Źródło |
Skoro znaleźliście się na tej stronie, muzyka jest dla was czymś istotnym. Może słuchacie jej przy każdej możliwej okazji, może tylko od czasu do czasu, ale interesujecie się nią, poszukujecie jej i absorbujecie ją świadomie. Niektórzy z was nawet będą skłonni powiedzieć, że bez niej życie jest puste, że wszystko, co robicie jest tłem dla muzyki, a nie ona jest dopełnieniem. Muzyka was uszczęśliwia i nadaje życiu wartość. Przyznaję, że bardzo często wszystko poza muzyką jest dla mnie marginalne, może nie nieistotne, ale jednak wyraźnie przegrywa z siłą, z jaką ona mnie przyciąga. Z roku na rok to przyciąganie zdaje się zwiększać, mimo że czasu na muzykę mam coraz mniej. Parę lat temu zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinienem nazywać swojej przypadłości nałogiem lub obsesją. Czy przypadkiem sobie nie szkodzę? Nie tylko sobie na dodatek, a także moim najbliższym, którzy wiedzą, jak ważna jest dla mnie muzyka i jak często stawiam ją ponad nimi, może nawet ponad sobą. Często moja dziewczyna pyta mnie: „Pierwszy odsłuch?”; bo widzi po mnie, kiedy moja uwaga jest zwrócona w inną stronę, a pierwsze odsłuchy są dla mnie bardzo ważne. Bo pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Cenię ją za to, że potrafi zrozumieć moje dziwactwa i je zaakceptować, ale smuci mnie, że tak często moja uwaga ucieka od rzeczy, które powinny być i są dla wielu ludzi ważniejsze. Mówi się o złych i dobrych uzależnieniach, ale czy te dobre zawsze pozbawione są wad i nie niosą konsekwencji?
Moim największym problemem zdaję się być nigdy niegasnące pragnienie odkrywania nowych zespołów, co w przypadku recenzenta muzycznego jest wartościową cechą, ale nie trudno jest mi popaść w hipertrofię. Liczba albumów, jakie zostają wydane rocznie ciągle rośnie ze względu na łatwość, z jaką można wypuścić swoje dzieło. Nawet ja mam muzykę na soundcloudzie. Chętnych do pisania o muzyce jest też coraz więcej, więc jeśli grupa ma dobrego PR-owca, z łatwością jej dzieło trafi w ręce gotowego bloggera, który w wielu wypadkach jest skłonny zawyżyć ocenę, by otrzymać więcej kopii płyt i czuć się jak ważny głos w muzycznej blogosferze. Też czasami wpadam w tę pułapkę i utrudniam życie takim jak ja. Ludziom, którzy godzinami weryfikują, czy te wszystkie wychwalane krążki są faktycznie godne ich uwagi. Ocena końcowa 7/10? Mieści się w mojej skali interesujących dzieł, więc sprawdzę. Bardzo łatwo zasypać się w ten sposób dobrymi albumami.
Bardzo cieszę się, że na przestrzeni lat nauczyłem się odnajdywać wartościowy pop i rozumieć jazz; gatunki, które do tej pory były mi dość odległe, ale jeśli mam to oceniać z perspektywy tego, jak wpływa to na moje życie, to nie wiem, co myśleć. Jeśli poszerza się spektrum moich muzycznych upodobań, poszerza się też spektrum poszukiwań i potrzeb. W momencie pisania mam 70 godzin muzyki z 2017 roku na mojej liście odtwarzania na Spotify. 70 godzin muzyki, z którą nie jestem jeszcze w stanie rozstać, 70 godzin muzyki, z których ponad połowy jeszcze nawet nie słuchałem raz, a ciągle dokładam coś nowego. Traktuję to czasem wręcz jak wyzwanie. Najgorsze jest to, że już obawiam się 2018 roku, który obiecuje mi tak wiele kolejnych muzycznych uniesień. Boję się, że, mimo że wmawiam sobie, że nauczę się priorytetyzować i ograniczać liczbę albumów, które trafiają na moją listę Spotify, będę dalej brnąć w hipertrofię. Większość ludzi nie ma problemu z zalegającą muzyką, nie ma też problemu z tym, że nie słyszało jeszcze nowej płyty ulubionego zespołu, która wyszła rok temu, ale z jakiegoś powodu sprawia mi to ból, niemalże fizyczny.
Źródło |
Poklask znajomych, którzy po jakimś czasie zaczynają mówić, że znasz wszystkie zespołu, że jesteś dobrze obeznany w muzyce, że masz dobry gust, też utrudnia ograniczenie ilości muzyki, jaką pochłaniam. Nawet jeśli trudno mi się do tego przyznać, że pochwały innych jeszcze bardziej pchają mnie w stronę muzyki. A już największą radość sprawia mi udane polecenie komuś jakiegoś zespołu i ich mina, kiedy opowiadają mi o tym, jak bardzo do nich dany zespół trafia. W skrajnych momentach jednak zastanawiam się wręcz, czy w ogóle jeszcze lubię muzykę. Na szczęście co jakiś czas trafia się zespół, który przywraca mi wiarę w moją pasję. Jeśli macie podobny problem do mojego, polecam odciąć się na tydzień od nowości i po prostu posłuchać paru ulubionych płyt przez jakiś czas, czegoś, czego dawno nie słuchaliście. Przyznaję od razu, że nigdy nie udało mi się tak robić przez cały tydzień, ale może kiedyś to osiągnę. Choćby dzień lub dwa jest dobry. Działa odświeżająco i oczyszcza umysł, a przede wszystkim przywraca uczucie, że muzyka to radość, a nie obowiązek. Tak, użyłem słowa obowiązek świadomie, bo często mam takie uczucie. Większość z nas kojarzy obowiązki z czymś niemiłym. Ja nie, ale świadomość, że traktuję czasem muzykę jak właśnie obowiązek jest smutna i chcę się jej pozbyć.
Mając świadomość, że z łatwością poruszam się pomiędzy wieloma gatunkami, na imprezach zawsze chętnie biorę na swoje barki rolę DJ-a. Analizuję listę gości i staram się dopasować muzykę do ich gustów. Lubię świadomość, że mogę zadowolić tak dużą grupę ludzi. Ale czy naprawdę mogę? No właśnie nie do końca, bo ludzie są różni i nagle okazuję się, że ktoś absolutnie nienawidzi utworu, który z kolei inną osobę wprowadza w doskonały nastrój. Czasem przeradza się to w sensowną dyskusję, innym razem w konflikty lub tzw. „branie spraw w swoje ręce” i przełączanie nielubianego utworu samemu. W przypadku muzyki, może nawet bardziej niż w innych aspektach życia, czujemy, że nasze zdanie i opinie są najważniejsze, że to my mamy najlepszy gust. Bronimy go z wysuniętymi pazurami, krytyka doprowadza nas do szału, bo bierzemy wszystko jeszcze bardziej do siebie. Kiedy ktoś przychodzi do mojego domu i wręcz każe mi przełączyć utwór, którego słucham, bo nie lubi tego zespołu, mam ochotę tę osobę wyrzucić, bo kim jest, by mi mówić, czego mogę słuchać we własnym domu. Z drugiej strony, co mnie tak naprawdę obchodzi ich zdanie. Będę lepszy i przełączę na coś neutralnego w końcu chcę, żeby czuli się pielęgnowani jako goście, nawet jeśli nie mam ochoty. Ostatecznie wybieram człowieka, ale nie zmienia to faktu, że moja swoboda jest naruszona, a ego zranione. Dlatego staram się nigdy nie ingerować w to, co inni słuchają w domu. Otwarcie mówię o swoich niechęciach, ale tylko dlatego, że, jeśli chodzi o muzykę, nigdy się do nikogo nie podlizuję.
Ile razy w życiu zdarzyło się wam odłożyć ważną rozmowę lub całkowicie o niej zapomnieć, bo chcieliście do końca przesłuchać album lub utwór? Mnie wiele razy. Ile razu przymus spauzowania utworu w połowie ulubionej partii was rozzłościł, mimo że możecie przecież posłuchać go od nowa? Ta samo odpowiedź ode mnie. Ktoś, kto nigdy tego nie poczuł, przemyśli to i powie, że to głupota przejmować się takimi rzeczami. Dla mnie jest to jednak ciągła sytuacja. Nie twierdzę jednak, że to zdrowe. Wręcz przeciwnie, stąd też ten tekst. Jak przy każdym nałogu najważniejsze jest się do niego przyznać i zaakceptować, że problem istnieje, a potem podjąć próbę zwalczenia go. Wiem, że w 2018 roku muszę nauczyć się surowszej selekcji tego, czego słucham, i mniej gonić za nowościami dla samej wiedzy o nich. Zadanie będzie nieco utrudnione, biorąc pod uwagę wszystkie krążki, które dostaję do recenzji, ale takie już sobie wybrałem hobby i wypełnia mnie ono radością, nawet kiedy jestem nim nieco przytłoczony. Poza tym przy okazji nadsyłanych albumów mam często poczucie wielkiej niewiadomej, bo wielu artystów jest mi wciąż zupełnie nieznanych, dopóki nie włożę ich płyt do napędu. Zaskoczenie muzyką i radość z odkrywania czegoś nowego to coraz rzadsze zjawisko, więc bardzo je doceniam i nigdy z niego nie zrezygnuję.
Słuchanie muzyki działa jak narkotyk, ponieważ powoduje podobne pobudzające reakcje chemiczne w mózgu, które próbujemy potem odtworzyć kolejny i kolejny raz. Wychodzi na to, że to szybka i bezpieczna recepta na szczęście, a jednak wydaję mi się, że im więcej muzyki słuchasz, tym bardziej samotnym się stajesz, więc ciągle tańczysz na granicy. Może inni radzą sobie lepiej niż ja, ale stawianie muzyki ponad ludźmi często kończy się znacznie zmniejszonym z nimi kontaktem. Dodatkowo zaczyna ci się wydawać, że tylko ty jesteś w stanie zadowolić się jako rozmówca w tym temacie, bo nie jesteś w stanie znaleźć drugiej takiej osoby jak ty, która będzie miała opinie na temat tych wszystkich zespołów i zrozumie, jak wiele to wszystko dla ciebie znaczy.
Na sam koniec chciałem wspomnieć o portalu społecznościowym last.fm, który chyba już stracił większość swoich użytkowników i zalet, ale ja wciąż przy nim pozostaję i scrobbluję 99% muzyki, jaką słucham. Rodzi to kolejne niezdrowe reakcje, bo przecież jak tu słuchać teraz bez internetu? Przecież nikt nie będzie wiedzieć, czego słuchałem. Przede wszystkim ja nie będę wiedzieć, czy słuchałem danego albumu dostateczną liczbę razy. Płyty się kurzą i służą za ozdobę, bo ogromna ich większość nie ma zapisanych danych potrzebnych do scrobblowania. Paradoksalnie ciągle kupuję płyty, zacząłem też nabywać winyle, co mi w pewnym stopniu pomaga w odcięciu się od scrobblowania, bo czasem miło po prostu zarzucić muzykę na winylu, posiedzieć i posłuchaj jej w tej specyficznej jakości dźwięku. Najgorszy mój moment na last.fm? Puszczanie utworu na zapętleniu i wychodzenie na miasto. Czy wspomniałem, że utwór leci w domu, kiedy mnie tam nie ma? No właśnie. Na szczęście takie dziwactwa mam już dawno za sobą. Last.fm zdecydowanie wciąż ma jednak swoje plusy. Historia słuchania jest zapisana i doskonale wiesz, jakich zespołów słuchasz. Możesz też mieć listę ulubionych utworów, którą czasem często odwiedzić, bo pamięć ludzka jest zawodna.
Muzyka to bez wątpienia błogosławieństwo, które jednak wymaga umiaru, który w naszym konsumpcyjnym społeczeństwo stał się niemal niemożliwy. Jesteśmy społeczeństwem bez umiaru i często zapominamy, ile dobra przynosi każdy dzień, a to wszystko dlatego, że zasypujemy je innymi „dobrami”. Jeśli wszystko jest takie same, tak naprawdę wypełniamy się tylko pustką. W tym roku będę pracować nad odnowieniem zdrowych relacji z muzyką i może zrobię trochę więcej miejsca w moim życiu dla ludzi. Mam na imię Dawid i jestem uzależniony od muzyki…