●●●○○○○○○○ |
1. The Industrialist 2. Recharger 3. New Messiah 4. God Eater 5. Depraved Mind Murder 6. Virus Of Faith 7. Difference Engine 8. Dissasemble 9. Religion Is Flawed Because The Man Is Flawed 10. Human Augmentation
SKŁAD: Burton C. Bell – wokale; Dino Cazares – gitara, gitara basowa; Automat – perkusja
PRODUKCJA: Candelight Records
DATA WYDANIA: 5 czerwca 2012
Próbowaliście sobie kiedyś wyobrazić jak wyglądałby świat opanowany przez roboty, humanoidalne maszyny i inne futurystyczne wynalazki? Dzięki Fear Factory możecie łatwo się o tym przekonać. Dla tych, którzy pierwszy raz słyszą o tej nazwie, od razu mówię, że w pewnych kręgach jest to zespół legendarny. Bodaj jako pierwszy tak odważnie połączył industrialne klimaty, elektroniczne beaty z czystymi wokalami i death metalowymi, ostro ciosanymi gitarami oraz growlem, dając nowego kopa temu jakże skostniałemu w tamtym czasie gatunkowi.
Ten konglomerat zaowocował kultowymi i genialnymi płytami „Demanufacture” i „Obsolete”, a zespół został wyniesiony na szczyty popularności. Niestety kariera tej kapeli to prawdziwa sinusoida. Po wielu sukcesach nadeszły chude lata które zostały naznaczone kłótniami wewnątrz kapeli, a ostatecznie rozpadem oryginalnego składu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre wyszło. Panowie powrócili w 2010 roku z rewelacyjną płytą „Mechanize”, która zyskała aprobatę zarówno krytyków, a także i moją. Ba od tej płyty rozpocząłem tak naprawdę przygodę z tym zespołem, a sama płyta była moim świetnym prezentem urodzinowym od dziewczyny…
Więc czy „The Industrialist” jest kontynuacją świetnej passy Fabryki Strachu? Powiem krótko – Nie! Tuż przed wydaniem albumu zespół dopadł znany im skądinąd problem przetasowania w składzie. W ostatniej chwili z zespołu odszedł basista Stroud, a legendarny pałker Gene Hoglan, ogłosił, że nie brał udziału w nagraniach tego albumu. I niestety to słychać na „The Industrialist” od samego początku. Już po krótkim obcowaniu z płytą uszy bolą od plastikowego cykania talerzy, zastanawiałem się, kto nagrał tak słabe partie bębnów i wyobraźcie sobie jak cholernie duży był mój szok gdy okazało się, że głównym winowajcą jest automat perkusyjny. Nie rozumiem jak zespół, o takiej marce mógł popełnić takie faux pas. Czyżby Gene Hoglan był za drogi?
Na nieszczęście warstwa muzyczna również nie wzbudza zachwytu. Większość utworów jest grana na „jedno kopyto”, byle do przodu znanym schematem ostrej nawalanki przeradzającej się w melodyjne wokale w refrenie. I tutaj kolejny zarzut dla wokalisty Burtona C. Bella, który mimo szczerych chęci nie wymyślił ani jednego refrenu, który zapadłby w mojej pamięci. Jedynie Recharger oraz Dissasemble wzbudziły we mnie większe emocje i chęć headbangingu. Słucha się tego albumu, ale tak naprawdę nic nie zostaje w głowie.
Burton. C. Bell & Dino Cazares |
Chciałbym móc opisywać kolejne piosenki i zachwycać się nad ich jakością, ale nie mogę, gdyż żadna na to nie zasługuje. Dla przykładu God Eater czy Virus Of Faith to utwory które kojarzę tylko z nazwy. A po kilkunastokrotnym przesłuchaniu albumu to chyba nie dobrze świadczy o jego zawartości muzycznej. Sama końcówka płyty jest tragicznym potwierdzeniem jaki brak weny i kreatywności dopadł panów z Fear Factory, gdyż ci, by wypełnić krążek do tych 40-kilku minut, jako ostatnie dwa kawałki umieścili słabiutkie utwory instrumentalne. O ileReligion Is Flawed Because Man Is Flawed jako tako spina klamrą album i łączy się w całość z poprzednimDissasemble to 10 minutowy Human Augmentation chyba nawet nie zasługuje na miano utworu instrumentalnego, gdyż jest to po prostu jeden wielki szum, który najlepiej po prostu wyłączyć w trosce o swój cenny czas. Panowie chyba zdają sobie jednak sprawę ze słabości tejże płyty, ponieważ gdy dowiedziałem się, że Fear Factory zagra w Polsce, postanowiłem znaleźć setlistę nowej trasy i okazało się, że na koncertach planują grać głównie hity z pierwszych płyt a utwory z najnowszej będą się starać pomijać. Z recenzenckiego obowiązku wspomnę, że dwa utwory dodane do limitowanej edycji albumu należy omijać szerokim łukiem…
Reasumując, by nagrać dobry album nie wystarczy trzymać się bezpiecznie stylu wypracowanego przez lata, budować utwory według jednego schematu, a przede wszystkim oszczędzać na dobrym pałkerze. Ale jako, że jestem wielkim fanem tej kapeli, głęboko wierzę, że wspomniana już sinusoida w przypadku Fear Factory znowu się sprawdzi i ich kolejne dzieło skopie nam wszystkim tyłki jak za najlepszych czasów. A na ten moment jest mi smutno i idę odpalić „Demanufacture” próbując zapomnieć o koszmarku, jakim jest najsłabszy w dorobku tego zespołu, album – „The Industrialist”.
FEAR FACTORY – RECHARGER