Poprzednia płyta Sambora Kostrzewy była jedną z moich zaległości 2015 roku. Okazała się być też jednym z najlepszych polskich krążków tegoż roku. Nie było mowy o tym, żebym popełnił ten sam błąd i tym razem, sięgnąłem więc po nowe dzieło artysty, jak tylko się ukazało. Sambora na tle innych twórców muzyki elektronicznej wyróżnia to, że nie dość, że tworzy ciekawą elektroniczną muzykę udanie czerpiącą z przeszłości, nie zapominając przy tym, że mamy rok 2017, to jeszcze ma talent do linii melodycznych, które w jakiś magiczny sposób wrzynają się w pamięć. Jego głos przez swoją wrażliwość chwilami przypomina mi późnego Artura Rojka. Na „Umbrze” Sambor przeciwnie do „Bruksizmu” polega wokalnie tylko i wyłącznie na sobie. Sprawia to, że płyta jest znacznie spójniejsza. Muzycznie wspomagają go Krzysztof Kuźnik (instrumenty klawiszowe, gitara basowa) i Adam Cyzio (sampler perkusyjny). Użycie analogowych instrumentów bardzo ubarwia tę płytę i dodaje jej dużo ciepła. Zyskują też na tym same aranżacje, które są niezwykle bogate. Zachwyca talent Sambora do ułożenia tak wielu dźwięków obok siebie bez ryzyka, że zamienią się w niestrawną magmę. Słychać na nowym krążku tęsknotę za minionymi epokami, zwłaszcza w Days of Umbra, który mógłby być ozdobą ścieżki dźwiękowej do filmu sci-fi sprzed 30 lat, a także w Pożarze, w którym z kolei słyszymy majestatyczne syntezatory. To przy okazji najmocniejszy refren płyty, jeśli oceniamy przebojowość. Z drugiej strony mamy Tender Commander pokazujący w pełni walory wokalne Kostrzewy, który brzmi tutaj bardzo ekspresyjnie, wchodząc na wyższe rejestry. Powraca trend śpiewania raz po angielsku, raz po polsku, który tak często psuje odbiór muzyki. W wypadku Sambora te dwa światy żyją w idealnej symbiozie i w obu językach kompozycje wybrzmiewają świetnie. To też w pewnym stopniu szansa dla zagranicznych słuchaczy, by docenić polski język, bo jestem pewien, że także oni sięgną po „Umbra”. Dobra muzyka zawsze znajdzie drogę do słuchacza. Paradoksalnie największą wadą i zaletą krążka jest jego długość. 7 utworów trwających 28 minut sprawia, że chcę się słuchać tej płyty w kółko, ale też zostawia spory niedosyt. W czasach przesytu może to i lepiej, że artysta potrafi ograniczyć się tylko do tego, co naprawdę warto słuchaczowi przekazać. Album rozpoczął muzyczny rok obok takich artystów jak The XX i SOHN, ale nie ma mowy o tym, żeby odstawał od nich w żaden sposób jakością swojej produkcji. „Umbra” to niezwykle udana płyta prężnie rozwijającego się muzyka, który ma wypisane na czole „Artysta międzynarodowy”.