Jack White Blunderbuss cover 3
Jack White Blunderbuss cover 3

Jack White – Blunderbuss

●●●●●●●●○○

1. Missing Pieces 2. Sixteen Saltines 3. Freedom at 21 4. Love Interruption 5. Blunderbuss 6. Hypocritical Kiss 7. Weep Themselves to Sleep 8. I’m Shakin’ 9. Trash Tongue Talker 10. Hip (Eponymous) Poor Boy 11. I Guess I Should Go to Sleep 12. On and On and On 13. Take Me with You When You Go

SKŁAD: Jack White – wokal, gitara, klawisze, bas, perkusja; artyści towarzyszący – wokale, bas, klarnet, skrzypce, mandolina i in.

PRODUKCJA: Jack White

WYDANIE: 23 kwietnia 2012 – Third Man Records, XL Recordings, Columbia Records

Recenzowanie albumu Blunderbuss po czterech miesiącach od jego wydania wskazuje na lekko opóźniony zapłon. Z drugiej strony, Jack White także  nie spieszył się z wydaniem swojej debiutanckiej płyty. Skupiony komponowaniem i graniem w The White Stripes, The Dead Weather i The Raconteurs, znakomity multiinstrumentalista wreszcie znalazł trochę czasu także i na swój solowy popis.

I chwała mu za to – bo takim talentem szkoda byłoby się nie dzielić z publicznością. Wprawdzie poznaliśmy już różne oblicza White’a: ze wspomnianego minimalistycznego duetu z Meg White, eksperymentalnej supergrupy The Dead Weather, typowo rockowego The Raconteurs, a także okazjonalnych utworów w rodzaju Another Way to Die (z Alicią Keys) czy znakomitej przeróbki U2 Love is Blindness. Niemniej jednak Blunderbuss jest prawdopodobnie najbliższym sercu White’a, bo prawie całkowicie autorskim projektem.

Co zatem oferuje nam Jack White? Płytę napisaną zupełnie – jak sam to ujął – „od zera”; oscylującą na granicy bluesa i rock’n’rolla. Nie ulega jednak przy tym konwencji faceta uderzającego w klawisze pianina w artystycznym szale – taka wizja ustępuje dobrze przemyślanej i spójnej muzyce. Wprawdzie klawisze pojawiają się w Weep Themselves to Sleep czy rewelacyjnym Hypocritical Kiss, ale nie zdominowały całego albumu. W singlowym Love Interruption w refrenie pojawia się piękny, damski głos należący do Ruby Amanfu, nominowanej do nagrody Grammy. Taka miła niespodzianka nastawia pozytywnie na resztę albumu.

Skupiony jak zawsze

Wprawdzie nie należę do najbardziej zagorzałych fanów, a właściwie fanek – bo tych jest po prostu multum – twórczości White’a, ale muszę przyznać, że zgodnie z powszechną opinią o nim – ma on niekwestionowany talent i wszystko, czego się dotknie zmienia się w złoto. Czy I Guess I Should Go to Sleep albo On and On and On brzmiałyby równie ujmująco bez jego rozedrganego, rozpoznawalnego wokalu? Nie wydaje mi się.

Poza dobrze wybranymi singlami, o których zaraz będzie mowa, jednym z najmocniejszych punktów Blunderbuss jest przebojowy I’m Shakin’. Paradoksalnie jest to jedyny utwór na standardowej wersji płyty, którego autorem nie jest White, lecz Rudy Toombs. Samo wykonanie przez White’a jest jednak oczywiście bezbłędne.

Z kolei Sixteen Saltines, bodaj najbardziej hałaśliwy utwór na płycie, potwierdza, że Jack White tradycyjnie jest w formie. Kolejny singiel zaś, Freedom at 21, który niedawno przypadkowo usłyszałam w rozgłośni uznawanej niegdyś za dość konserwatywną muzycznie (i nie tylko), utwierdził mnie w przekonaniu, że ta muzyka potrafi przekonać do siebie każdego – fanów solidnego bluesa, wielbicieli (wielbicielek) rock’n’rolla czy krytyków muzycznych. Tych ostatnich wyjątkowo nie trzeba było długo przekonywać do płyty – wszędzie zbiera ona pozytywne recenzje i jest jednym z tych debiutów, które szybko zdobywają uznanie zarówno mas (pierwsze miejsce na liście Billboard 200), jak i środowiska muzycznego.

Warto też zainteresować się japońską edycją albumu (Japończycy to mają dobrze), na której pojawiają się dwa dodatkowe utwory – Machine Gun Silhouette i wymieniony wyżej cover Love is Blindness.

Tytułem zakończenia, nachodzą mnie pewne wątpliwości: czy White jest w stanie stworzyć coś słabego, nawet gdyby się o to starał? Mimo wszystko… wolę nie wiedzieć. Blunderbuss jest albumem niewątpliwe bardzo dobrym, jeszcze nie genialnym, ale w przypadku White’a to chyba kwestia czasu. Ostatecznie człowiek-orkiestra, jakim jest ten muzyk, już nie raz ocierał się o geniusz. Na razie jednak, czekając na kolejne wydawnictwo, warto jest delektować się tym, co przygotował dla nas jako swój autorski, bądź co bądź… debiut.

JACK WHITE – FREEDOM AT 21