Wydaje się, że takie historie mogą powstawać jedynie w wyobraźni niepoprawnych pisarzy trudniących się w tworzeniu powieści na granicy rzeczywistości i fantastyki. Nie tym razem. Ta historia miała swoje miejsce w otaczającym nas dzisiejszym świecie. Niektórzy wytkną mi, że problemy, sukcesy oraz inne życiowe niuanse związane z seksem, sztuką czy też… aktorstwem równie dobrze pokrywać się mogą przynajmniej z większością ludzi z kręgu światka artystycznego muzyki, ale życie Anthony’ego Kiedisa – przynajmniej dla mnie – cechuje nadzwyczajna przypadkowość pewnych sytuacji. Konsekwentnie, w wielu momentach miałem uczucie, że życie lidera Red Hot Chilli Peppers uwarunkowane było pewnej specyfice losu, którego trywialność niekoniecznie istotnych i pozornie błahych wątków stając się fundamentem poszczególnych fragmentów składających się na tytułową „bliznę” głównego bohatera, budziły we mnie uczucie pewnej konsternacji, w szczególności tego, w jak dużym stopniu życie, nie tylko A. Kiedisa, ale każdego z nas podporządkowane jest losowym zdarzeniom decydującym o ewentualnym sukcesie bądź porażce w przyszłości.
Na szczęście naszemu bohaterowi się udało, ale biorąc pod uwagę ilość zakrętów jakie musiał przejść można mówić o dużej pomyślności poszczególnych zdarzeń w jakich brał udział. Książka wydana została w 2004 roku (wydanie polskie ukazało się na półkach dopiero w 2012 roku) i gdyby nie to, muszę przyznać, że czytając popełnione dzieło A. Kiedisa (we współpracy z Larrym Slomanem) 8 lat wcześniej to z każdym kolejnym rozdziałem popadałbym w coraz głębsze zwątpienie nad dalszą przyszłością jednej z najpopularniejszych „papryczek”. Książka jest jednak i dla tych, którzy spytają w myślach: dlaczego? i dla tych, którzy zdają sobie sprawę jak wiele narkotykowych wzlotów i upadków przeżył A. Kiedis i jak wiele z tym światem zrywał i jak często do niego wracał. Kończąc książkę ma się więc wrażenie, że jego przygoda z narkotykami nigdy się nie skończy. Sama ilość nawrotów paradoksalnie fascynuje i jednocześnie budzi lęk, no bo ile razy człowiek może błądzić? Mniemam, że A. Kiedis świadomość zagrożenia jako taką miał, chociażby ze względu na detoksykację w ty samym ośrodku odwykowym „Exodus” z którego uciekł przed swoją samobójczą śmiercią Kurt Cobain.
Na końcu tęczy znalazł więcej, niż mógł udźwignąć |
Jak sam twierdził uzależnienie z czasem przestało być zabawą, a świadomość innego życia niekończącą się rozpaczliwą, ale ekscytującą ucieczką: (…) podejmując grę rezygnujesz ze swojego światła, piękna i miłości, a stajesz się czarną dziurą we wszechświecie, wsysającą złą energię – swoją obecnością nie wywołujesz śmiechu na twarzy bliźniego, nie pomagasz innym. (…) Nie tworzysz fali miłości lecz pustkę pełną gówna (s. 203). A więc ile razy można wchodzić do tej samej rzeki, wiedząc przecież jakie mogą być tego konsekwencje? Na te pytanie, wydaje się, że A. Kiedis z biegiem czasu krytycznie wobec siebie odpowiedział, bo obecnie zamiast kokainy, speedu, LSD bądź heroiny, strzykawka wypełniona jest leczniczym ozonem, a całe życie dostosowane zostało prozdrowotnemu stylowi życia (świadczyć o tym może m.in. przejście na wegetarianizm). Konsekwentnie, współczesny temperament A. Kiedisa oprócz muzycznej iskry nijak ma się z dawną siłą rock’n’rolla, któremu przecież w większości jego życie z całą pewnością było podporządkowane. Musiało minąć wiele lat doświadczeń, introspekcji i rozważań abym osiągnął stan, w którym mogę wbić sobie igłę w ramię, by usunąć z organizmu toksyny, zamiast je tam wprowadzać (s. 10) – napisał.
Niemniej jednak narkotyki dla A. Kiedisa nie zmieniły znaczenia i nadal wysuwa odważne refleksje: (…) w ostatecznym rozrachunku cała romantyczna gloryfikacja uzależnienia od narkotyków sprowadza się do zasranej dziury. Uzależnienie musi wydawać się atrakcyjne, ponieważ właśnie dlatego Bóg, uniwersum, twórcza inteligencja czy jakkolwiek to nazwiecie, umieszcza w nim tę energię. To narzędzie służące do nauki – albo się nim zabijesz, albo za jego pomocą staniesz się wolnym człowiekiem. Nie sądzę, by uzależnienie od narkotyków było ze swej natury całkowicie bezużyteczne, niewątpliwie trudno się tym narzędziem posługiwać (s. 203-204). Dalej podkreśla, iż (…) uzależnienie to nie jakaś fizyczna alergia, tylko obsesja umysłu i choroba duszy (s. 448). Jego dalsze sposoby na próbę rozwiązania problemu pozostawiam jednak waszej indywidualnej interpretacji, których poszczególne sugestie, kroki i refleksje znajdziecie w niemalże każdym z rozdziałów „Blizny”.
Nic dziwnego, że aby dojrzeć do powagi sytuacji upłynęło tak wiele czasu, który uciekał w dość niekonwencjonalnym i niekoniecznie sprzyjającym „poprawnemu” rozwojowi otoczeniu. Główny bohater ograniczony… patologią, wychowywał się pośród dilerów (sam jego ojciec był jednym z najbardziej wpływowych w tamtym okresie – tj. lata 60. i 70.), a nawet płatnych zabójców, głównie za sprawą wspomnianego nieuporządkowanego i przestępczego życia jego ojca mieszkającego w Kalifornii, do której przeprowadził się od matki, której nie chciał sprawiać większych kłopotów. Te nie przeszkadzały drugiemu – dla mnie – dość kontrowersyjnemu rodzicowi, którego nieodpowiedzialność wprowadziła młodego A. Kiedisa (jeszcze przed ukończeniem trzynastego roku życia) w undergroundowy świat hollywoodzkich elit, narkotyków, nocnych imprez oraz seksu (A. Kiedis pierwszą inicjację seksualną przeżył za namową ojca z jego ówczesną dziewczyną [sic!]). Przyznam, że gdyby „Blizny” nie napisał sam bohater biografii, ciężko byłoby w to wszystko uwierzyć innemu autorowi bez konkretnego poświadczenia.
…trochę pokręcony, trochę pokrzywiony. |
W trakcie czytania często skłaniałem się do refleksji utwierdzając w konsekwentnym przekonaniu, że to właśnie ludzie rodzący się w takim środowisku jak A. Kiedis paradoksalnie mają największe szanse na wybicie. Teoria potwierdza się u mnie chyba z każdą kolejną biografią i zapoznaniem się z konkretnymi perypetiami losu m.in. Boba Marleya, Milesa Davisa, czy chociażby Jimi’ego Hendrixa etc. Wszystkich łączyła jedna cecha, którą charakteryzuje również życie lidera „papryczek” – każdy z nich nie miał nic do stracenia; każdy z nich zaczynał od kompletnego zera… Być może to jest rzeczywisty przepis na sukces? Nie bać się straty i gonić za marzeniami, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi; bez ryzyka i strachu przed potencjalną utratą „spokojnego jutra”? W przypadku omawianego bohatera sytuacja nie była jednak taka oczywista, bo jak się okazuje muzyka pojawiła się w jego życiu całkiem przypadkiem. Niemniej jednak nie odbiega to od faktu, że miłość ta pojawiła od pierwszego… usłyszenia. A. Kiedis nie spodziewał się, że muzyka może stać się w jego życiu czymś istotnym. Jej początki dotyczą… zapowiadania i konferansjerki dla zespołu w którym jak się okazało miał być potem członkiem, a ostatecznie liderem. Zbieg okoliczności? Być może, ale w jego życiu, trudno o jakieś rozsądne wyjaśnienie wszystkich zdarzeń przyczynowo skutkowych mających wpływ na dalsze koleje losu.
Tak jak i w artykule na próżno szukać świeżych informacji (pomijając fakt wydania książki w 2004 roku), tak i w „Bliźnie” większość materiału dotyczy jego ekscentrycznego dzieciństwa, wielu intrygująco sardonicznych incydentów (spotkań z Cher, Madonną oraz Sylwestrem Stallone; podrzucenia kału na biurku prowokującego producenta; skakania z wielopiętrowych budynków do basenu, wpadania na drzewa z prędkością 130 km/h etc.) i dopiero od połowy książki jego życie krzyżuje się i zaczyna nabierać większego znaczenia pod wpływem muzyki: spotkanie z Georgem Clintonem, poszukiwanie specyficznego środka muzycznej ekspresji – charakterystycznego frazowania i zapoczątkowania swej muzycznej kariery dzięki jednemu z większych sukcesów komercyjnych tamtych czasów, tj. wydania rewolucyjnego albumu Mother’s Milk (w tym momencie należy przytoczyć i zburzyć ogólnodostępną plotkę jakoby „mleko matki” było interpretowane jako slangowe określenie heroiny. W rzeczywistości tytuł przełomowego albumu miał być „hołdem” jaki chcieli złożyć członkowie zespołu dla matki, która karmiła w tym okresie córkę Michaela Petera „Flea” Balzary’ego – Clarę).
Najwierniejszy – Michael Peter „Flea” Balzary |
Życie zawodowe i prywatne konsekwentnie zacierało granicę, ale czy muzyka miała jednak jakiś szczególny wpływ na zmianę trybu jego życia? Wydaje mi się, że nie. Chociaż A. Kiedis stara się utwierdzić czytelnika w przekonaniu, że muzyka miała na niego duży wpływ to nie ulega wątpliwości, że w tych najważniejszych momentach dla zespołu zawiódł. Sam zresztą przyznaje: Przez całe życie chodziłem na skróty i w końcu się zgubiłem (s. 450). Chociaż wyrzucony z Red Hot Chilli Peppers skazany był na porażkę nie rozczarowali go bliscy. Tu na uwagę, w szczególności zasługuje postawa na jaką zdobył się Flea, okazując największe wsparcie; często krzepiąc go wiarą, „kopem” do działania i podejmowania prób w rozwiązaniu wielu z ówczesnych problemów, a to wszystko bez zbędnego eksponowania swojej przyjaźni, której prawdziwe oblicze ukrywał pod szczerym wsparciem i wiarą w powrót prawdziwego lidera Red Hot Chilli Peppers.
Ważną rolą w „Bliźnie” odgrywają transkrypcje tekstów wielu z najpopularniejszych kompozycji „papryczek” jakie stały się kluczowe w poszczególnych rozdziałach muzycznej kariery. Dzięki odpowiedniemu wprowadzeniu tekstów do książki, czytelnik ma niezwykłą szansę na szczegółowe zapoznanie się ze źródłem każdej z inspiracji po jaką sięgał A. Kiedis pisząc kolejne kompozycje. Samo tworzenie tekstu zilustrował oryginalnymi słowami: (…) czasami pisanie jest tak łatwe jak otwarcie okna i wpuszczenie do środka świeżego powietrza. A czasami przypomina kucie granitowego bloku ołówkiem (s. 319).
Wciąż idzie do przodu… |
To historia mojego życia – pisze w pewnym momencie A. Kiedis. Oto moja relacja z tamtych czasów, a także historia o tym, jak chłopak, który urodził się w Grand Rapids w stanie Michigan, przeniósł się do Hollywood i na końcu tęczy znalazł więcej, niż mógł udźwignąć (s. 10) – dodaje. I „Blizna” rzeczywiście takową jest. Lider Red Hot Chilli Peppers przez lata szedł krętą drogą, raz do przodu, raz do tyłu; w ciągłym poszukiwaniu silnych wrażeń; niekonwencjonalnych zasobów energii i wreszcie, nieustannym życiu na krawędzi… W wielu momentach brutalnie i szczerze odsłania swoje dobre i złe strony. Nie stara się koloryzować rzeczywistości, a swoją przeszłość próbuje odzwierciedlić w jak najdokładniejszych szczegółach (w pewnych momentach zbędnie, a dla niektórych, wciąż przecież publicznych osób, niektóre sprawy, które wychodzą na światło dzienne po raz pierwszy mogą być kłopotliwe). Czy zmieniłbym doświadczenia mojego życia na doświadczenia zwykłego, normalnego człowieka? – pyta się? Do diabła, nie! – odpowiada bez namysłu, aby po chwili dodać: (…) nigdy niczego bym nie zmienił. Wynika to z docenienie każdej emocji w wymiarze, w którym żyję. (…) Nie zamierzam żadnego z tamtych doznań deprecjonować, ponieważ dzięki nim teraz, kiedy od prawie czterech lat jestem trzeźwy, mogę służyć innym cierpiącym, ludziom. Wszystkie nawroty, wszystkie potknięcia, które wydawały się niepotrzebnym dodatkiem do i tak pełnego udręk doświadczenia, w przyszłości miały się okazać znaczące (s. 449).
Książkę kończy chyba najbardziej odpowiednimi słowami, którymi ja lepiej jego życia bym nie podsumował: Wciąż jestem trochę pokręcony, trochę pokrzywiony, ale biorąc pod uwagę wszystko, co przeszedłem, nie mogę narzekać. (…) Może mam blizny, ale tak powinno być, najważniejsze, że wciąż idę do przodu (s. 452).