★★★★★★★★★★ |
1. Affinity.exe 2. Initiate 3. 1985 4. Lapse 5. The Architect 6. Earthrise 7. Red Giant 8. The Endless Knot 9. Bound by Gravity
SKŁAD: Ray Hearne -perkusja; Charles Griffiths – gitary’ Richard „Hen” Henshall – gitary, instrumenty klawiszowe; Diego Tejeida – instrumenty klawiszowe; Ross Jennings – wokal
Conner Green – gitara basowa. Gościnnie: Einar Solberg (Leprous, Ihsahn) – wokal wspierający
PRODUKCJA: Haken
WYDANIE: 29 kwietnia 2016 – Inside Out Music www.hakenmusic.com
Należę jeszcze do pokolenia, które pamięta Windowsa 95, charakterystyczne logo ówczesnej wersji i dźwięk towarzyszący ładowaniu systemu. Brytyjski Haken, jeden z najbardziej rozpoznawalnych nowych grup grających metal progresywny genialnie zaś do tego nawiązało przy okazji właśnie pojawiającej się ich czwartej płycie studyjnej, będącej tak naprawdę ich szóstym wydawnictwem. To grupa, która nie boi się eksperymentów już od swojego pełnometrażowego demo „Enter The 5th Dimension” z 2008 roku, które sześć lat później posłużyło za podstawę do realizacji EP-ki „Restoration”.
Debiutanckim i kontynuującym początkową ścieżkę „Aquarius” i „Vision”, które pojawiły się kolejno w 2010 i w 2011 roku, wprowadzili niemałe zamieszanie w skostniałe ramy gatunku, by następnie w dwa lata później uderzyć fenomenalnym „The Mountain”, którym szturmem podbili rzesze wielbicieli szeroko pojętej muzyki progresywnej. Wysoko zawieszona poprzeczka, oczekiwania i szczyt na który się z niemałym trudem wspięli wydawałby się nie do przebicia. I tak Brytyjczycy postanowili z góry zejść niczym górnicy do jakiejś zapomnianej, opuszczonej kopalni gdzie na próżno szukać złota czy drogocennych kamieni. To, co się w niej znajduje to w pełni sprawne stare kineskopowe pecety, atari, a nawet commodory. Wszystkie są gotowe, by niepodzielnie rządzić naszymi duszami.
Inicjacja systemu następuje w krótkiej, niespełna półtora minutowej instrumentalnej introdukcji Affinity.exe, a następnie uderza świetnym Initiate. Szybsze, gitarowe partie mieszają się tutaj z lirycznymi zwolnieniami pełnymi elektronicznych, skomputeryzowanych dodatków w tle i kapitalnym rozpędzeniem w jego drugiej połowie, ustępującym tylko na chwilę rzewnemu fragmentowi z dźwiękami nadawania informacji alfabetem Morse’a. Po nim pojawia się zaś prawdziwa perełka – dziewięciominutowa podróż w czasie, aż do roku 1985. To taki utwór, który swoimi komputerowymi elementami sięga po ówczesną muzykę taneczną, komputerowe nieco plastikowe brzmienie, stylistykę wokół której swój styl zbudował znakomitym „Pretty Hate Machine” Trent Reznor i jego Nine Inch Nails, okraszając to wszystko progresywnym sosem w starym stylu z najlepszych lat Dream Theater czy Symphony X, którym panowie z Haken znów depczą po piętach, jednocześnie składając fenomenalny hołd Europe, Van Halen, Savatage czy wczesnemu Queensrÿche. W głowie wyświetlają się także obrazy z… „Kung Fury”, który całkiem niedawno kiczowato, ale niezwykle trafnie parodiował i oddawał hołd tamtym szalonym początkom cyfryzacji naszego życia. Kapitalnie prezentują się tutaj także djentowe kontrasty, które nie tylko świetnie łączą się ze stylistyką retro, ale także pokazują, że panowie z Haken mają pełną świadomość nie tylko rozwoju technologii, ale także właśnie metalu progresywnego, w którym granice między jego cięższymi odmianami zacierają się coraz bardziej i przesuwają rozwój gatunku właśnie w kierunku djentu czy deatchcore’u.
Nie jesteśmy nawet w połowie płyty, a jestem przekonany, że podobnie jak ja, większość z Was siedzi już z bananem na twarzy. Po podróży w czasie panowie serwują Lapse, w którym także nie rezygnuje się ze skomputeryzowanego brzmienia. Pulsacje w tle czy nieco wytłumiona perkusja zdają się przypominać, że znajdujemy się wewnątrz programu, a nisko strojone gitary znów fantastycznie kontrastują z całością, by następnie ustąpić pięknemu, płynnemu i wietrznemu rozwinięciu przechodzącego na samym końcu w monumentalny prawie szesnatominutowy utwór zatytułowany The Architect. Mroczny, filmowy wstęp i mocne wejście przypominające o dawnej świetności progresywnego metalu. Haken już na dwóch pierwszych płytach (i debiutanckiej demówce) o tym przypominał, jednak na najnowszej płycie filtrują ją przez swój styl wypracowany na „The Mountain” i EP-ce „Restoration”. Tu także kapitalnie łączą je z komputerowo brzmiącymi wstawkami, ciężkimi rozbudowanymi i bardzo pomysłowymi rozwinięciami, zwolnieniami i rozwiązaniami ponownie robiącymi ukłon w kierunku nurtu djent. Zupełną nowością dla Hakena jest tutaj growl, który gościnnie nagrał Einar Solberg z norweskiego Leprous. Brawa! Absolutnie nie można powiedzieć, żeby wiało tutaj nudą.
Po spotkaniu z Architektem (zapewne także będącego programem w ludzkiej postaci i naturalnie ubranego w biały, opalizujący garnitur niczym w „Matrixie Reaktywacji”) czas na serię krótszych utworów. Najpierw nie zwalniający tempa, znakomity Earthrise, w którym cięższe fragmenty płynnie łączą się z lżejszymi, nieco balladowymi brzmieniami, które z kolei przypominają nieco o materiale, który znalazł się na „The Mountain”. Nie brakuje tu także pasażu przywołującego w pamięci starsze płyty Dream Theater przywracającego wiarę w ten gatunek. Bardzo dobre wrażenie robi też wolniejszy Red Giant oparty na mechanicznych pulsacjach perkusji, wietrznych dźwiękach gitary i delikatnych przeróbek przez vocoder, urywań dźwięku czy odbić znów odwołujących się do elektroniki z lat 80., która w ostatnim czasie przeżywa renesans za sprawą takich twórców jak Kavinsky czy Carpenter Brut. Dopiero na koniec następuje czysto metalowe rozwiniecie oparte na cięższej gitarze i szybszej perkusji, by w finale ustąpić rzewnemu akustycznemu wyciszeniu. Kolejną obok 1985 perełką jest The Endless Knot, który znów świetnie łączy brzmienia lat 80. z nowoczesnym progresywnym graniem i charakterystycznym stylem Hakena, sięgając nawet po brzmienia, które z kolei kojarzyć się mogą z rave i ich najsłynniejszym przedstawicielem, czyli The Prodigy – zastępując tym samym cyrkowe dźwięki z dwóch pierwszych studyjnych krążków. Płytę wieńczy równie udany trwający dziewięć i pół minuty Bound by Gravity. Tu także nie ma miejsca na nudę czy chwilę wytchnienia, bo cała płyta naprawdę potrafi zniewolić. Rzewny, akustyczny usypiacz czujności na początek, by następnie pięknie rozbujać w brzmienia, które z łatwością można znaleźć w Coldplay, Muse czy nawet U2, czy wreszcie we współczesnej muzyce pop. Na sam koniec zaś całość fantastycznie się rozpędza do efektownego zwieńczenia. A komu mało niech puszcza jeszcze raz lub sięga po wersję rozszerzoną zawierającą drugą płytę z wersjami instrumentalnymi.
Wysoko postawiona poprzeczka poprzednikiem zatytułowanym „The Mountain” według niektórych nie została przeskoczona, ale nie porównywałbym ze sobą obu albumów w taki sposób. Obie płyty są tak samo dobre, osobiście nie umiałbym powiedzieć, która jest lepsza. Haken to zespół, który nie stoi w miejscu, ani nie nie nagrywa takich samych płyt, bo każda jest inna. Brytyjczycy eksperymentują nie tylko ze stylistyką metalu progresywnego, ale i gatunkami, które nie mają ze sobą nic wspólnego tworząc z nich fenomenalne i bardzo świeże dźwięki. Haken nie wytycza nowych trendów i raczej nie należy się tego spodziewać, ale potrafi oczarować świeżym podejściem, ogromną wrażliwością i swobodą jakiej na próżno szukać w ostatnim czasie u choćby takiego Dream Theater. Przy okazji „The Mountain” pisałem, że Haken to najpoważniejszy kandydat do zdobycia tronu i detronizacji wspomnianych. Obawiam się, że w tym roku Brytyjczykom się to udało – o ile „The Astonishing” nie zachwycało i przedstawiało zmierzch wielkiego zespołu jak i samego gatunku, o tyle „Affinity” pokazuje dobitnie, że w metalu progresywnym wciąż jest miejsce na piękne dźwięki, eksperymenty i bogactwo. Umarli królowie, niech żyją królowie!