Egospominki o potrzebie i sile muzyki

Źródło zdjęcia

Obsceniczna maska mass mediów podżega nasze prawdziwe „ja” nie od dziś. W błędnym kole bezdennej homogamii przekładamy swoje ego na rzecz kulturowej unifikacji. Gwoli ścisłości, sami sobie taki los zgotowaliśmy. Boimy się sięgnąć wyżej, dotknąć czegoś, co naprawdę statuuje nasze prawdziwe oblicze. Bo komuś może nie przypaść do gustu, a co gorsza, ktoś inny może uznać nas za bękarta i czarną owcę zblazowanej monokultury. Tak wiele kolorytu, a tak mało zapotrzebowania na odrębność. Gdzie w tym wszystkim są nasze wspomnienia? Tego, kim naprawdę byliśmy, a przecież gdzieś tam w środku naprawdę nim pozostaliśmy… Jednym z takich czynników jest muzyka, która nas określiła i chociaż dzisiaj mało kto wierzy w swoje ideały, to najgorsze w tym wszystkim, że wcale nie staramy się do tego powrócić; niektóre rzeczy przewartościować i ostatecznie wnieść coś od siebie. To też piszę. Rzecz będzie o potrzebie i sile muzyki do wspomnień inwigilacji.

O muzyce, dla muzyki, bez muzyki. Tak wygląda współczesna wizja fonicznego kontaktu z audytorium. Ogłupić, zmieszać trop i zdematerializować emocje. Dziś nie warto robić czegoś dla sztuki, bo sztuka dla sztuki jest passé. Dla wyjątków, a co gorsza odmieńców. Czasy, kiedy podziwiało się „coś”, a nie „kogoś”. Czasy, w których wszystko robiło się dla zaspokojenia swojej ambicji, a celem nie było nakarmienie swojego celebryckiego ego. Taki „człowiek sztuki”… dzisiaj to wariat. Facambułem w dawnej polszczyźnie zwany. Ograniczony głupiec, który chce się wyróżnić. Niestety to nisza, w której coraz ciężej się odnaleźć, a pomagają w tym nieliczni. Dajmy na to takie niezależne radia, których przecież nikt nie chce słuchać. Książki, których nikt nie chce czytać i telewizja, w której jeśli rzecz o muzyce jest poświęcona, od wyboru do wyboru papieża, zmienia się jedynie układ „playlisty”. Nie warto szukać wspomnień. To, co było już nie wróci – mawiają, ale zapominamy, że to, co już było dziś w żaden sposób nie będzie mogło być odwzorowane przez jakikolwiek inny czynnik w rzeczywistości dzisiejszej. My się zmieniamy. Świat się zmienia. Muzyka się zmienia. Nie zmienia się jedynie fakt, że nie będzie już nic, co mogłoby nas lepiej ukształtować niźli spominki naszych reminiscencji bezdennego echa. Mamy ich sporo, ale jak do nich dotrzeć? 

Zadanie nie jest łatwe, bo ciężko jest się przedrzeć przez przeładowaną codziennością falę nowoczesności, ale ja, że ekscentrykiem jestem z natury mej łaskawej, to powiem Wam jeno, dla niektórych pewnie z zażenowaniem, że do tych niemodnych rzeczy, co słuchać zwykłem, wracam bardzo chętnie. Tak to już jednak na tym świecie łez padołu jest. U jednych przejdzie to bez pogłosu, ale drugim zapewne do myślenia da niejedno. Ażeby balans i kompromis zachować między archaizmem, a tym drugim „izmem” o telewizji oraz internetach parę słów bym chciał powiedzieć, bo i tam tych wspominków, a i tych kręcących się w oku przytoczonych łez można szukać o dziwo całkiem owocnie. Zwolennikiem tego drugiego stanu unowocześnienia jestem, dlatego przyświecając idei łączenia, znalazłem stronę, tudzież stację, która stars.tv nazywać się miała. Zatrzymała mnie na dłużej, li tylko wehikułem czasu musiałem przebrnąć przez bagno nieporęcznych komputerowych przełączników, a już mogłem rozkoszować się rezonansem przedpotopowych… gwiazd, które na moim niebie tego wieczoru spadały w mrowim tempie. Ustępowały jedynie łzom wspomnień, tam gdzie (…) świerzop gryka jak śnieg biała gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała (…), co by cytatem wieszcza naszego podsumowanie jaśniejsze wydawać się było.

Za co warto takie rzeczy oglądać? Ano za entuzjazm eksploracji muzyki, która ongiś słaniała się bytem niezależnym i twórczym. Prawdziwą była – w skrócie, co komu niejasne. Namawiać i przytupywać nogą do wysłuchania apelu mego nie będę, bo to rzecz indywidualna i świętości się miana upomina. Pozostawiam wtem do refleksji w ramach własnego pomyślunku, ale pamiętać – upomnę, bo byle czego się nie pisze…