świata. Czekał na mnie progressive rock w jego najbardziej rozbudowanej, niemal kosmicznej postaci, co stanowi świetną odskocznię od przyziemnej codzienności. Dlaczego to takie wyjątkowe? Otóż Wilson – uważany niegdyś za jednego z tych artystów, którzy chętnie wymykają się sztywnym ramom gatunkowym – tutaj dobitnie pokazuje, że jego fascynacja wielowymiarowymi formami muzycznymi wciąż kwitnie i potrafi zaskoczyć. W „The Overview” niemal namacalnie czuć tę wolność twórczą – a jednocześnie konsekwencję i spójność, które przypominają, że to twórczość doświadczonego kompozytora, dysponującego szeroką paletą inspiracji.

W pierwszej chwili może się wydawać, że mamy do czynienia z kolejną opowieścią o wyprawie w kosmos. Nic bardziej mylnego – cała koncepcja jest głęboko zakorzeniona w idei overview effect, czyli psychologicznego zjawiska, doznawanego przez astronautów, którzy po raz pierwszy widzą Ziemię z kosmicznej perspektywy. Spotyka ich wtedy nagła refleksja nad tym, jak mała i krucha jest nasza planeta w obliczu nieskończonej otchłani wszechświata. Wilson zdecydował się przedstawić to w formie dwóch monumentalnych kompozycji. W efekcie stworzył wydawnictwo na tyle krótkie, by nie przytłoczyć słuchacza nadmiarem materiału (płyta trwa około 41 minut), a jednocześnie tak intensywne i rozbudowane, by nie zostawiać miejsca na żaden niedosyt. Ta forma – tylko dwa utwory o epickim metrażu, rozbitych na mniejsze części – niemal natychmiast przywodzi na myśl klasyczne progresywne suity z lat 70., a jednocześnie jawi się jako coś odświeżającego na współczesnej scenie. Wielu fanów porównuje to do powrotu do „korzeni” Wilsona, obecnych w Porcupine Tree czy w albumach takich jak „Hand.Cannot.Erase.”, lecz wzbogaconych o aktualne doświadczenia i brzmieniowe eksperymenty. Czy to udany powrót? Trudno zaprzeczyć, bo „The Overview” wciąga od pierwszych sekund, pozwalając słuchaczowi przenieść się w świat astronomicznych kontemplacji i egzystencjalnych pytań, bez cienia przesady czy efekciarstwa.

Puls Kosmosu i Nieoczywiste Modulacje

Kiedy wchodzimy w zasadniczą część albumu, otrzymujemy pierwszy – i od razu przytłaczający – akcent: Objects Outlive Us. Ten ponad dwudziestominutowy kolos rozwija się powoli, niczym daleki kadr z filmu science fiction, który stopniowo przybliża nas do powierzchni obcej planety. Wilson zaczyna od wyciszonego, miękkiego falsetu, który zaskakuje delikatnością i pozwala nam zorientować się w przestrzeni. Wyobrażam sobie, że to jak ciche uniesienie na samym skraju stratosfery, kiedy jeszcze nie do końca zdajemy sobie sprawę z ogromu, który roztacza się przed nami. W warstwie aranżacyjnej króluje tu subtelny fortepian, lecz już po chwili przychodzi czas na wejście sekcji rytmicznej i charakterystycznych klawiszy Adama Holzmana, który słynie z tego, że potrafi nadać kompozycji zarówno puls, jak i odrealnioną głębię. Z kolei mocne akordy gitarowe, rozmyte efektami, przypominają, że mamy do czynienia z rockiem progresywnym – energetycznym i nieoczywistym, z tendencją do radykalnych zwrotów akcji.

W tym miejscu czuję się, jakbym odkrywał kolejne rozdziały kosmicznej podróży: od pierwszego zdumienia w obliczu bezkresu przestrzeni, aż po rosnące napięcie, gdy dociera do nas pełnia zagrożeń i majestatu wszechświata. The Buddha Of The Modern Age, krótka wstawka w ramach tego rozbudowanego utworu, przykuwa ucho nieco prześmiewczym charakterem: w chórkach pobrzmiewa ironiczny zaśpiew, jakby ktoś szydził z naszej ziemskiej manii wielkości. Właśnie ten dystans – lekka przekora i sardoniczne spojrzenie – sprawia, że nie mamy do czynienia z patetyczną suitą o biednej Ziemi w obliczu ogromnego kosmosu, tylko ze świadomym, zadziornym komentarzem do ludzkiej arogancji. Dalej następuje rozwinięcie rześkiego rytmu i pojawiają się zdecydowane partie perkusyjne (Craig Blundell lub Russell Holzman, w zależności od segmentu), które popychają nas w mrok bardziej frenetycznych fragmentów. To nie jest powolna, łagodna spacerówka w objęciach gwiazd – Wilson raz po raz buduje dynamikę na kontrastach, by nagle uderzyć cię mocniejszym riffem lub wpleść dysonansowe akordy w sekcję klawiszy. Ta podwójna naturę – spokój kontra chaos – od zawsze była cechą rozpoznawczą Wilsona, ale tutaj wydaje się wyjątkowo skondensowana i skontrastowana.

Oczywiście, tam gdzie Steven Wilson zapuszcza się w dłuższe formy, tam nie może zabraknąć zjawiskowych solówek. Jedną z nich wykonuje Niko Tsonev w fragmencie A Beautiful Infinity I, w dalszej części albumu, ale już tutaj, w Objects Outlive Us, gitarowe pasaże stają się kluczowe. Skale idą w stronę lekko psychodeliczną, zawierając przyjemne wycieczki melodyczne, a przy tym pozostają na tyle przystępne, że nie sposób się w nich pogubić. Wielu słuchaczy zwraca uwagę na to, że te progresywne popisy są ukłonem w stronę brzmień z okolic Pink Floyd czy King Crimson. Inni przywołują czasy wczesnego Porcupine Tree, chociaż moim zdaniem ten kawałek ma coś nowego: elektroniczne wstawki, krótkie sample i rozbudowane tła klawiszowe, które ocieplają całość i nadają jej futurystyczny posmak. To jakby nowe wcielenie starej miłości Wilsona do rozbudowanych, atmosferycznych pejzaży dźwiękowych, w których można się zanurzyć jak w bezkresnym kosmosie.

Końcówka Objects Outlive Us zdecydowanie wybija nas z sielankowej medytacji. Poprzez stonowane przejścia perkusyjne, powtarzane akordy pianina i narastające szumy syntezatorowe, kompozycja staje się potężna – niczym moment wejścia w horyzont zdarzeń czarnej dziury. Potem przychodzi cisza, która rozwija się w napięty dron, sprawiający wrażenie, że czas się zatrzymał. Ta cisza jest złowroga, bo wiemy, że zaraz coś się stanie – i faktycznie dzieje się: chwilę później wchodzą mocne partie gitarowe, powtarzające pewien motyw jak mantrę, narastając w głośności, by na koniec ustąpić miejsca ambientowym plamom. Wreszcie gasną światła i pozostaje ostatni, słabnący ton. Możemy odetchnąć, lecz już wtedy wiemy, że Wilson i jego ekipa przygotowali coś jeszcze mocniejszego na drugą część płyty.

Poza Horyzont: Wciągające Rozszerzenie Formy

Po tym, jak Objects Outlive Us pozostawia nas w stanie niepewności, przechodzimy do kluczowego drugiego utworu – The Overview. Można powiedzieć, że to serce całego wydawnictwa, nie tylko ze względu na to, że tytuł jest tożsamy z nazwą płyty, lecz także przez to, jak zręcznie balansuje między atmosferą zadumy a czystą muzyczną eksplozją pomysłów. Pierwsze minuty są zaskakująco spokojne, wręcz medytacyjne. Rotem Wilson (żona Stevena) wplata tutaj swoiste spoken word, przywołujące sekwencje nazw gwiazd, galaktyk i niewyobrażalnych dystansów. To kolejny przykład kosmicznego kontekstu: liczby lecą w tysiące, miliony, miliardy lat świetlnych, co tylko podkreśla naszą małość w obliczu wszechświata. Muzycznie jest to moment niemal ambientowy – przypominający najspokojniejsze fragmenty z albumu „The Harmony Codex” albo dawniejsze eksperymenty Bass Communion, jednego z pobocznych projektów Wilsona.

Potem, zupełnie niepostrzeżenie, wkracza subtelna gitara akustyczna, a Randy McStine dokłada kolejne warstwy brzmień w tle. W sekcji A Beautiful Infinity I pojawia się nieśmiało rytm, który wkrótce narasta, przywołując echa takich utworów jak Trains z czasów Porcupine Tree. Tym razem nie jest jednak tak beztrosko; jest o wiele bardziej majestatycznie i melodyjnie, z mroczniejszą nutą refleksji. W podobnej stylistyce utrzymany jest fragment Borrowed Atoms, gdzie klawisze Holzmana budują przestrzeń, niczym chmura pyłu kosmicznego, a partie gitar przejmują rolę przewodnika po tej mgławicy dźwięków. Pojawiają się tu krótkie, lecz wyraziste sola, które podnoszą energię utworu. Nagle, w A Beautiful Infinity II, rytm przyspiesza, wspinając się na wyższy poziom intensywności – to chwila, w której można by rzec, że z cichego dryfowania w kosmosie przechodzimy do dynamicznego lotu międzyplanetarnego, mijając komety i planetoidy. Kiedy już rozgrzejemy się w tym pędzie, Steven Wilson jak zwykle lubi zagrać nam na nosie: robi zwrot ku bardziej wyciszonej, melancholijnej sekcji, wprowadzając rozmarzone akordy i jednostajny, lecz hipnotyczny beat perkusyjny. Taka sinusoida emocjonalna jest jednak w pełni zamierzona, bo „The Overview” to nie tylko podróż przez wszechświat – to przede wszystkim ścieżka pełna niespodzianek, zmieniających się nastrojów i drobnych błyskotek aranżacyjnych, które wychodzą na pierwszy plan w odpowiednich momentach.

Czy te wszystkie fragmenty łączą się w całość? Zadziwiająco tak. Choć przejścia potrafią być gwałtowne, zawsze towarzyszy im poczucie wewnętrznej logiki. Można odnieść wrażenie, że każdy rozdział suity zaprojektowano tak, by wywołać nieco inne emocje, ale docelowo wszystkie prowadzą do wspólnej konkluzji: jesteśmy tylko niewielkim punktem we wszechświecie, a zarazem mamy zdolność do kreowania własnej rzeczywistości i opowiadania muzycznych historii na tak wielką skalę, że aż zapiera dech. Wilsonowi udaje się przy tym wprowadzić swój charakterystyczny humor – czasem subtelny, czasem sarkastyczny – który przemyka w tekstach lub w nagłych zmianach klimatu. To poczucie luzu, przemycane między skomplikowanymi figurami rytmicznymi i wielowarstwową produkcją, nadaje albumowi niezbywalnego uroku. Wbrew pozorom nie jest to nadęta oda do kosmosu, lecz przymrużone oko w stronę naszej ludzkiej skłonności do zadawania niekończących się pytań o życie, wszechświat i całą resztę.

Kosmiczne Echa i Muzyczna Inżynieria

Jednym z kluczowych elementów „The Overview” jest oczywiście produkcja, a ta stoi na najwyższym poziomie. Steven Wilson wielokrotnie udowadniał, że jest nie tylko znakomitym kompozytorem i instrumentalistą, ale także wybitnym inżynierem dźwięku, potrafiącym wykorzystać dobrodziejstwa współczesnego studia do stworzenia niemal trójwymiarowych krajobrazów sonicznych. W wywiadach (co prawda nie lubię się na nie powoływać, ale tu jest to powszechnie wiadome) Wilson wspominał, że zależało mu na tym, by album brzmiał organicznie, ale jednocześnie świeżo, z delikatnym sznytem futurystycznej elektroniki. Efektem są nagrania, w których instrumenty akustyczne – gitara, fortepian, a nawet partie saksofonu Theo Travisa – współgrają z nowoczesnymi wstawkami sampli i przetworzonych syntezatorów. Przy sprawnym odsłuchu na słuchawkach można wychwycić liczne niuanse, drobne sygnały i tekstury, które przewijają się w dalszym tle, niczym ukryte sygnały radiowe z odległych gwiazd.

Na uwagę zasługuje też to, jak Adam Holzman i Randy McStine wspierają główną wizję Wilsona. Holzman wprowadza do kompozycji ciepło analogowych klawiszy, korzysta z Rhodesa i Hammonda, a także mellotronu – instrumentu, który przez lata stał się symbolem progresywnego rocka. Tworzy to dźwiękowe fundamenty w miejscach, gdzie gitara ustępuje pola bardziej “kosmicznemu” tłu. McStine natomiast nadaje całości charakterystyczny wyraz w partiach gitarowych: czasem są one subtelne i nasycone efektami, innym razem stanowcze i potężne, jak podczas występów rockowych gigantów z lat 70. Do tego dochodzi perfekcyjnie zsynchronizowana sekcja rytmiczna, gdzie dwa zestawy perkusyjne (w wykonywaniu Craiga Blundella i Russella Holzmana) przeplatają się, by podkreślić różnorodność poszczególnych segmentów. Można wyczuć, że wszystkie te elementy zostały starannie dopracowane, aby służyć spójnej opowieści – tak jakby Wilson był reżyserem filmowym, który dba, by każda scena miała odpowiedni nastrój, oświetlenie i rekwizyty.

Głos Stevena Wilsona również zaskakuje. Właściwie jest nieodłącznym przewodnikiem narracji: potrafi brzmieć subtelnie i krucho, gdy przedstawia naszą kruchość egzystencjalną w obliczu bezmiaru galaktyk, a kiedy indziej – zwłaszcza w kulminacjach – staje się głosem z głębi kosmosu, naznaczonym pewną dozą szaleństwa czy skrytej ironii. Często jeden wers potrafi przechodzić z tonacji łagodnej w bardziej zadziorną, co dodatkowo podbija dynamiczne zmiany w aranżach. Jest w tym pewna teatralność, ale nigdy nieprzekraczająca granicy karykatury. Wilson zdaje się znać każdą nutę swojego wokalnego instrumentu, dzięki czemu nawet długie frazy w stylu starego rocka progresywnego słucha się z dużą przyjemnością i skupieniem.

Steven Wilson – The Overview
Steven Wilson – The Overview

Ironia i Luz w Rytmie Gwiezdnych Podróży

Jedną z rzeczy, która sprawia, że „The Overview” słucha się tak dobrze – mimo rozbudowanych form i poważnej tematyki – jest lekki, zadziorny styl. Wilson od lat ma w sobie coś z przekornego prowokatora, który potrafi rzucić nonszalancki żart w miejscu, gdzie teoretycznie pasowałby wzniosły patos. Rezultatem jest album, który bywa przejmujący, ale jednocześnie nieco ironiczny. Czuć to choćby w pewnych zabiegach aranżacyjnych, jak krótkie przerwy ciszy albo zaskakujące użycie sampli, które brzmią, jakby przywędrowały z innej galaktyki. Podczas gdy większość słuchaczy spodziewałaby się w tym miejscu nawiązania do najcięższego rocka czy do porywających, organowych pasaży, Wilson puszcza do nas oko, wyrywając nas z klasycznej konwencji. W ten sposób utwierdza mnie w przekonaniu, że ma do swojej twórczości potrzebny dystans.

Od strony lirycznej cały koncept jest niesamowicie nośny: rozważania o maleńkości człowieka, o tym, jak nasze problemy bledną w obliczu pulsujących gwiazd, a jednocześnie – jak bardzo ważna jest łączność z innymi ludźmi. Nie brakuje również momentów refleksji nad naszą konsumpcyjną naturą: ciągłymi zakupami, gromadzeniem rzeczy, które przetrwają nas samych. Bije z tego lekka gorycz, ale i humor: w końcu człowiek wydaje się wiecznie walczyć o przetrwanie w ramach systemu, który sam zbudował. Słuchając tych tekstów, można się zastanowić, czy widok z kosmosu mógłby doprowadzić do większej empatii, do porzucenia podziałów i absurdów współczesnego świata. A może to tylko kolejna iluzja, bo na co dzień jesteśmy zbyt przywiązani do swoich lokalnych spraw, by tak łatwo zmienić perspektywę?

Owa przekorna ironia Wilsona sprawia, że słuchacz nie czuje przytłoczenia filozoficznym ciężarem. Jest raczej poczucie, że można traktować ten album jak szalony lot w rakiecie, podczas którego pilot z uśmiechem objaśnia nam absurdy ludzkiego gatunku przez głośniki pokładowe. Raz na jakiś czas trafia się emocjonalna turbulencja – czy to w formie mocnego riffu, czy przejmującej wokalizy – ale zaraz potem jest chwila na złapanie dystansu. Bywa w tym coś katartycznego, jakby poprzez muzykę Wilson rozładowywał nasze lęki o przyszłość świata i jednocześnie zachęcał do czerpania radości z chwili obecnej.

Wszechświat, którego Nie da się Ogarnąć

Jednym z niesamowitych doświadczeń przy słuchaniu „The Overview” jest przenikanie się wątków stricte muzycznych z refleksją na temat nauki i kosmosu. Czy można uznać to za swego rodzaju album koncepcyjny? Oczywiście. Pojęcia takie jak „galaktyka”, „odległość” czy „nieskończoność” wracają tu w kolejnych wariacjach, a poczucie ogromu wszechświata przejawia się w rozbudowanych formach kompozycji. Co ciekawe, Wilson wcale nie stara się być klasycznym narratorem – nie mamy tu spójnej historii z bohaterem i fabułą. Zamiast tego jest ciąg obrazów, myśli, motywów, które pojawiają się i znikają. Można to porównać do oglądania Ziemi i kosmosu z pokładu stacji orbitalnej: wystarczy jeden rzut oka, by dostrzec kontynenty, góry, oceany, chmury, a po chwili nasz wzrok wędruje dalej, ku rozgwieżdżonemu niebu. To, co widzieliśmy przed chwilą, znika w zakręcie planety – podobnie w tych utworach pojawia się jedna sekcja, by przejść płynnie w następną, pozostawiając nas z niedosytem, ale jednocześnie z wrażeniem spójności.

Ten efekt staje się jeszcze wyrazistszy, gdy zwrócimy uwagę na aranżacyjną robotę i różnorodne style, które Wilson wplata w obręb jednej suity. Mamy fragmenty ewidentnie progresywne, z wyrazistymi klawiszowymi pochodami, a zaraz za nimi krótkie interludia, jakby wyrwane z muzyki filmowej. Kiedy indziej pojawiają się motywy nieco eteryczne, choćby w brzmieniu fletów Theo Travisa, przywodzące na myśl starożytne, mistyczne światy. Następnie zabawa tempem i metrum, która przypomina łamanie rytmu w jazzowych jamach, choć z rockową intensywnością i szczyptą elektronicznego posmaku. Ktoś mógłby powiedzieć, że to za dużo, że Wilson wrzucił do jednego worka zbyt wiele wątków. Ale taka już natura twórczości tego artysty: nigdy nie ogranicza się do prostej formuły, zawsze musi być rozmach, który jest dla niego czymś naturalnym.

Poza tym, „The Overview” to w pewnym sensie hołd złożony epickim koncept-albumom – od Camel, przez Pink Floyd, po Transatlantic i im podobnych – które próbowały opisać świat i pozaświat w jednej wielkiej, rozciągniętej na kilkadziesiąt minut kompozycji. Steven Wilson dołącza do tego panteonu, ale robi to po swojemu, z charakterystyczną dla siebie intuicją producencką i darowując nam brzmienie całkowicie współczesne. Gdyby tę płytę nagrano w latach 70., mogłaby zachwycić fanów tamtego klimatu, natomiast dziś sprawia, że progressive rock brzmi nadal świeżo i niepokornie.

Zderzenie z Muzyczną Przestrzenią

Chciałbym też podkreślić, że oba rozbudowane numery – Objects Outlive Us oraz The Overview – choć stanowią jedną opowieść, to jednak różnią się atmosferą. Pierwszy z nich ma w sobie nieco więcej kontrastów, wręcz dramatyzmu, z mocniejszymi akcentami gitar, gdzie Randy McStine może się wyżyć w ostrzejszych rifach, a sekcja rytmiczna przybiera bardziej złożone podziały. Drugi zaś (o tym samym tytule co album) jest nieco bardziej ambientowy, pełen rozlanych plam syntezatorów, anielskich wokaliz i snujących się motywów akustycznych. Zdarzają się, oczywiście, momenty potężnego uderzenia, kiedy cała ekipa gra na 200%, ale ogólnie to tam czuję ową medytacyjną głębię, skłaniającą do refleksji. Jakby Wilson chciał tym pokazać, że cała ta niezwykła podróż do granic czasu i przestrzeni może być jednocześnie elektryzująca i kojąca. Być może w tym tkwi urok „The Overview”: w zestawieniu dwóch światów – pędu i spokoju, chaosu i harmonii.

Bez wątpienia kluczowym momentem drugiej części jest sekcja A Beautiful Infinity I – tu pojawia się Niko Tsonev z wyjątkowym solo gitarowym, skonstruowanym tak, by pasowało do rozmarzonego klimatu, lecz nie popadało w nazbyt melancholijny rozlazły ton. Gitara wije się pomiędzy akordami klawiszy, to wychodząc na prowadzenie, to znikając w tle, co nadaje temu fragmentowi poczucie ciągłej płynności. Klimat ulega jednak transformacji, kiedy pojawia się bardziej wyrazisty rytm, a wokal Wilsona wskakuje na plan pierwszy z tekstami o nieskończoności i braku jednego centralnego porządku w kosmosie. Te słowa mogą brzmieć jak banał, lecz w połączeniu z tak przemyślaną warstwą muzyczną otrzymujemy unikalną mieszankę epiki i przyziemnej ironii. Trudno się nie uśmiechnąć, słysząc, jak Wilson pyta o miejsce człowieka w tym wszystkim, a jednocześnie daje do zrozumienia, że prawdopodobnie nikt nie zna ostatecznej odpowiedzi.

W końcowych fragmentach całego wydawnictwa, w sekcjach Infinity Measured In Moments i Permanence, wracamy do uciszonej, niemal mgielnej scenerii, w której przenikają się echa wcześniejszych motywów. Sax Theo Travisa pojawia się jako zagadkowy przewodnik w przestrzeni, a klawisze sączą się wokół, tworząc ciepłe, lekko mroczne tło. To idealny punkt, by zamknąć suitę i jednocześnie pozostawić słuchacza z poczuciem, że doświadczył wielkiego kosmicznego spektaklu, gdzie każdy dźwięk miał swoje ważne miejsce i symboliczne znaczenie.

Finał Pod Gwiazdami

Kiedy milknie ostatni dźwięk Permanence, zastanawiam się, jak „The Overview” wpłynie na przyszłe poczynania Wilsona i jak zostanie odebrany przez fanów czy krytyków. Z jednej strony mamy do czynienia z wyraźnym zwrotem ku dłuższym formom, co dla wielu słuchaczy będzie spełnieniem marzeń o wielkim powrocie do nastrojów znanych z „The Raven That Refused to Sing” czy „Hand.Cannot.Erase.”. Z drugiej strony – słyszalne tu wycieczki w stronę ambientu, elektroniki, a nawet post-rockowych przejść mogą przyciągnąć nową grupę odbiorców, szukających w muzyce wyrafinowanej ekspresji oraz świeżych eksperymentów z brzmieniem. Jak zwykle, Wilson nie pozostaje obojętny na opinię wielbicieli, ale w pewien sposób podąża własną drogą, łącząc różne style i epoki w jedną, błyskotliwą całość.

Według rozmaitych obserwacji, album ten ma szansę wnieść do jego dyskografii nową jakość: potężną, wielowątkową opowieść o naszym miejscu w kosmosie, która nie unika sarkastycznych komentarzy i nie boi się wielkich pytań. Co więcej, można zauważyć, że owo misterne brzmienie jest przesiąknięte zarówno inspiracjami z lat 70., jak i nowoczesnymi rozwiązaniami studyjnymi, potwierdzającymi mistrzostwo Wilsona w dziedzinie inżynierii dźwięku. Czy to odmienna propozycja od tego, co robił wcześniej? Tak – i nie. Czuć tu echa Porcupine Tree i wcześniejszych solowych produkcji, a jednocześnie słychać ewolucję dojrzałego artysty, który potrafi spojrzeć na świat (i kosmos) z dystansem i luzem. Ostatecznie „The Overview” stanowi kolejny dowód na to, że Steven Wilson nawet po tylu latach kariery wciąż potrafi zaskoczyć, zachować progresywny charakter i przy tym wszystkim wykazać się inteligentnym poczuciem humoru. Jeśli ktoś oczekiwał albumu w starym stylu – tak, można to wszystko nazwać powrotem do korzeni, ale podlanego współczesną świadomością brzmieniową i pewnym rodzajem artystycznego „pazurem”, który nadaje całości wyjątkowego wyrazu. W moim odczuciu to dzieło, które zagości w pamięci fanów na długo, jako moment, w którym Wilson znów spojrzał na świat z lotu ptaka (a może wręcz z orbity) i pokazał, że nasza codzienność, wszystkie te rzeczy, których kurczowo się trzymamy, mogą być jednocześnie śmieszne i wzruszające, a ponad nami – rozciąga się niewyczerpana przestrzeń inspiracji.

 

Steven Wilson - The Overview
Steven Wilson – The Overview
1. Objects Outlive Us (23.17), 2. No Monkey’s Paw, 3. The Buddha Of The Modern Age, 4. Objects: Meanwhile, 5. The Cicerones, 6. Ark, 7. Cosmic Sons Of Toil, 8. No Ghost On The Moor, 9. Heat Death Of The Universe, 10. The Overview (18.27), 11. Perspective, 12. A Beautiful Infinity I, 13. Borrowed Atoms, 14. A Beautiful Infinity II, 15. Infinity Measured In Moments, 16. Permanence SKŁAD: Steven Wilson / Vocals, guitars, keyboards, sampler, bass, percussion, programming, strings, piano, Adam Holzman / Keyboards, mellotron, Hammond organ, piano, modular synth, Rhodes piano, Randy McStine / Guitars, sound design, FX, backing vocals, harmony vocals, Craig Blundell / Drums, Russell Holzman / Drums, Theo Travis / Sax, ambient flutes, Niko Tsonev / Guitar solo on A Beautiful Infinity I, Andy Partridge / Voices, Rotem Wilson / Voices PRODUKCJA: Album nagrano w renomowanym londyńskim studiu, za miks i mastering odpowiadał sam Steven Wilson wraz z zaufanym zespołem inżynierów. Proces nagraniowy odbywał się od jesieni 2024 do początku 2025. WYDANIE: Fiction Records, data premiery: 14 marca 2025.
KONCEPT
8.4
WYKONANIE
9.3
PRODUKCJA
9.6
PRZEBOJOWOŚĆ
4.5
TEKSTY
6.2
MELODIE
6.4
WIRTUOZERIA
7.1
EMOCJONALNOŚĆ
6.8
INNOWACYJNOŚĆ
4.9
SIŁA PRZEKAZU
5.3
SPÓJNOŚĆ
8.2
EFEKT UZALEŻNIENIA
6.3
OCENA CZYTELNIKÓW0 Votes
0
6.9
OCENA
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.