Sounds Like The End Of The World – Stages Of Delusion

●●●●●●●●○○

1. 85 2. Free Fall 3. Trafalgar Square 4. Watching Alex 5. Everything Is Odd 6. Stages Of Delusion 7. What Are You Up To 8. Lunar Tide 9. Red Moon Valey

SKŁAD: Mateusz Gajda – gitara basowa; Łukasz Pawluk – instrumenty klawiszowe; Michał Baszuro – gitara elektryczna; Wojciech Kowal – gitara elektryczna; Tomasz Hoffman – instrumenty perkusyjne

PRODUKCJA: Jan Galbas & Kuba Mańkowski – Sounds Great Promotion

WYDANIE: 6 maja 2014 – niezależne

www.slew.art.pl

Formacja Sounds Like The End Of The World nie powinna być post-rockowym obieżyświatom anonimowa, mimo że na swoim koncie mają zaledwie EP-kę zarejestrowaną w styczniu 2013 roku. Powiedzmy sobie na początku, że muzyczna apokalipsa to to nie jest, ale… No właśnie, nie znaczy to, że ów zespół do granic takiego stanu rzeczy się nie zbliża. Skąd więc takie poruszenie po wydaniu pierwszego długograja? Ano na początku wystarczy wspomnieć, że grupa miała przyjemność supportować, m.in. God Is An Astronaut, Long Distance Calling, Tides From Nebula, Tune, DispersE, Lebowski czy też Sleepmakeswaves.

Na uwagę zasługuje złudnie wyeksponowany bas, minimalizm klawiszy i niezwykle niosąca się przestrzeń skąpana w mamidłach urojonych dźwięków.

Album „Stages Of Delusion” to płyta nadzwyczajnie przemyślana, taka, o której realizacji niektóre zespoły mogą pomarzyć. Okazuje się, że polski rynek również może zapewnić profesjonalne brzmienie, które kwintet odnalazł w gdyńskim Sounds Great Promotion pod koniec lutego 2014 roku. Współpraca instrumentów z elektroniką zdecydowanie wykracza ponad przeciętną. Na uwagę zasługuje złudnie wyeksponowany bas, minimalizm klawiszy i niezwykle niosąca się przestrzeń skąpana w mamidłach urojonych dźwięków. Brzmienie chirurgicznie dopracowane, ale nie powinno budzić to zdziwienia jeżeli dowiemy się, że za produkcję i realizację nagrań odpowiada Jan Galbas, a masteringiem i miksem zajął się Kuba Mańkowski. Oboje współpracowali z takimi wykonawcami, jak Behemoth, Obscure Sphinx czy Jordan Rudess z Dream Theater. No dobra, ale czy samo brzmienie może zapewnić sukces?

Nastrojowy wachlarz wielu znanym nam emocji.

No nie. Tu trzeba jeszcze porządnej dawki muzyki, na którą zespół potencjał posiada. Nie kładą jednak zbytniego nacisku na skomplikowane struktury, ale również nie ukazują wszystkiego na wyciągnięcie ręki. Trzeba się wsłuchać, aby te wszystkie niuanse rozgryźć. Zadziorne echodajne gitarowe riffowanie (85, Watching Alex), mimo że eksploatuje cięższe rejony, równie dobrze sprawdzi się jako nastrojowy wachlarz tych subtelniejszych emocji. Nie zawsze jednak stanowi to na tej płycie atut. Gitarom często przydałoby się delikatniejsze przesterowanie, ponieważ przy takiej onirycznej atmosferze wskazane byłoby skupienie się na troszkę bardziej znaczącej tonalności modalnej.

Słuchając post rocka nie da się nie usłyszeć pewnych elementów, które gdzieś tam się już w tej szufladzie przewinęły, dlatego podchodząc do odsłuchania „Stages Of Delusion” trzeba się od tego wszystkiego odciąć i pobierać ten produkt jako twór samoistny, taki, który tętni własnym życiem. Zresztą co by nie mówić, to cały album przypomina mi monstrualną suitę, której rozmach przywodzi na myśl siłę całej orkiestry.

Płyta udowadnia, że słowa i liryzm nie zawsze są niezbędne, aby przekazać odpowiednie emocje. Ich brak z pewnością nadaje duże pole do własnych interpretacji. Instrumentalizm Sounds Like The End Of The World świetnie maskuje te „braki” wybujałą rytmicznością płynnej i miękko grającej perkusji (Stages Of Delusion) oraz intrygującymi rozwinięciami, na które czekać długo nie trzeba, ponieważ kompozycje nie ewaluują w nieskończoność. Płyną od jednego do drugiego punktu, poprzez omamy delikatnych rejonów rozmarzonych ballad (85) czy też przebijają mocniejsze i wyraźniejsze brzmienia tworzące w kulminacyjnych momentach całkowicie spójną całość na wzór klasycznego Tides From Nebula (Free Fall).

„Stages Of Delusion”  to wielowymiarowo-instrumentalna orgia muzyków.

Pomimo że sporo utworów ucieka się do nostalgii, tak jak 85, warto zauważyć skłonności ku bardziej psychodelicznym tułaczkom oraz bardziej agresywniejszym podejściu zdysharmonizowanych metalowych wariacji w Trafalgar Square z ciekawym użyciem iluzorycznej funkcji delay. Sama kompozycja stopniowo ulega kontrastowi i stonowaniu na rzecz pastelowej subtelności jednego z kolejnych utworów, którym jest melodyjny Everything Is Odd. Na uwagę zasługuje intrygująca aranżacja i kunszt stopniowania atmosfery w What Are You Up To, który w zblazowanej rozciągłości instrumentów, w tym ciepła klawiszy, przeistacza się w wielowymiarowo-instrumentalną orgię muzyków. Podobnej strukturze przyświeca nieco przekornie i złudnie rozpoczynający się w stosunku do reszty utworu Lunar Tide, przechodzący w hipnotyzujące akordy. To właśnie takie z utworów najbardziej wpływają na jeszcze mocniejsze zdynamizowanie całego albumu. Podobne emocje przekazuje linearnie ostatnia z kompozycji Red Moon Valley, w której należy zwrócić szczególną uwagę na przejścia, pięknie sunący bas, przesterowane gitary i mocno akcentowane riffy, kończące ostatecznie naszą muzyczną drogę, której towarzyszy ten zespół.

Swoją muzyką stworzyli emocjonalną elastyczność.

Ciekawe jest to, że kompozycje wywołują skrajnie różne emocje w zależności od tego, w jakim nastroju do nich podejdziemy. Okazuje się, że formacja stworzyła ciekawą emocjonalną elastyczność, która dopasowuje się do słuchacza, aby wyzwolić w nim odpowiednią atmosferę. Album tętni życiem, a dynamizm jest tak znaczący, że wyzwalając melancholię bądź radość w jednym momencie, następnym razem może w nim wyzwolić agresję. Potrafią wpłynąć na nasze emocje i mają tupet, aby to w tak szczery sposób przekazać. Budują dramaturgię, która nie potrzebuje wydłużonych motywów, bowiem wszystkie atuty znajdują swój upust dzięki eteryczności stylu i echodajnym czynnikom brzmienia, które rozpościerają naszą muzyczną fantazję do cna ambientowych dusz.

Trzeba przy tej muzyce usiąść, bo chociaż to nie jest wyimprowizowany jazz, to żeby struktura chwyciła, trzeba się w nią wsłuchać. Jeśli ktoś miałby kiedyś wyprowadzić przetarg na muzykę towarzyszącą ludzkości przy końcu świata, mielibyśmy godnego ku temu kandydata, ale równie dobrze może być to soundtrack każdego dnia. Fikcja czy nie… „Stages Of Delusion” to improwizacyjna mieszanka pozytywnie wybusłuchowa. Nie do opisania – do posłuchania!