Jedną z najważniejszych rzeczy w życiu jest dla mnie ciągłe poruszanie się do przodu, odnajdywanie nowych pasji i unikanie bezwładnego powtarzania się w moich działaniach. Jest to jednym z powodów, przez które spowolniłem swoją działalność recenzencką. Zawsze próbowałem pisać z innej perspektywy i w pewien sposób zaskakiwać i motywować samego siebie. Kiedy więc zacząłem się powtarzać w hurtowych tekstach, napotkałem blokadę. Dlatego też mój chwilowy powrót do pisania jest w takiej, a nie innej formie. Natalia zgodziła się, że oddanie jej głosu w recenzji może być ciekawsze dla czytelnika, ale bez obaw, ja też mam od siebie coś do dodania.
This place
Otwarcie albumu to ważna sprawa, dlatego wybrałam piosenkę, która ma, moim zdaniem, ciekawy i intrygujący wstęp. Średnio pamiętam pracę nad nią, pierwsze wyraźne wspomnienie wiąże się z tym, że jak była prawie gotowa, to bardzo długo się zastanawiałam, czy nie jest zbyt radosna. Przekonała mnie do siebie dopiero po tym, jak zostały dograne do niej gitary. Właśnie jedną ze ścieżek gitar słychać na wstępie.
Bold lines
Piosenka powstała w trakcie kwarantanny, a główny riff basowy zagrałam na syntezatorze Mooga, którego kupiłam również w tym czasie. Wiele lat marzyłam o tym, aby kupić sobie ten instrument i – kiedy w końcu sen się ziścił – najpierw wykonałam na nim śmieszną sekwencję dźwięków, którą wrzuciłam na swój Instagram, a następnie właśnie tę konkretną melodię z linii basowej „Bold lines”. Na jej podstawie stworzyłam całą resztę: melodię, tekst, produkcję. Wszyscy, którzy przedpremierowo słuchali „Standstill”, jednogłośnie stwierdzili, że jest to największy przebój z całej płyty i powinien być głównym singlem. Ja z kolei cały czas się wahałam, czy piosenka nie jest zbyt radosna…
In stone
Jedna z nielicznych piosenek, co do których nie miałam absolutnie żadnych wątpliwości jeśli chodzi o „radosność”. Od początku byłam pewna, że wejdzie na album, choć wiedziałam też, że nigdy nie będzie singlem. Trochę mnie też zmęczyła, bo melodię zmieniałam przynajmniej 3 razy, za każdym razem modyfikując również tekst. Ostatnie głosy nagrałam spontanicznie, bo pomysł na końcówkę zrodził mi się przy okazji nagrań wokali. Dużo jest przypadku w tym utworze, ale też dużo pracy włożonej w to, żeby brzmiała tak, jak brzmi.
Fleeting whispers
Ciemna noc, smutek, zły nastrój… A może by tak spożytkować te trudne emocje na coś fajnego? Może stworzyć najsmutniejszy możliwy pochód akordowy i ułożyć do tego melodię? Tak było właśnie z tą piosenką. Choć refren pierwotnie był zupełnie inny – ten, który można usłyszeć na płycie, to refren z innej mojej piosenki, którą napisałam dawno temu, bo w 2013 r. Pasował idealnie, więc użyłam go tutaj, bo szkoda, żeby się zmarnował.
We lost it
To kolejna, zaraz po „Bold lines”, typowa piosenka kwarantannowa. Początek i koniec to pierwsze wiosenne ptaki, które śpiewały mi za oknem. Postanowiłam stworzyć wokół tego cały koncept – poczucie zamknięcia, utraty nadziei, ciężaru, podczas gdy za oknem wciąż toczy się inne życie, jakby nie zdawało sobie sprawy z naszych problemów. Zamysłem piosenki miała być duchota i ciężar. Wszystko stracone, jesteśmy zgubieni. Tu również nie miałam wątpliwości, że piosenka nie jest zbyt radosna, była w sam raz.
Time
Piosenka, podobnie jak „Bold lines”, zaczęła się od sekwencji basowej zagranej przeze mnie na syntezatorze Mooga. I podobnie, jak w tamtym przypadku, wyszło dość śpiewnie i melodyjnie. Jak dla mnie, jest to najbardziej wpadająca w ucho piosenka na albumie. Kiedy słuchałam ukończonej już płyty w domowych warunkach i na spacerach, „Time” włączałam zdecydowanie najczęściej. Lubię piosenki, które w formie się rozwijają, dążą do spektakularnego zakończenia i wybuchu, właśnie tak chciałam pokierować tą kompozycją, dokładać do niej nowe motywy, stworzyć pewnego rodzaju trans.
Unimportant
W tej piosence, podobnie jak w poprzedniej, chciałam, żeby było transowo, tanecznie i żeby rosło napięcie prowadzące do eskalacji i wybuchu. Kiedy utwór nabrał już jakiegoś kształtu, przestałam myśleć dźwiękami, a zaczęłam inspirować się obrazami. Jest taka scena w filmie „Midsommar” – jedna z bardziej znanych – Maypole Dance, którą nawet wysłałam Oskarowi Podolskiemu (perkusiście) w ramach inspiracji, żeby wiedział mniej więcej, jaką perkusję tam przygotować. Nie mówiłam mu nic o technicznym wymiarze utworu, nie wysyłałam mu żadnych piosenek referencyjnych, po prostu tę jedną scenę, bo najbardziej chodziło mi o klimat. Na sam koniec, kiedy miksowałam ten kawałek, włączałam tę scenę, ściszałam w niej dźwięk i odpalałam „Unimportant” i sprawdzałam, czy pasuje. Moim zdaniem pasuje, a więc cel został osiągnięty.
Watching you
Ten kawałek to był dla mnie jeden wielki eksperyment. Po prostu bawiłam się różnymi brzmieniami i powstało coś takiego. Nadanie temu formy piosenkowej było nie lada wyzwaniem, a wymyślanie refrenu to już w ogóle ciężka sprawa. Niemniej jednak piosenka jest bardzo w moim stylu i musiała znaleźć się na albumie. Według mnie to najbardziej eksperymentalny i mroczny kawałek. Treść tekstu dotyczy poczucia bezradności podczas obserwacji rzeczy, które dzieją się na świecie, na które nie mamy wpływu, a jednak wywołują w nas ogromny ból i sprzeciw. Możemy działać jedynie w mikroskali, zmieniać siebie, na innych wpływu nie mamy. A to przecież mało.
Any second now
Ta piosenka czekała na swój moment jakieś osiem lat. Napisałam ją w 2013 r., najpierw miała tekst polski, jednak zmieniłam go w ubiegłym roku. Stworzyłam nowy, po angielsku, który mniej więcej oddaje pierwotny zamysł treści, a jest nim refleksja na temat toksycznej relacji, trudnej, w której wszystko, co złe, jest powtarzalne i nie ma nadziei na jakąkolwiek zmianę. Chłodne brzmienia, zimowa produkcja miała potęgować to uczucie, a metrum 3/4 sprzyjać wrażeniu, że jest to piosenka do tańca, ale takiego tępego, bez emocji, w którym uczestniczy się z obowiązku. Część instrumentów została nagrana w 2014 r., a całą resztę wyprodukowałam na nowo. Kuba Jabłoński zagrał na perkusji, a moja mama – Dorota Gadzina – na akordeonie.
Runaway
To jedyna piosenka, co do której do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy ją w ogóle umieszczać na płycie. Bałam się, że będzie się zbyt odznaczać, poza tym już miałam jej dość, jak przez bardzo długi czas nie mogłam wymyślić porządnej melodii w refrenie. W końcu przekonał mnie mąż-gitarzysta po dograniu gitar. Umieściłam, licząc się z ryzykiem, a tu nagle… Bach, druga najpopularniejsza i najbardziej chwalona piosenka na płycie! Czasami warto zmierzyć się ze swoimi obawami i zrobić coś ryzykownego. Albo posłuchać dobrej rady.
Fate
Ta piosenka również jest jedną z dwóch „starszych” na tej płycie, bo brałam ją pod uwagę już przy tworzeniu mojego debiutanckiego albumu. Przegrała jednak wtedy z innymi balladami, dlatego grzecznie poczekała na swoją kolej i trafiła na „Standstill”. W zeszłe wakacje nagrałam ją na żywo w wersji akustycznej, ten filmik wzbudził spore zainteresowanie i pojawiło się wiele pozytywnych komentarzy. Nie mogłam jej pominąć, bo to też jedyna piosenka, w tekście której zawarta jest jakakolwiek nadzieja. Jest to jedyny utwór, który ma przesłanie, że „jeszcze będzie dobrze”.
What are you now
Założeniem miało być rozładowanie napięcia całego albumu, swego rodzaju catharsis. To także mój debiut w kilku kwestiach: pierwszy raz zastosowałam w piosence fry screaming, pierwszy raz umieściłam w utworze solo gitarowe i po raz pierwszy w mojej twórczości pojawiła się gitara basowa. Do tej pory do ścieżek basowych używałam jedynie syntezatorów. Do tej piosenki dograłam też wyjątkowo dużo partii skrzypiec elektrycznych. Miały być gryzące, miauczące, na pierwszy rzut oka niepasujące do siebie. Dużo też improwizowałam, na przykład ten podjazd na samym końcu zagrałam przez przypadek, podczas nagrywania.
Bonus: Escape the dream
Bonus track to powinna być piosenka wyjątkowa, nagroda dla tych, którzy podejmą pewien trud i kupią nośnik fizyczny, tak więc wybrałam kawałek, który wydawał mi się trochę inny niż pozostałe. Piosenka bonusowa ma trochę zaskoczyć, trochę zaciekawić, może być też zwiastunem kolejnych odsłon twórczości. Prym wiodą tu elektryczne skrzypce, oczywiście pod wpływem różnego rodzaju efektów, no i moje chórki! Zresztą, sam tytuł dużo zdradza – miało być jak we śnie, umiarkowanym koszmarze, z którego chcemy uciec.
Czytając słowa Natalii, łatwo odnieść wrażenie, że ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, było nagranie radosnej płyty. W dużym stopniu odniosła sukces, płyta jest melancholijna i emocjonalna, ale również dynamiczna, tak jak nasze uczucia. Dostajemy pełen wachlarz emocji. To właśnie sprawia, że podoba mi się tak bardzo i przebija debiutancki krążek, który był dla mnie jednak zbyt jednostajny, ale winię tutaj po części nadbobudliwego słuchacza czyhającego we mnie. Lubię być zaskakiwany, lubię odkrywać w muzyce nowe elementy i „Standstill” zdecydowanie mi to zapewnia. Nawet dziś odkryłem nowe elementy w In stone, który nagle stał się dla mnie o wiele bardziej wartościowy. Podziwiam też upór i cierpliwość. Starsze kompozycje świetnie tu pasują i nie ma wątpliwości, że potrzebowały dojrzeć do drugiej płyty. Wyszedł dzięki temu bardzo spójny materiał krzyczący Shagreen. Mam nadzieję, że słuchacze odnajdą ten album w zalewie lockdownowych produkcji, bo naprawdę warto. Shagreen ma swój styl, talent i determinację. Potrzebuje tylko waszej uwagi.