★★★★★★★☆☆☆ |
1. Fighting the Gravity 2. Corporate, Pt. I 3. Stronghold 4. My Lust My Fear 5. Swallow Me 6. Volcano 7. My Heart Tells Me No 8. Corporate, Pt. II 9. It’s Time 10. In Exile
SKŁAD: Adam Bogusłowicz – wokal; Przemek Figiel – gitara; Cezary Mielko – perkusja; Mariusz Rusiłowicz – gitara basowa; Marek Walczuk – gitara
PRODUKCJA: Bright Ophidia i Krzysztof Murawski
WYDANIE: 1 grudnia 2017 – Pronet Music
Rok 2017 wciąż nie chce dać o sobie zapomnieć i pcha się drzwiami i oknami do redakcji ze swoim niekończącym się zasobem płyt. W przypadku Bright Ophidia cieszę się, że nasze okna są tak nieszczelne. Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że zespół z Białegostoku gra już od 1998 roku, a zaczynał w tak lubianych przeze mnie rejonach thrashowych. Metalowcy jednak na tym nie poprzestali i ciągle rozwijali swój styl, dodając coraz więcej elementów muzyki progresywnej. Niestety w 2009 zawiesili działalność. „Fighting the Gravity” to pierwsze pełnogrające wydawnictwo po powrocie do aktywności artystycznej. Bright Ophidia idą tropem amerykańskich zespołów metalowych, które mocno stawiają na groove i ciężar, nie zapominając przy tym o solidnych melodiach. Lamb of God, Byzantine czy Anciients wcale nie są tak odległym porównaniem. Białostoczanie do tego wcale nie ustępują bardziej znanym kolegom jakością kompozycji. Na „Fighting the Gravity” nie trzeba daleko szukać sponiewierających metalowych kolosów, które świetnie brzmią i szybko zdradzają umiejętności kompozytorskie grupy. Perkusyjna nawałnica w Corporate Pt. I od razu przwyołuje na myśl talent Joey’a Jordisona ze Slipknota. Cezary Mielko zupełnie się nie oszczędza i w dużej mierze odpowiada za ogólną dynamikę wydawnictwa. Ochrypły, przeżarty latami koncertowania głos Adama Bogułowicza to kolejne błogosławieństwo Bright Ophidia. Facet jest dość wszechstronny przez co nie ma szans na nudę. Czasami brzmi jak Titus (Acid Drinkers) w swoich najbardziej thrashowych momentach, innymi razy zbliża się niemal do Jaza Colemana (Killing Joke) w It’s Time, growl też nie jest mu obcy (świetny wokalnie Stronghold), a kiedy śpiewa melodyjnie jego głos wydaje się zamglony. Gitarzyści doskonale wiedzą, jak rozbujać słuchacza, co szczególnie słychać w My Lust My Fear, który ma największy potencjał komercyjny. Rzadkie są jednak solówki, a szkoda, bo mogłyby wyciągnąć ten album na jeszcze wyższy pułap. Po dzienną dawkę solówek gitarowych odsyłam do Volcano.
Pierwiastek progresywny użyty został głównie do urozmaicenia kompozycji tak, by przez cały czas trwania trzymały słuchacza w niepewności, co jeszcze może się wydarzyć. Pełne progresywne szaleństwo zostało umieszczone na samym końcu płyty w postaci In Exile, które trwa aż 20 minut. Nie spodziewajcie się jednak instrumentalnych wycieczek na miarę Dream Theater. Jak na tak długi utwór nie dzieje się tutaj aż tak wiele, zespół bardzo powoli rozwija tematy kompozycji, wracając ciągle do tych samych motywów, które poddane zostają lekkiej modyfikacji bądź staj się drapieżniejsze/delikatniejsze. To dobra kompozycja, która może się podobać nawet w tak rozbuchanych rozmiarach, ale obiektywnie trudno mi uzasadnić jej czas trwania. Umieszczona na końcu może przedwcześnie zakończyć żywot płyty w odtwarzaczu. Bright Ophidia to niewątpliwie zespół, na który powinni zwrócić uwagę miłośnicy ciężkiego grania. Materiał, jaki udało im się nagrać, przez utwór finałowy trochę nadużywa naszej gościnności, ale w większości prezentuje tak wysoki poziom, że nie warto się na tym skupiać. Dawno nie byłem pod tak wielkim wrażeniem talentu polskiego wokalisty (ostatni raz podziwiałem głos Frantza z Animations). Każdy w zespole dokłada się zresztą w równym stopniu do sukcesu „Fighting the Gravity”. Tego albumu z 2017 roku nie powinniście przeoczyć. Jestem pewien, że znalazłby się w moim podsumowaniu.