Setlista (Eluveitie): 1. Prologue 2. Helvetios 3. Luxtos 4. Thousandfold 5. Neverland 6. Home 7. Ínís Mona 8. The Uprising 9. Havoc 10. Uxellodunon 11. Epilogue Setlista (Sabaton):
1. The March to War 2. Ghost Division 3. Gott Mit Uns 4. Carolus Rex 5. Poltava 6. Cliffs of Gallipoli 7. The Hammer Has Fallen 8. Into the Fire 9. Uprising 10. The Art of War 11. Karolinens Bön 12. Swedish Pagans 13. The Lion From the North 14. 40:1 15. Primo Victoria 16. Metal Crüe
Jak to na stricte metalowy koncert wypada, rozpoczęło się od mocnego uderzenia… z tą różnicą, że był to tramwaj, którym jadąc na event miałem spotkanie pierwszego stopnia z samochodem. Na szczęście nikomu się nic nie stało, ale sam dojazd był w tym momencie maksymalnie opóźniony. Po kilku przesiadkach dotarłem do Hali Sportowej „Koło” gdzie Klub Progresja organizował ów wieczór. Tam nie czekała na mnie jednak jakakolwiek nagroda pocieszenia za trud jaki włożyłem w sam dojazd – wbrew przeciwnie – swoje smutki musiałem wystać w kilometrowej kolejce… Czy było warto? Jeżeli wystarczy Wam moje „zdecydowanie” możecie odpuścić sobie dalszą część tekstu. Jeżeli nie – zapraszam do lektury! Jak można się domyślić, na węgierskiego beniaminka Wisdom zdążyłem dokładnie w momencie pożegnania… Przyjąłem i pogodziłem się jednak z takim rozwojem sytuacji, wszak nasi „bratankowie” nie byli mi wcześniej znani.
Co innego, jeżeli chodzi o Szwajcarów z Eluveitie! Tej grupie przysłuchiwałem się już od bardzo dawna i mówiąc, że dla mnie stanowią czołówkę, a nawet pierwsze miejsce w kategorii folk metalu, nie będę daleki od prawdy. Jeżeli nie udowodniły tego jeszcze ostatnie wydawnictwa, to wyjątkowo potwierdzić to mógł sam występ, mimo że nie uczestniczyła w nim Anna Murphy. Muszę przyznać, że podchodziłem do niego niebywale sceptycznie, głównie ze względu na wcześniejsze zapoznanie się z ich możliwościami „na żywo”, które na wielu pojawiających się w sieci filmach pozostawiają wiele do życzenia. Być może przyjąłem taką postawę, aby nie mieć wygórowanych oczekiwań. Ta strategii okazała się być jak najbardziej sprawdzona, ponieważ sam koncert z warszawskiej hali przebił moje najśmielsze oczekiwania – zresztą tyczy się to również samego headlinera.
Co zrobiło na mnie pierwsze wrażenie? Prologue z „Helvetios”. Mało kiedy intro działa tak mocno na moją wyobraźnię. Eluvieitie sprawiło, że w ostatnich sekundach na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, a tuż potem uśmiech, który potwierdził wartość przebycia wcześniejszych niedogodności losu. Zaczęło się! Od razu pragnę zdementować wszelkie pogłoski jakoby Eluveite nie wywiązywało się ze swoich albumowych kompozycji w formie koncertowej. Owszem, zawsze można przyczepić się do słabego – a może niemożliwego – wybalansowania tak dużego instrumentarium, to też czasem miało się wrażenie zagłuszenia całej melodyki na rzecz motorycznej syntetyczności, która paradoksalnie w miarę wzrostu koncertowej temperatury przybierała uroku. Fani nie mogą chyba narzekać na setlistę, którą nawet w tak krótkim czasie dali radę przekonać przewyższającą power metalową publikę co do wartości granej muzyki. Oprócz nieśmiertelnego Ínís Mona rozwiniętego śpiewem a capella publiczności, mieliśmy przyjemność usłyszeć Thousandfold, najnowsze osiągnięcia w postaci Helvetios, Havoc czy też The Uprising, a także nieco starsze utwory w ramach ostatniego albumu „The Early Years” – Uxellodunon. Tak jak szybko się zaczął, tak szybko się skończyło. Niestety, takie już uroki supportowania gwiazd, a na takie miano z pewnością zasługuje szwedzki Sabaton.
Jak na długo wyczekiwany zespół, nie obyło się od wcześniejszych okrzyków i nawoływania do wyjścia na scenę. Po długich instrumentalnych wstawkach, na chwilę przed koncertem, usłyszeliśmy jednak pobratymców ze szwedzkiego Europe w utworze The Final Countdown. Rzeczywiście, wielu wyczekiwało i odliczało czas do momentu wyjścia na scenę swoich idoli bardzo długo. Już przy wyborze pierwszego numeru – Sabaton nie chybił. Jak na promocję płyty „Carolus Rex” przystało rozpoczęli od Ghost Division, Gott mit uns, Carolus Rex, oraz późniejszym Poltava. Cały występ wprost kipiał od niesłychanej energii wszystkich członków zespołu, którego lider Joakim Brodén przez cały czas zmniejszał dystans formacji z publicznością niezliczoną ilością anegdot i żartów, także tych muzycznych w postaci zainicjowania popularnego tematu z Wesela Figara (Le Nozze di Figaro) Wolfganga Amadeusza Mozarta oraz I Will Survive Glorii Gaynor. Mało tego, na końcu zdobył się również na crowd surfing!
Przez cały czas podkreślana została wyjątkowość atmosfery jaką mają koncerty przed polską publicznością. Zresztą dowody na to znalazłyby się dosłownie w każdej przerwie, gdzie konferansjerka J. Brodéna wynosiła kontakt z publicznością, nawet na poziom polemiki: How the fuck you can control polish audience. (…) Poland is the only place where I am forced to say “shut up” to audience. Cóż, chyba dobrze, że jesteśmy asertywni i na koncercie wiedzieliśmy, czego od Szwedów oczekujemy. Sabaton podczas występu dawał nam, więc „demokratyczną” możliwość wyboru następnych kompozycji, z których wybrane zostały m.in. Into The Fire oraz szwedzka wersja The Carolean’s Prayer – Karolinens Bön. Polscy fani nie dali jednak za wygraną i w między czasie, wielokrotnym skandowaniem dosłownie „wymusili” zagranie Swedish Pagans. Zresztą to nie ostatni element, który na członkach Sabatonu został wyegzekwowany, a należy do tego zaliczyć „jeszcze jedno piwo” jakiemu musieli się poddać wszyscy… pijąc ów trunek do dna. Zespół nie omieszkał sięgnąć do utworów starszej daty, zresztą na samą prośbę fanów, którzy wspominali o tym w wielu listach. Konsekwentnie, mieliśmy przyjemność usłyszeć kilka kompozycji z „Metalizer” oraz „Fist For Fight”. Te zaś osłonięte zostały aurą delikatnych klawiszy i akustycznych gitar, aby ostatecznie zostać przebitymi genialnymi popisami solowymi Christoffera Rörlanda, a na te w zbyt dużej ilości liczyć przecież nie mogliśmy. W dalszej części koncertu mieliśmy szansę usłyszeć Cliffs Of Gallipoli, The Hammer Has Fallen, Art Of War, Primo Victoria, The Lion From the North, czy też Metal Crüe.
Co najważniejsze, podczas koncertu byliśmy świadkami wielu polskich akcentów, poczynając od coraz większego zasobu słownictwa naszej mowy ojczystej, której umiejętnościami co rusz chwalił się szwedzki lider. Do tych ciekawszych można zaliczyć m.in. „gęsią skórkę”, która jak wspomina pojawia się u niego regularnie grając w Polsce. Kurtuazja? W żadnym przypadku! Poland is the only place… – to szablonowy początek zdania, którym rozpoczynał swoje krótkie przemówienia kończące się zwrotami typu: …where people are crowd surfing when I speak. Oczywiście każde z nich zakończone były świetnie zaakcentowanym „dziękuję”, którego nie powstydziłby się sam profesor J. Miodek.
J. Brodén często podkreślał wagę historii jaką kładzie Sabaton w muzyczny przekaz. Równie mocno cieszyło go zaangażowanie polskich ludzi – w jakie wierzył – nie zapominających o dawnych wydarzeniach. Trzeba przyznać, że o takich epizodach jak Powstanie Warszawskie ciężko będzie zapomnieć dzięki takim utworom jak Uprising, podczas którego wokalista założył na siebie powiewającą polską flagę pokrzykując przy tym z całą halą: Warszawo walcz! Polscy fani nie pozostali temu obojętni, a wdzięczność ku zaskoczeniu wielu, została w pewnym momencie przez Polaków wynagrodzona, gdy na scenę wyszli reprezentanci stowarzyszenia „Wizna 1939”. W imieniu Ministra Obrony Narodowej Rzeczpospolitej Polskie Tomasza Siemoniaka wyróżnili Sabaton statuetką za wkład jaki wnieśli w pośmiertne awansowanie kapitana Władysława Raginisa na stopień majora. Wymiana spojrzeń, jaka wtedy nastąpiła między członkami zespołu wyraźnie utrwaliła gloryfikację i satysfakcję tego co do tej pory robili. Dla tych, którzy nie wiedzą, zespół oprócz poświęconemu temu wydarzeniu utworowi 40:1, przed swoim koncertem w Polsce, 23 października 2008 roku odwiedził Wiznę, aby oddać tam hołd żołnierzom majora W. Raginisa.
Nie wiem czy Sabaton może liczyć na wierniejszą publikę niż w Polsce, z którą łączy wyraźna więź z fanami. Wszak nie od teraz wiadomo, że Szwedzi to na polskim poletku – nie tylko power metalu – „zjawisko” wyjątkowe i jak najbardziej w tym muzycznym światku wypierane na pozycję lidera. Na potwierdzenie, w samej końcówce koncertu mogliśmy więc usłyszeć specjalną dedykację dla oficjalnego polskiego fan clubu – Polish Panzer Battalion. Mimo że bilety zostały wyprzedane, Hala Koło nie była wypełniona po brzegi, chociaż sam zespół zapewnił niezapomniane show – w dodatku bez efektownej inscenizacji, ale za to z pełną świadomością pasji.