Diavolopera – Preludium

●●●●●●●○○

1. Desire 2. Bad Taste 3. For T… 4. Kraul 5. Alone 6. Princess 7.Daddy

SKŁAD: Julia Grisznina – wokal; Robert Bandzul – gitara; Mirosław Abramowicz – gitara basowa; Sławomir Kliszewski – perkusja; Tomasz Bartoszek – klawisze

PRODUKCJA: Mateusz Sieńko & Diavolopera – Rainbow Studio

WYDANIE: 2013 – niezależne

www.diavolopera.pl

Preludium jak preludium. Ja przynajmniej, słuchając trójmiejskiego kwintetu miałem wrażenie, że z zespołem i jego muzyką miałem wcześniejszą styczność. Oczywiście na próżno było szukać poprzedzających wydanie debiutanckiego albumu dokonań Diavolopera, bowiem wszystkie skojarzenia okazały się być reminiscencją dawnej fali futurystycznego gothic/rock metalu lat 90. z domieszką dużej ilości instrumentów klawiszowych i elektronicznych niuansów. Współcześnie, Diavolopera, pomimo jak najbardziej zauważalnego potencjału, nie ma szans na szturm rynku muzycznego taką a nie inną formą ekspresji. Ten etap w fonograficznej encyklopedii już się zakończył, ale nikt nie powiedział, że Diavolopera takiej drogi obrać nie może. Zresztą, tu już należą się brawa za konsekwencję i szczery przekaz swoich zamiłowań i muzycznej estetyki.

Od lewej: Robert Bandzul, Sławomir Kliszewski, Julia Grisznina, Mirosław Abramowicz, Tomasz Bartoszek 

Chociaż zespół powstał dopiero pod koniec 2009 roku, intensywność jaką – domniemam – muzycy włożyli w przygotowanie materiału sukcesywnie obrosła w dobrze i spójnie zdefiniowany styl muzyczny, który przecież nie tak łatwo i nie tak szybko jest możliwe wykształcić. Otwierający Desire to pierwszy ku temu dowód. Pełne gitary, równoważąca elektronika i wypełniający wokal Julii Grisznina na trwale wbijają się w rejony muzycznej świadomości. Mieć swój styl to jedno, a czerpać inspiracje to drugie. Tych również nie brak i słychać je m.in. w przypominających twórczość Lacuna Coil, czy Delight (Princess); Unsun (Alone), bądź Evanescence (Desire). W notkach prasowych wspominany jest również Moonlight, którego elementy rzeczywiście można usłyszeć chociażby w polskojęzycznej kompozycji Kraul.

„Preludium” to świetny materiał łączący pokolenia… gatunków

Na uwagę zasługuje koncept aranżacyjny. Oczywiście nie stanowiłoby to sukcesu bez naprawdę wysokiego poziomu produkcji, którą zajął się Mateusz Sieńko. Pomimo spójności materiału, przez cały czas ma się wrażenie, że zespół eksperymentuje proporcjami instrumentalnego antruażu i nieszablonowości. Kiedy w jednym utworze na pierwszy ogień idą świetnie wkomponowane stricte gotyckie klawisze, w kolejnym możemy spodziewać się delikatnych, bądź mocniejszych wstawek imponującego brzmienia gitary i dobitnego basu wymijających się z selektywnie urozmaiconą dynamiką i zmianami tempa jaką niesie za sobą galopada sekcji rytmicznej Sławomira Kliszewskiego. Detalem, który wyraźnie wyróżnia trójmiejską formację od tzw. zespołów „po fachu” to wyraźnie zaznaczone orientalizmy dodatkowo ubarwiające atmosferę aurą tajemniczości (Alone, Princess). Często też doświadczyć można świetnie brzmiącego kompozycyjnego kontrastu, który najbardziej uwidacznia się w balladowym For T…. Diavolopera nie ma reguły, według której stara się wytyczyć ścieżkę muzycznego potencjału. Każda kompozycja wydaje się więc zabarwiona nutą naturalności, którą to z kolei pokrzepia nieodzowna spontaniczność. 

Nie byłoby tego wszystkiego gdyby nie umiejętności pierwszej damy Diavolopera. Rzadko zdarza mi się wysuwać takie wnioski, ale śmiem twierdzić, że J. Grisznina to element – jeżeli wybaczy mi się takie określenie – bez którego sam zespół nie byłby tak efektowny. Nie dość, że posiada niesamowite możliwości to we wszystkich sferach wokalnych przestrzeni porusza się z niebywałą swobodą i pewnością siebie. Partie te dysponują zarówno krystalicznym głosem a innym razem drapieżnymi frazami. Napisałbym, że jest bezbłędna, ale niekiedy trzeba przyznać, że bardzo surowe podejście w kwestii lirycznego przekazu może być odebrane jako ujma jej feminizmu. Sami przyznacie, że teksty typu: I’m not you fucking princess (Princess) odbierają jej nieco kobiecego kolorytu, który przecież przez wielu słuchaczy – podświadomie, czy też nie – odbierany jest jako bezprecedensowy i niezastąpiony komponent twórczości Diavolopera. Szkoda byłoby gdyby zaczął go przysłaniać stricte stylistyczny ciężar gatunku, który niweczyłby równowagę melodyjności i mocy jaką wypracowali. Warto nadmienić, że chociaż wokal zarówno po polsku, jak i po angielsku wypada przekonywująco nie da się ukryć, że przy chęci i sprzyjających zagranicznych wiatrach Diavolopera musi zdecydować się na język Szekspira, a rodzimy fragment, tj. Kraul, zaznaczyć jako eksperymentalną ciekawostkę, tym bardziej, że polskojęzyczny tekst wypada mniej emocjonalnie, a sama treść niekiedy zahacza o banał.

Zespół zdaje się być dobrym przykładem stylowego renesansu ociekającego subtelnym powiewem świeżości

Nie szata zdobi człowieka i nie okładka reprezentuje album. Wielu na pewno pierwsze skojarzenia z ilustracją zdobiącą ”Preludium” odniosła do skojarzeń z ekstremalnymi formami metalu. Tymczasem, po przesłuchaniu płyty mam wrażenie, że wiele z utworów, na pozór mało mainstreamowych nadawałaby się do radia, a to za sprawą niezwykłej skłonności do komponowania chwytliwych melodii, nie wspominając już o roznoszącej zespół energii, których na upartego może brakować jedynie w jednym utworze – Daddy. Na wzór przebojowości idealnie pasowałby Bad Taste z czarująco hipnotycznym refrenem. Owszem, trzeba się liczyć z tym, że dla ortodoksyjnych fanów gothic metalu koncepcja jaką wypracowali Diavolopera może okazać się nie do zaakceptowania, ale nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. „Preludium” to świetny materiał łączący pokolenia… gatunków, ponieważ nie wierzę, że dźwiękom zespołu oprą się nawet słuchacze, na co dzień nieaprobujący mocniejszych brzmień. 

Trójmiejska formacja nie wymyśliła nic oryginalnego, ale z pewnością zasługującego na uwagę i szczere uznanie, przynajmniej ze względu na poziom techniczny jaki reprezentują. Diavolopera to zespół – jak się można domyślać – świadomy, że w artystycznym światku gotyckich grup ocierających się na granicy rocka i metalu ewenementem nie jest. Jednak to co robi, śmiało można uplasować na wysokiej pozycji w kategorii „odrodzenie”. Pomimo że gatunkowo w mniejszym lub większym stopniu mogliśmy czegoś podobnego już doświadczyć, zespół zdaje się być dobrym przykładem stylowego renesansu ociekającego subtelnym powiewem świeżości.

DIAVOLOPERA – BAD TASTE