Dziwny to był rok. W 2013 przeżywałem liczne ekstazy muzyczne, w 2014 z kolei było ich jak na lekarstwo. Dominowały rozczarowania – ostatecznie jest ich więcej niż jasnych punktów. Ponieważ nowe wydawnictwa zawodziły, moje muzyczne poszukiwania zaczęły zataczać szersze kręgi. Poznałem dzięki temu parę świetnych kapel i albumów, które wcześniej jakoś umknęły mojej uwadze. Sama lista płyt roku jest nad wyraz skromna – po pierwsze dlatego, że naprawdę wybitnych wydawnictw brakowało, a po drugie – nie chcę, by lista najlepszych płyt roku zamieniła się w listę „przesłuchałem i nawet mi się podobało”. Do tej kategorii zaliczyłbym post-metalowe Watered czy nowy album weterana dark ambientu – Desiderii Marginis.
PŁYTY ROKU
Moanaa – Descent
Mój cichy faworyt. Trzymałem za chłopaków kciuki od momentu wydania debiutanckiego EP w 2010 – już wtedy czuło się, że mają swój specyficzny styl i operują bliskimi mi emocjami. „Descent” potwierdził, że Moanaa to kapela najwyższej klasy – ten album to dojrzały, rozbudowany, pełen melancholii post-metal.
Jakob – Sines
O Jakob słyszałem już jakiś czas temu, ale nie udało mi się „wejść” w ich muzykę. Teraz błąd nadrobiłem – i muszę stwierdzić, że cholernie dużo straciłem! „Sines” to kawał świetnego post-rocka. Tak brzmiałaby Rosetta w post-rockowym wydaniu… Jest nastrojowo, bardzo melancholijnie, chwilami „kosmicznie” – super! Warto też sięgnąć po starsze płyty Jakob – nie różnią się zbyt stylistycznie i są równie dobre.
Baulta – Any Fool Can Regret Yesterday
Baulta to jedna z mniej znanych, ale bardzo solidnych kapel post-rockowych. Nowy album nie rozczarowuje; nie serwuje nam co prawda dużych zmian stylistycznych, ale w niczym to nie przeszkadza – jest melancholijnie, jest ładnie, czego chcieć więcej?
Morowe – S
Drugi album katowickiej kapeli to więcej tego samego, ale wciąż smacznego dania. Styl się nie zmienił (i dobrze) – wciąż mamy do czynienia z bardzo klimatycznym, pokręconym post black metalem. Ponownie kompozycje są przemyślane i wciągające, pełne ciekawych patentów i gęstej jak smoła atmosfery. A Ważne to dla mnie jeden z utworów roku.
Behemoth – The Satanist
Nowy album polskiego towaru eksportowego okupuje światowe listy albumów roku. Nic dziwnego – to dojrzała, przemyślana płyta, która jest zdecydowanie czymś więcej niż wściekłym gitarowym galopem. Co prawda „Evangelion” podobał mi się bardziej ze względu na większą ilość black-metalowych wtrętów, ale i tak jest bardzo dobrze.
Tsima – Shatter
Wahałem się, czy umieścić to wydawnictwo na swojej liście. „Shatter” ukazało się pod koniec roku i nie jestem z nim dobrze osłuchany, a ponadto na pierwszy rzut ucha wydaje się słabsze od brawurowego debiutu tej młodej, post-metalowej kapeli, czyli bardzo dobrego „Juniper” z 2013 r. Tym niemniej – warto się zapoznać.
Alcest – Shelter
Dotychczas każdy album Alcest trzymał równy, wysoki poziom. Niestety, tym razem stało się coś niedobrego – utwory na „Shelter” są nudne i bezpłciowe. Ostry spadek formy.
The Birthday Massacre – Superstition
Od jakiegoś czasu każda kolejna płyta The Birthday Massacre jest coraz to bardziej bezbarwna – „Superstition” wpisuje się w ten trend w całej okazałości. Nowy album Kanadyjczyków to bardzo nudna, beznamiętna muzyka. Co prawda nie ma tragedii, ale jest po prostu nijako.
Rosetta – Flies to Flame
Rosettę pokochałem za „Determinism of Morality”, ale z każdym kolejnym ich wydawnictwem zaczynam mieć ich coraz bardziej dość. Wydane w tym roku EP nawiązuje stylistycznie do kiepskiego „The Anaesthete”. Nie wiem, co jest tego przyczyną, ale muzyka niegdyś jednej z najlepszych kapel post-metalowych stała się bezbarwna, zupełnie wyprana z emocji i irytująca nieporadnością kompozycyjną. Może odkują się nadchodzącym wydawnictwem zaplanowanym na 2015 rok?
Pink Floyd – Endless River
Nie jestem fanem Floydów, ale „The Division Bell” zawsze słucham z przyjemnością. Dlatego informację o wydaniu odrzutów z sesji do tego albumu przyjąłem z mocniejszym biciem serca. Kiedy usłyszałem promujący krążek utwór, stwierdziłem: Cholera, będzie dobrze! Jak się okazało – nie jest. Praktycznie wszystkie kompozycje na tym wydawnictwie to nudne zapchajdziury. Szkoda, że legenda żegna się ze światem tak kiepską płytą.
Lana Del Rey – Ultraviolence
Lana budzi skrajne emocje – można ją kochać lub nienawidzić. Faktem jest jednak, że „Born to Die” było naprawdę dobrą płytą w niebanalnym stylu i przekonało do siebie nawet mnie, zwyczajowego hejtera muzyki popularnej. Niestety, „Ultraviolence” nie trzyma poziomu poprzednika – choć stylistyka jest niezmiennie ta sama, to kompozycje są niesamowicie banalne i nie przykuwają uwagi.
ODKRYCIA
Postanowiłem dodać osobną kategorię „Odkrycia”, poświęconą muzyce, którą poznałem w tym roku i bardzo polubiłem, ale która nie łapie się na zestawienie ze względu na datę wydania przed 2014 r. Cóż, lepiej późno niż wcale…
If These Trees Could Talk – Above the Earth, Below the Sky (2009)
Panów z ITTCT polubiłem za sprawą genialnego „Red Forest”. Jak się jednak okazało – w 2009 ukazał się krążek jeszcze lepszy! „Above the Earth, Below the Sky” to post-rockowe arcydzieło, pełne przemyślanych, kipiących emocjami dźwięków.
Jakob – Solace (2006)
Starsze wydawnictwo opisywanego powyżej Jakoba. Lepsze od „Sines”, bardzo nastrojowe, ze świetnym Malachite.
Les Discrets – Septembre et ses dernières Pensées (2010), Ariettes Oubliees… (2012)
Próbowałem dawno temu, nie spodobało mi się… I nie wiem właściwie dlaczego. Muzyka tego trio wkręciła mi się w tym roku bardzo mocno – jest to najwyższej klasy fuzja post-rocka z shoegaze i folkiem w charakterystycznym, francuskim stylu. Obie płyty to perełki.
Alice in Chains – Black Gives Way to Blue (2009)
Wstyd się przyznać, ale jarałem się wydanymi w 2013 r. „Dinozaurami”, a nie znałem poprzednika… W tym roku nadrobiłem jednak zaległości – i stwierdzam, że „Black Gives Way to Blue” jest chyba nawet lepsze. Energetyczna, ale zarazem dość depresyjna muzyka.