Źródło zdjęcia |
Podziwiałem, podziwiam i będę go podziwiać. Steven Wilson. Człowiek, który w pewnej części otworzył mnie na muzykę. Człowiek, dzięki któremu zanurzyłem się w nią głębiej. A przede wszystkim człowiek, który pozostał artystą. Powiedział kiedyś niebywale dobitne słowa. Złotą myśl, która powinna stać się początkiem rozwoju każdego muzyka. Myśl, która powinna przyświecać każdemu, kto zapomniał, w czym należy dopatrywać się artystycznych inspiracji i gdzie ich szukać. Idei przyświeca jednak kanwa egoizmu, toteż nie każdy się z tym zgodzi, ale analizując jej sedno, pojęcie artysty zmienia swoje oblicze, a może trafniej byłoby tu napisać – odkrywa w istocie absolut owej terminologii.
An entertainer can make music to please his fans. An artist has to make music to please himself – stwierdził S. Wilson. W nomenklaturze sztuki odnaleźć możemy wiele dwoistości, ale wspomniany cytat odnoszący się do dwóch zupełnie różnych paradygmatów na pierwszy rzut oka wydaje się klarowny. No bo wszystko się zgadza, dopóki nie dotykamy treści ostatniego elementu. Jak to? Przecież artyści tworzą produkt, aby mogli napawać się nim inni. Słowa oddające chyba większość podobnie myślących fanów. Oni istnieją dzięki nam – wielu zaznaczy. Nie mają prawa bytu – dodadzą inni. Wydaje się jednak, że prawo popytu i podaży w muzyce i w sztuce sensu stricto ma chyba inne odzwierciedlenie.
Zresztą co tu dużo pisać. Sam Steve Jobs powiedział, żeby w żaden sposób nie kierować się sugestiami konsumentów, bo oni właściwie jeszcze nie wiedzą, czego chcą. Oczekiwania to złudna choroba, która utrzymuje nas w nadziei, że mamy rację, ale dopiero otrzymując produkt zdajemy sobie sprawę, że tego właśnie potrzebowaliśmy. Czyż nie jest tak i w muzyce? Prawo egoizmu działa tu nadzwyczaj wybornie, bo sztuka to nie materialny chłam, ale „produkt”, który dotyka naszych uczuć i emocji. Ich nie da się tak łatwo przewidzieć. Nie da się ich zdusić i dostosować do własnej woli. Są i będą takie, jakie w danym momencie zostały przedstawione. Nie możemy ich dostosować, bo to przecież nie będzie współgrało z naszym rzeczywistym odbiorem.
Po co się więc oszukiwać, a co gorsza, po co zmuszać artystów do oszukiwania samych siebie i podlegania woli słuchaczy, którzy oczekują surowca z góry skazanego na hipokryzję. Mniejsza jednak o jakość, ale o szczerość przekazu, który w tym momencie automatycznie staje się niewolnikiem obcych emocji. Priorytety są chyba w tym światku inne, no nie? Mówicie, że taki a siaki zespół skończył się na tym, owakim. No i macie rację! Bo artysta umiera i rodzi się na nowo. Metamorfozy muzyków są zarówno ich publicznym wrogiem, ale również oazą samospełnienia. Taka jest kolej rzeczy, abyśmy za którymś razem – bo przecież nie zawsze musi się udać – mogli cieszyć się niecodzienną innowacją, która detronizuje wcześniejsze dokonania.
Dajcie więc artystom wolną wolę, bo mógłbym wymieniać w nieskończoność takie indywidualności, które właśnie dzięki stricte egoistycznemu podejściu zrewolucjonizowały muzyczny rynek. Obiektywnie zatrzymam jednak przykłady dla siebie. Na pewno wielu z Was właśnie teraz zdało sobie sprawę z istnienia co najmniej kilku takich przypadków… A teraz pomyślcie, nie tyle w jak błędnym, ale w jak zrutynizowanym kierunku mogliby trwać, słuchając naszych sugestii. Klient nasz pan? W żadnym wypadku! Sztuka to sfera samorealizacji, a nie konglomerat konsumpcyjnych demagogów. My mamy tylko prawo się temu przyglądać, a za śmiałe urzeczywistnienie ich pomysłów możemy być im tylko wdzięczni, że mamy w ogóle sposobność tej wytrawnej degustacji. Buon appetito!