Pionier nowoczesnej muzyki klasycznej powraca z reedycją swojego przełomowego albumu z 2004 r. „The Blue Notebooks”. Po 15 latach dostajemy nieco odświeżoną wersję „niebieskich zeszytów” z kilkoma wcześniej nieopublikowanymi utworami oraz remixami znanych kompozycji, które do mnie akurat nie przemawiają ze względu na swoją sztywność i zblazowaną industrialność. Z drugiej strony świetnie uwypuklają istotę przekraczania granic i kulturowe różnice. Wielu spyta się o sens reedycji tego albumu, ale w przypadku tej płyty rzecz jest jednak dość wyjątkowa, bowiem wydaje się, że 15 lat temu nie została ona odpowiednio odebrana. Richter poniekąd wyprzedził „epokę” z muzyką klasyczną przesyconą elektroniką.
Jak zwykle to bywa w twórczości Richtera, album opiewa masa lirycznego podkładu fortepianowego, melodeklamacyjne wstawki, instrumenty smyczkowe, sporadyczne nagrania terenu oraz elektronikę i wrażliwość post-rockowa, które na tamte czasy w tej formule były czymś naprawdę bezprecedensowym w swoim połączeniu. Richter nie podważa bynajmniej tradycyjnych zasad kompozycji, ale rozbudowuje je odważnie o elektroniczną degrengoladę dźwięku.
Album jest równocześnie bardzo stabilny dynamiczny. Płynnie opowiadający historię subtelnymi orkiestracjami. Płyta z roku na rok definiuje się pod pojęciem swoistego arcydzieła torującego drogę dla młodych kompozytorów. Kiedyś to była muzyka nowej epoki. Muzyka, która przeszywa swoją wyrazistością. Ładunek emocjonalny na tyle silny, że słuchać go można wyłącznie w określonych okolicznościach. To zabrzmieć mogło jak ostrzeżenie, ale płyta ta po prostu jest na tyle wyjątkowa, że aby ją docenić trzeba mieć wykształconą brzmieniową empatię i swoistą odporność na dźwięki niebanalne i niezwykle bolesne w swojej dźwiękowej prawdomówności i szczerym przesłaniu. Płyta pod względem emocjonalnym jest więc bardzo brutalna. Być może ze względu na tematykę oraz inspiracje amerykańską inwazją na Irak w 2003 r. „The Blue Notebooks” to bowiem album przeciwko wojnie i przemocy – niestety nadal mocno w naszych społeczeństwach obecnej. W sam raz na niepewne i ciekawe obecne czasy.
Ta płyta nie miała jednak zamiaru zmuszać słuchaczy do uległości jej formy, ale kreować świat samodzielnie w każdym z nas; przedstawić go jednak jako otoczenie pozbawione współczucia. I to w muzyce tej słychać. Jest w niej smutek i pewna doza niezrozumienia ówczesnego stanu rzeczy. Jest to o tyle istotne, że płyta pod względem emocjonalnym jest dzisiaj również aktualna. Muzyka na tyle uniwersalna, że zdołała zostać wykorzystana do wielu filmów takich jak „Arrival”, „Shutter Island oraz „Waltz With Bashir”.
Głębia piękna w najlepszym jej wykonaniu. Album, który im więcej się słucha, tym bardziej staje się intymny. Wbija w słuchacza swój ciężar melancholii, który ciężko udźwignąć. Taki wpływ mają na ludzi wyjątkowe płyty, które wierzę, że są na tyle uniwersalne aby przekonać do siebie gusta większości audiofilów. Wybaczcie nieco poetycki ton, ale ta płyta ewidentnie mnie tym nastroiła. Czy tego chciałem czy nie. Człowiek nią niebezpiecznie przesiąka…