E.S.T. – Live in London

★★★★★★★★★★

 CD1: 1. Tide of Trepidation 2.Eighty-Eight Days in My Veins 3. Viaticum 4. Mingle in the Mincing-Machine 5. In the Tail of Her Eye 6. The Unstable Table & the Infamous Fable.

CD2: 1. When God Created the Coffeebreak 2. Behind the Yashmak 3. Believe, Beleft, Below 4. Spunky Sprawl.

SKŁAD: Esbjörn Svensson – fortepian; Dan Berglund – kontrabas; Magnus Öström – perkusja

PRODUKCJA: E.S.T.

WYDANIE: Act Music, 11.05.2018

Esbjörn Svensson po dziesięciu latach od tragicznej śmierci. Czy to wciąż ten sam wielki artysta, który wyniósł jazz europejski na najwyższy światowy poziom, czy też jego rola jako innowatora i rewolucjonisty została przewartościowana? Jak wygląda w perspektywie nowych dróg muzyki, a jak na tle przeszłości? To jedno z wielu pytań, które przychodzą na myśl podczas rewizji twórczości wybitnego Szweda. Każda śmierć jest smutna, ale śmierć Svenssona była tym smutniejsza, bo przedwczesna, pozostawiająca jazzowy świat w aurze niepewności. Oto bowiem odszedł artysta, który nie w pełni się jeszcze wypowiedział, być może w kulminacyjnym punkcie swej twórczej aktywności, a swoimi ostatnimi utworami na płycie „Leucocyte” (ACT, 2008) rozszerzył definicję jazzu do niespotykanych wtedy rozmiarów. 

Szwedzki pianista fascynował nie tylko magią swej twórczości, ale również magią swej osobowości. Niezwykle utalentowany i jednocześnie bardzo skromny. Naukę gry na fortepianie zaczął dopiero w wieku 16 lat i od samego początku równie bardzo co jazz inspirowała go muzyka klasyczna jak i rock. Nigdy zresztą nie określał swojej muzyki jako jazz, ale jako „muzykę” właśnie. Daleki od wirtuozerii i technicznych popisów, największą uwagę skupiał na komponowaniu, a jego utwory w krótkim czasie spowiły jego osobę aureolą samotnego przywódcy i proroka nowej sztuki. 

Esbjörn Svensson Trio zawiązało się w 1993 roku i do samego końca występowało w tym samym składzie. Nikt zresztą nie potrafiłby wyobrazić sobie E.S.T. bez Magnusa Öströma i Dana Berglunda, którzy do dziś z powodzeniem kontynuują swoją karierę wraz z własnymi projektami. Magia kreacji muzycznej E.S.T. okazywała się nieodparta zwłaszcza podczas występów na żywo, z czego trio doskonale zdawało sobie sprawę, wydając aż 5. nagrań live:  „E.S.T. Live ’95” (ACT, 2001), „Live in Stockholm” (ACT, 2003) DVD, „Live in Berlin” (ACT, 2005), „Live in Hamburg” (ACT, 2007). Omawiane tutaj wydawnictwo „Live in London” to zapis koncertu z Barbican Centre z 20 maja 2005 roku.

fot. Jim Rakete (źródło zdjęcia)

E.S.T. na żywo reżyseruje i ustawia swoje dzieła, ukazując ich najefektowniejszą stronę, wręcz ulepsza, wiedząc czego im jeszcze brakuje. Koncerty tria były w całości improwizowane, nie było ani playlisty, ani tym bardziej kolejności utworów. Wszystko poddane własnej intuicji i atmosferze, która panowała danego wieczoru. Z perspektywy widza jest to najbardziej pożądane podejście artysty do własnej twórczości i najdoskonalej ukazuje jego twórcze umiejętności. Taki był też koncert w Londynie. Zamiast programowej ekstazy i ekshibicjonistycznego liryzmu słychać naturalne piękno każdej frazy, która mogła być stworzona tylko w danej chwili i w danym miejscu. Partie solowe Svenssona wychodzą poza muzyczną czasoprzestrzeń, stając się zapisem jego najskrytszych uczuć i emocji, wyrażając swoje własne utajone tęsknoty. Przesterowany kontrabas Berglunda co pewien czas umiejętnie naprowadza muzyczną narrację na bardziej dynamiczne przebiegi, dając impuls do niemal rockowej drapieżności. Zdolność do tworzenia kontrastów, napięć  i sposobu ich rozwiązywania to być może najbardziej słyszalne, jakby winkrustowane w dzieło okruchy genialności tego tria, które rozpaliły wyobraźnię słuchaczy tamtego wieczoru w Londynie i które robią to do dziś.

Cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych – powiedział niegdyś Napoleon Bonaparte. Po wysłuchaniu płyty niestety nasuwa się podobny wniosek. Mimo całej masy nowych, otwarcie inspirujących się estetyką E.S.T. zespołów, którym trudno odmówić umiejętności i które niejednokrotnie zdobywają laury na arenie międzynarodowej, żaden z nich nie jest w stanie zapewnić luki powstałej po rozpadzie E.S.T. Słuchając „Live In London”, uzmysławiamy sobie jak bardzo brakuje nam dzisiaj Esbjörna Svenssona i jak bardzo za nim tęsknimy. Czy trzeba odkrywać go na nowo ze świeżą, dzisiejszą, niczym niezasugerowaną wrażliwością? Hierarchizować? Analizować? To chyba nie ma już znaczenia. Esbjörn Svensson przeszedł do historii jako jeden z najbardziej innowacyjnych pianistów w historii jazzu i podobnie jak jego wielcy amerykańscy poprzednicy zrewolucjonizował charakter tego stylu, odkrywając go dla zupełnie nowej publiczności. I żadne dyskursy, rozprawy i dysertacje już tego nie zmienią. 

.