Sautrus – Anthony Hill

★★★★★★★★✭☆

1. The Way 2. Good Mourning 3. The Fungus 4. Cats On The Fence 5. Synopticon 6. Shotgun 7. When The War Is Over SKŁAD: Weno Winter – wokal; Michał Nowak – gitara; Michał Młyniec – gitara basowa; Piotr „Ochota” Ochociński – perkusja PRODUKCJA: Sautrus WYDANIE: 12 maja 2017 – Pink Tank Records

Nie wiem, kim jest Anthony Hill, ale jeśli zasłużył sobie na taki „tribute” to gość musi być naprawdę interesującą osobą. Wujek Google też mało na ten temat wie. Niby pojawia się pod tym imieniem nazwiskiem amerykański weteran wojenny, ale nijak mi to nie pasuje do konceptu polskiego zespołu. No właśnie – polskiego zespołu, który już wcześniejszą płytą (recenzja TUTAJ) narobił w mojej głowie sporo zamieszania. 

Mówi się często, że to co najlepsze było w rocku do powiedzenia, już dawno powiedziano. Sautrus idzie na przekór temu stwierdzeniu dzięki wynalazkowi stoner rocka. Gatunek ten do najpopularniejszych w Polsce nie należy, ale jeśli kogoś ciągnie ku tego typu klimatom, kolejny krążek Sautrus jest obowiązkiem! Nie używam tu bynajmniej hiberboli. Większość melodii osadzona jest na pustynnych wpływach, czy też piaskach, a muzyka niesie za sobą gitarowy syrop dla fanów gatunku Kyuss (When The War Is Over). Stoner wspaniale miesza się tu również z okazyjnym bluesem. I chociaż nie ma tu wystrzałowych solówek, to album obfituje w obłędne riffy i w pewnych momentach genialne wprost linie melodyczno-harmoniczne wprowadzające zatęsknioną atmosferę toolowych wydawnictw (koncówka Synopticon).

Mocno atmosferyczne, a wręcz transowe niekiedy kawałki opatrzone są może nie doskonałą, ale bardzo absorbującą barwą wokali, niekiedy przypominającą Eddie Vadera dzięki charakterystycznemu vibrato (Cats On The Face). Wokal jednak nie dla wszystkich będzie mile słyszany. Jest bowiem bardzo przeszywający, a barwa niezbyt czysta, co jednak akurat w tym projekcie niektórzy z pewnością uznają za pozytyw wobec konwencji brudnego rocka. 

Sautrus odkąd dane mi było ich usłyszeć raczej starają się uderzać w tę bardziej organiczną sferę muzyki, o której nie zapomnieli, dodając plemienno-brzmiące muzyczne rytuały (Good Mourning). Ta kompozycja to również wzór harmonijkowego mistrzostwa. Oprócz Black Sabbath nie słyszałem lepszego wykorzystania tego instrumentu w rockowej aranżacji. Doskonały pomysł, którego subiektywne wrażenie unisono harmonii z wokalami wprost zdumiewa. Co jak co, ale o inspirację Tony’m Iommim i jego kolegami w twórczości Sautrus bardzo łatwo. Muzyka XXI wieku więc to nie jest. Skrojona raczej na modłę lat 60. oraz 70., które mijają się z oryginalnym klimatem wspomnianego Tool. Jeśli ktoś na krążek Amerykanów wyczekuje, to Sautrus może te oczekiwanie z pewnością umilić. Nie ma tu kopii, ale pozytywna woń inspiracji, które podbijane są energicznymi aranżacjami.

Liryczna część równie przenikliwie rozdziera mocniejsze brzmienie. Całość ostatecznie stanowi epatujący areał majestatyczności (Synopticon). Muzyka niekiedy jest jednak mocno motoryczna, aczkolwiek absolutnie niewywołująca wrażenia sterylności (The Fungus, Shotgun). „Mechaniczność” zostaje często zrównoważona innymi elementami jak ciekawe elementy psychodeli (Cats on The Face) czy też rozbudowanych do granic możliwości mrocznych kompozycji (Synopticon). Niekiedy może ta motoryczność wychodzi na wierzch zbyt bezpośrednio poprzez co aranżacje jawią się mało dynamiczną wizją aranżacji, ale tę kwestię naprawiają wcześniej wspomniane elementy.

Szczebel klasyfikujący największe projekty w zakresie samej produkcji również został strącony. Muzyka brzmi niebywale mocarnie, chociaż nie ma w tym brudu znanego nam z debiutu. Co też niekoniecznie musi znaczyć, że brzmienie jest sterylne. W żadnym przypadku! Selekcja dynamiki wyrobiona została z gustem, który nie zbija z tropu ciężaru aranżacji. 

Gdyby tylko za ten album zabrał się ktoś bardziej znany. W moim mniemaniu tylko to ogranicza zespół na wypłynięcie na wody muzycznego oceanu. Marketing jednak ma to do siebie, że nie za każdym razem muzyczny światek  defibryluje jakość muzyki, ale odsetek zer na koncie wielkich muzycznych szych. Czasem trzeba bowiem zastrzyku osobowości, który dodałby projektowi dodatkowej wartości na wyjście z podziemia, bo ta formacja na szerszą odsłonę naprawdę zasługuje, a wiecie, że niepiszę tego często… Brawo za uparte dążenie do celu i trzymanie się objętego kierunku!