Muse – The 2nd Law

●●●●●●○○○○

1. Supremacy 2. Madness 3. Panic Station 4. Prelude 5. Survival 6. Follow Me 7. Animals 8. Explorers 9. Big Freeze 10. Save Me 11. Liquid State 12. The 2nd Law: Unsustainable 13. The 2nd Law: Isolated System

SKŁAD: Matthew Bellamy – wokal, gitara, instrumenty klawiszowe, syntezatory; Christopher Wolstenholme – bas, wokal; Dominic Howard – perkusja, syntezatory

PRODUKCJA: Muse (całość), Nero (Follow Me)

WYDANIE: 1 października 2012 – Helium-3

www.muse.mu

Brytyjczycy z Muse po trzech latach od wydania rewelacyjnego „The Resistance” powracają z nowym materiałem; okrzykniętym mianem rewolucyjnego i być może najlepszego w twórczości zespołu – mowa o albumie „The 2nd Law”. Czy jest rewolucyjny? Cóż, Muse ma skłonności do zaskakiwania słuchaczy. Czy najlepszy? Nie byłabym tego taka pewna…

Po świetnym debiucie, jakim była płyta „Showbiz”, znakomitych, mocno rockowych „Origin of Symmetry” i „Absolution”, przyszedł czas na nieco więcej eksperymentów. Krążek „Black Holes And Revelations” przyniósł więcej elektroniki, natomiast „The Resistance” urzekł krytyków i słuchaczy umiejętnym połączeniem rocka i muzyki klasycznej. Byłam szczęśliwa, gdy w Exogenesis symphony: Part III usłyszałam Sonatę Księżycową Ludwiga van Beethovena, a w United States of Eurasia – jeden z nokturnów Fryderyka Chopina.

Od lewej: Dominic Howard, Matt Bellamy, Chris Wolstenholme. Gościnnie: furgonetka (fot. z profilu Muse na Last.fm)

Szczęście jednak mnie opuściło, gdy przeczytałam, jak na temat nowej płyty wypowiedział się wokalista i gitarzysta Matt Bellamy w dosyć enigmatycznym wpisie na Twitterze: zaczynamy chrześcijańsko-gangsta-rapową-jazz-odyseję, z nieco ambientowym zbuntowanym dubstepem i potężną metalową kowbojską psychodelią. No właśnie spośród wszystkich wymienionych „gatunków” szczególnie niepokojące wydało mi się słowo „dubstep”. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że co roku pojawia się jakaś nowa moda w muzyce – a to wszyscy biorą się za współpracę z Timbalandem, a to z Pitbullem… Ostatnio na czasie jest Skrillex oraz cały tak zwany dubstep. Jako że w te wakacje przez bite trzy tygodnie miałam okazję (wprawdzie nie do końca z własnej woli) zapoznać się z wynikiem współpracy zespołu Korn ze Skrillexem, mogę krótko wyjaśnić, o co chodzi… Otóż wyobraźcie sobie dziką orgię czajnika elektrycznego, wiertarki udarowej i piły łańcuchowej, okraszonej dźwiękiem drzwi zamykanych autoalarmem o godzinie czwartej rano – tym mniej więcej był dla mnie dubstep…

Mimo wszystko z ulgą przyjęłam, że na „The 2nd Law” dubstep się pojawia, ale w nieszkodliwych dla „życia i zdrowia” ilościach. Nie dziwcie się więc, że wszechobecne komentarze z cyklu: na ile kiczu zdobyli się członkowie Muse – kwituję pobłażliwym uśmiechem. Brytyjczycy już nie raz udowadniali, że lubią bombastyczne, pełne patosu utwory – tak jest też z och-jakże-podobnym-do-twórczości-Queen Survival, czyli oficjalnym utworem tegorocznej olimpiady w Londynie. Tu zaskoczenia nie było, ale nie uniknęłam go w innym utworze, który autentycznie na mnie „zadziałał”. Panic Station, bo o tym numerze mowa, wywołał u mnie coś pomiędzy oszołomieniem czy tytułową paniką a histerycznym śmiechem (i od tej pory stacja Warszawa Wschodnia, na której to pierwszy raz usłyszałam ten kawałek, pozostanie w mojej pamięci jako Panic Station). Bellamy, Wolstenholme i Howard zabawili się konwencją lat 80. David Bowie i cały glam rock mogą jedynie przy nim się schować, no ewentualnie przy tym utworze „pogibać”.

Do kolejnych walorów płyty mogę zaliczyć otwierający album utwór Supremacy, którego intro wywołuje dziwne skojarzenie z filmami Bonda. Wredny głos w mojej głowie (niestety muszę potwierdzić, że takowy istnieje) podszeptuje, że byłby to znacznie lepszy kawałek do wspomnianej produkcji niż to, co zaproponowała Adele. Fakt, tekst utworu może niekoniecznie pasuje do lojalnego poddanego Jej Królewskiej Mości (The time, it has come to destroy/ Your Supremacy), ale nadrabia mocą i świetnym, przejmującym wokalem.

Każdy ich koncert to spektakularne show (fot. z profilu zespołu na portalu Facebook)

Wprawdzie życie prywatne panów z Muse nie należy raczej do kręgu moich zainteresowań, niemniej jednak muszę przyznać, że czytając ostatnio obszerny artykuł w magazynie „Q”, w którym opisywano nową płytę, natknęłam się na dość specyficzne  informacje z życia muzyków, których nie sposób pominąć. Świat obiegła bowiem informacja, że Chris Wolstenholme wyszedł z nałogu alkoholowego. Pierwsze reakcje: to on był alkoholikiem?! W „Q” Chris przyznaje, że swego czasu nie mógł wyjść na scenę, nie wypiwszy paru piw przed występem. Przed koncertowy zwyczaj szybko zmienił się jednak w uzależnienie, z którym basista, wspierany przez przyjaciół, zaczął walczyć… Efektami tego starcia są właśnie utwory Save Me i Liquid State w których miał szansę wykazać się również wokalnie… À propos wokalu i chórków… Hipnotyczny głos głównego wokalisty jest jednym z największych pozytywów „The 2nd Law”, a jego brak – niestety, ale jedną z największych wad… Wokal Chrisa Wolstenholme, o ile sprawdza się w chórkach, w Save Me i Liquid State sprawia, że od razu zaczynam tęsknić za operowym zaśpiewem Matta Bellamy’ego. Basiście niestety brakuje „tego czegoś”, co elektryzuje słuchacza. Warto jednak docenić jego wkład w ten album ze względu na osobisty wydźwięk we wspominanych utworach w których powierzono mu wokal prowadzący. Mam wrażenie, że gdyby wykonał je ktoś inny to bardzo prawdopodobne, że straciłyby na wartości. Wracając jeszcze na chwilę do wokalu Matta Bellamy’ego, to stanowczo brakuje mi go również w wieńczących album kompozycjach The 2nd Law: Unsustainable, czyli swoistej dubstepowej symfonii, a także w niepokojącym The 2nd Law: Isolated System. Utwory te sprawiają wrażenie niekompletnych; nadają się bardziej na przerywnik niż wielkie zakończenie.

Niemalże zawsze po kolejnym przesłuchaniu odczuwam pewien niedosyt, a jednocześnie dozę satysfakcji i zadowolenia. Po pierwsze: dubstepu jest niewiele (a jak już jest, to nie brzmi jakoś strasznie – Follow Me to najlepszy tego przykład). Po drugie: Matt, Chris i Dom udowodnili, że nie boją się niczego i grają to, co tak naprawdę chcą. Po trzecie: choć dla mnie jest to najsłabsze dzieło Muse, to wciąż stoi na wyższym poziomie artystycznym od tego, co prezentuje nam sporo stacji radiowych. 

Na samo zakończenie powrócę jeszcze raz do rozmowy muzyków z „Q”; tym razem na temat ich wyjątkowego stylu. Nie boimy się naszej ekscentryczności… Nie boimy się bycia Monty Pythonem rocka; to jest jak z operą. Jeśli puścisz fragment opery, brzmi to śmiesznie, ale nie wtedy, gdy przesłuchasz całości i naprawdę spróbujesz się w nią zgłębić. – Mówi Bellamy i trudno mu nie przyznać racji. Ekscentryczność i oryginalne podejście do muzyki stanowią o sile tego zespołu. Można nie lubić „The 2nd Law”, ale trzeba przyznać, że w świecie rocka jest to pozycja wyjątkowa.

MUSE – MADNESS