Puławy są miastem na tyle dużym, że sporo się tu dzieje, ale na tyle niewielkim, że nie da się przegapić większości wydarzeń. Nic więc dziwnego, że niemal na każdym kroku widziałem plakaty „Marcin Wyrostek & Coloriage, POK Dom Chemika. Akordeonista z zespołem? Warto przypomnieć sobie dawne czasy i zobaczyć, co mogło mnie czekać gdybym regularnie ćwiczył. Najpierw oczywiście wybadanie terenu w sieci. Ponieważ telewizję oglądam sporadycznie dowiedziałem się, że zespół wystąpił w TVN-owskim Mam Talent i coś tam osiągnął. Dla mnie to co prawda mały argument, bo ileż to razy trafiałem na genialne zespoły, które nigdzie w telewizji się nie pokazywały, a znów w talent show przechodziły kapele, które nie powinny nawet podchodzić do castingów? Ciekawostka jednak warta odnotowania. Na poniedziałkowy koncert bilety kupowałem w środę i na parterze były dwa ostatnie miejsca. Minęło kilka dni, nadchodzi poniedziałek, 18 września, zbliża się godzina 18. Faktycznie, wszystkie miejsca zajęte, moje nie jest najgorsze, z brzegu, ale szósty rząd jest na tyle blisko sceny, że wszystko wyraźnie widziałem i słyszałem. Światła gasną, zaczyna się. Na scenę wchodzi elegancko ubrany łysy facet z harmonią guzikową i zaczyna grać Toccatę i fugę b-moll J. S. Bacha. Pierwsze co wpada w ucho to świetne, pełne brzmienie instrumentu i charakter z jakim ów jest ogrywany. Żywo, z wczuciem się w występ, tak jak powinno być. Po barokowym wstępie na scenę wchodzi reszta zespołu: Mateusz Adamczyk ze skrzypcami, Piotr Zaufał z basem, natomiast za rozstawionymi wcześniej instrumentami perkusyjnymi zasiadł Krzysztof Nowakowski. Z krótkiej zapowiedzi Marcina dowiadujemy się, że zespół gra ze sobą od siedmiu lat, po czym zaczynają grać Tango pour Claude Richarda Galliano. Oczywiście w takim składzie nie da się zagrać czegokolwiek klasycznie, zgodnie z oryginałem. Jazzowe wariacje na temat wychodzą jednak świetnie. Perkusjonalia nie przeszkadzają, a wręcz dodają uroku utworowi. Bas wypełnia swoją przestrzeń, choć w tym utworze Piotr nie pokazuje pełnej gamy swoich możliwości, a skrzypce uzupełniają się z akordeonem wymieniając kolejnymi zagrywkami. Następny na warsztat trafia utwór autorski Śmierć Marii królowej Szkotów. Rozpoczyna się spokojnie, basem. Ciekawy patent na zagranie opracował Mateusz Adamczyk grając w sposób sprawiający wrażenie, że skrzypce puszczane są z playbacku, ale przepuszczone przez jakiś specyficzny, tłumiący efekt. Kiedy do głosu dochodzi reszta zespołu poczułem się, jakbym po raz kolejny oglądał „Braveheart – Waleczne Serce” albo choćby dowolną scenę z celtyckimi tańcami z filmów o popularnym Asterixie.
Kolejne utwory wykonywane przez zespół pokazywały coraz więcej ich możliwości. Zarówno nieco przearanżowane utwory zaczerpnięte z muzyki poważnej, tematy z folku bałkańskiego, którym Marcin bardzo często się inspiruje. Jeśli wierzyć jego słowom, słyszeć mogliśmy również tanga argentyńskie, a nawet swoisty medley złożony z Children of Sanchez, Smooth Criminal i Eye of the Tiger, wszystko to odkrywa kunszt muzyków i ich talent. Bardzo dobra i sympatyczna konferansjerka, którą zajął się oczywiście lider zespołu, wprawiała w dobry nastrój i rozluźniała atmosferę. Dowiedzieć się mogliśmy między innymi, że pan Wyrostek bywał już wcześniej w Puławach w ramach festiwalu akordeonistów. Wrażenie robiły proste, ale ciekawe sztuczki takie, jak wywoływanie efektu wiatru z miecha akordeonu. Ja osobiście zaskoczony byłem zagrywaniem „bendów”, co przecież na instrumencie guzikowo-dętym teoretycznie jest niemożliwe. Kompozycje inspirowane na folklorze oddawały jego ducha w bardzo wierny sposób. Te oparte o kulturę bałkańską pozwalały słuchaczom poczuć się przez chwilę, jakbyśmy byli bohaterami filmu Emira Kusturicy. Nawet mimo rozbudowanego aranżu i jazzowych wariacji ciągle wyczuwalny był główny temat, a zespół wiernie utrzymywał nastrój i klimat utworu.
Podczas koncertu posłuchać mogliśmy także długiego i pełnego emocji sola perkusyjnego, po którym Krzysztof Nowakowski stał się idolem puławian. Ponadto momenty, w których Marcin Wyrostek grał sam, bez akompaniamentu reszty zespołu, potrafił doskonale wypełnić przestrzeń i nie pozostawiał wrażenia jakiejś pustki czy braku czegokolwiek. W końcu, jak sam powiedział, do akordeonisty często przyszywa się łatkę „człowiek orkiestra”. Nie obyło się również bez zabawy z publicznością. Zespół potrzebował pomocy przy Tańcu Mołdawskim. Chodziło o rytmiczne murmurando dźwięku „b” w określonych momentach. Sprawdziliśmy się doskonale, zespół stwierdził, że bez nas by tego nie zagrali. Koncert zakończył się długą zabawą w pojedynki instrumentalne, przeplatanie tematu W murowanej piwnicy z „Czterema pancernymi”, Reksiem i kilkoma innymi, głównie filmowymi motywami muzycznymi. Przy bisie panowie uraczyli nas Libertangiem pana Astora Piazzoli, z basowymi flażoletami na wstępie.
Koncert zrobił na mnie bardzo duże wrażenie i będę go długo pamiętał. Po występie można było obkupić się w płyty artystów i zdobyć autografy oraz zamienić z każdym kilka słów. Sam z braku gotówki żadnej nie nabyłem, ale do notesu zdobyłem autograf Marcina z dedykacją dla naszej redakcji. Cóż, jeśli będziecie mieli okazję wybrać się na koncert kwartetu Marcin Wyrostek & Coloriage to chyba wiecie, co macie zrobić?