Queens of the Stone Age – Villains

★★★★★★★★

1. Feet Don’t Fail Me 2. The Way You Used to Do 3. Domesticated Animals 4. Fortress 5. Head Like A Haunted House 6. Un-Reborn Again 7. Hideaway 8. The Evil Has Landed 9. Villains of Circumstance

SKŁAD: Joshua Homme – gitara, wokal; Dean Festita – różne instrumenty; Michael Shuman – gitara basowa; Jon Theodore – perkusja; Troy Van Leeuwen – gitara;

PRODUKCJA: Mark Ronson

WYDANIE: 25 sierpnia 2017 – Matador

Nie będę ukrywać, że Queens of the Stone Age to jeden z tych zespołów, które w dużym stopniu wpłynęły na mój gust muzyczny. Gdyby ktoś zapytał mnie o kapele, bez których moje życie byłoby uboższe, na pewno wymieniłbym ekipę Josha Homme’a.  Nie wiem jednak, czy to dobrze dla QotSA, że tak ich cenię, bo jako słuchacz mam pewne oczekiwania względem ich twórczości. Oczywiście w przypadku artysty, który zawsze szuka nowych środków wyrazu i unika powtarzania się, zakładanie czegokolwiek jest głupotą.

Pierwszym sygnałem, że QotSA planują kolejną mini rewolucję, było zatrudnienie Marka Ronsona w charakterze producenta „Villains”. Jego CV zawiera głównie gwiazdy popu, r&b i rapu, ale parę razy powziął się produkcji albumów o rockowej naturze. Brytyjczyk z pewnością ma talent do wpompowywania w kompozycje życia i tego najwidoczniej potrzebował tym razem Josh Homme. Płyta jest zdecydowanie żywsza niż dość mroczne i niespieszne „…Like Clockwork”. Nadaje się więc na zupełnie inne okazje, co zaliczam na plus.

Niektórzy, wsłuchując się w „Villains”, mogą stwierdzić, że płyta jest przeprodukowana, za dużo się tu dzieje, trudno wychwycić pewne elementy, które powinny być na froncie – przy pierwszych odsłuchach faktycznie trudno mi było skupić się na riffach, bo wszystko inne kradło moją uwagę, przez co nie potrafiłem w pełni docenić tej muzyki. Na poprzedniczce gitary były wyraźnie na froncie i skupiały na sobie uwagę, a wszystko inne wychodziło z cienia po bliższym zapoznaniu. Tak, na samym początku odczułem spory zawód, ale wystarczyła odrobina cierpliwości, by to zmienić.

Z drugiej strony można docenić takie soniczne bogactwo. Naprawdę trudno to wszystko wyłapać, a tak bezczelnie kradnie uwagę i sprawia, że utwory z „Villains” nie są wcale takie łatwe do scharakteryzowania, jakimi mogą się wydawać. Każdy kawałek aż skwierczy od soczystych zagrywek. Dużą rolę odgrywają wszelakie klawiszowe plamy, które są nienachalne, ale znaczące dla wydźwięku utworów, w których się pojawiają. Pierwsze dwa utwory szarpią za nogi, jakbyśmy byli na rockowej dyskotece. Domesticated Animals wcale nie zwalnia tempa, ale stawia na bardziej wyrafinowany groove. Head Like A Haunted House ma w sobie z kolei mnóstwo ducha rockabilly. Na drugim biegunie Queensi oferują znakomite kawałki nastawione na melodie i więcej harmonii (Fortress i Villains of Circumstance), które bardzo przypominają klimatem „…Like Clockwork”. Często stawiam właśnie te utwory na piedestale „Villains”, ale moje ulubione momenty zmieniają się z każdym odsłuchem. Kolejnym utworem, który robi na mnie duże wrażenie jest Un-reborn Again. Namaszczone opresyjnymi syntezatorami, krótką partią skrzypiec, dostojną trąbką i rewelacyjną pracą gitar. Pozostałe dwa utwory nie zostawiają po sobie tak wyraźnych śladów w pamięci, ale kłamstwem byłoby nazwanie ich słabymi.

Pomimo błędnego pierwszego wrażenia, zdołałem naprawdę polubić nowy album ekipy rudego. „Villains” kipi rockową energią i emituje bardzo ożywcze wibracje. To płyta, przy której można się rozbudzić i roztańczyć, posiadająca przy tym drugie dno dla wyczulonego ucha. Możliwe, że duża w tym zasługa Ronsona, więc ryzyko się opłaciło. Na razie ocena bardzo dobra, ale nie wykluczam, że jeszcze bardziej się do tej muzyki przekonam w najbliższej przyszłości.