●●●●●●○○○○ |
1. Into Unknown 2. Like A Drug 3. Confession 4. Night Passage 5. Midnight Train 6. Cathedral 7. The Journey 8. Let Me Stay With The Trees 9. When All Is Gone
SKŁAD: Maciej Engel – gitary, klawisze i krzyki; Jakub Kolada – gitara basowa; Krzysiek Sałapa – wokale; Arkadiusz Gawdzik – gitary; Piotr Brzezicki – perkusja. Gościnnie: Natalia Matuszek – wokale
PRODUKCJA: Archangelica – Serakos studio
WYDANIE: 28 stycznia 2013 – Lynx Music
Archangelica na scenie debiutowała już 8 lat temu, ale dopiero na początku 2013 roku zdecydowali się na wydanie pełnowymiarowego wydawnictwa „Like A Drug”. Formacja w mgnieniu oka została okrzyknięta „polską Anathemą”, chociaż wszelkie dotychczasowe zmiany w składzie z pewnością miały wpływ na ostateczny kształt dzisiejszej muzyki jaką prezentują. Na ile w tym Anathemy – trudno określić – mi bardziej przypominają IQ. Zanim jednak przejdziemy do analizy albumu zejdźmy jeszcze na ziemię i sprawdźmy jak to się ma na naszych rodzimych słowiańskich rubieżach.
W Polsce, chociaż doświadczamy mrowiej ilości nowych zespołów rockowo-progresywnych to wiele z nich cierpi na podobne schorzenie – monotonii. Na nic zdają się poruszające melodie i nieprzeciętny warsztat muzyczny, którego z resztą wirtuozeria nie poraża, skoro wszystko kumuluje się i chowa za pozbawioną wyrazu maską znużenia rzemieślnictwa swojego fachu, którego mechaniczne wykonanie ogranicza dostęp do prawdziwych emocji. Niestety, ale miejscami ma to miejsce również na albumie „Like A Drug”, gdzie np. teoretycznie najbardziej tętniący życiem Midnight Train, wbrew oczekiwaniom poraża beznamiętnością poszczególnych motywów, a przecież żeby było w tym więcej energii, można byłoby śmiało pokusić się o niejeden przebój. To jednak nie było priorytetem Archangeliki. Może to i dobrze, bo chyba nie o to w tym światku progresji chodzi.
Into The Unknown to intro wprowadzające nas w „nieznane”. Iście średniowieczny klimat daje nam zaprawę przed 50-cio minutową podróżą, do której zachęca gościnny anielski głos Natalii Matuszek z udaną i przychylnie magnetyzującą solówką. „Zachęcił”, bo płaskie brzmienie chwytliwego riffu w tytułowej kompozycji niektórych może zawieźć i od razu znieść na nasz ziemski padół polskiej nijakości. Utwór niektórym może jednak przypaść do gustu ze względu na subtelnie ujmującą melodię; zresztą podobnie jak kolejne soft rockowe Confession z łatwo zapamiętywalną partią organicznych klawiszy oraz Night Passage z świetnie przyjmowaną rytmiką perkusji Piotra Brzezickiego i pięknem wokalnych harmonii. Wraz z kolejnymi kompozycjami nie da się jednak nie odczuć inspiracji polskiego zaplecza progresji, tj. Ananke, Osada Vida, Votum, Believe, Quidam, Millenium, czy też pochodzący z tej samej muzycznej stajni Lynx Music – Moonlight.
Archangelica to mariaż oniryzmu i polotu art rockowej profesji z metalowym tonażem uciskającym i spajającym wszystkie muzycznie progresywne proporcje. |
Na szczęście zespół oprócz nostalgii nie silił się na patetyczne tematy, które w niezrozumiały sposób dominowałyby charakter płyty, no może poza wyraźnie naznaczonym tym piętnem, narastającym klimatem w Let Me Stay With The Trees. Miało być subtelnie i nostalgicznie – tak też jest. Wtórność jednak przytłacza na tyle, że pozbawia ona płytę smaku i wyrazistości. Tak jak łagodnie płynie każda z kompozycji, tak równie szybko znika z pamięci, nie pozostawiając po sobie jakiegokolwiek echa zachwytu. Schematyzm z każdą nową kompozycją wykracza poza ramy potrzeby krzty efemeryzmu, aby z czasem, zmieść i skumulować całe wydawnictwo w rażąco mało wyróżniającą się całość. Ewidentnym tego przykładem może być beznamiętnie urojony, chociaż posiadający trafne hipnotyzujące gitarowe akcenty, wspomniany Let Me Stay With The Trees. Nie zmienia tego również ostatni utwór, oparty na tradycyjnym wzorze pigułki progresywnego rocka – When All Is Gone, który ratuje się jedynie ciekawymi zmianami tempa. Ponadto, wokal wydaje się być przesycony melancholią. Może w tembrze barwy Krzystofa Sałapy jest jakaś magia, zgrzyt uduchowienia, ale nadal brzmi on jakby tkwił w czyśćcu bezbarwnego odcienia jednostajności, żyjąc w strachu wyjścia poza wcześniej określoną skalę, bądź ryzyku przekroczenia limitu agresywności. Z drugiej strony partie tewypadają paradoksalnie świetnie w harmoniach ze wspomnianą N. Matuszek, czy też pośród meandrującego basu w Like A Drug oraz anathemowsko-marillionowskiego Night Passage. Ta sztuka nie udaje się jednak wszędzie.
Materiał mimo to wygląda na bardzo ułożony i spójny w jednolitej atmosferze uduchowienia. Tak jak wcześniej wspominałem, wielu na pewno porówna nasz polski towar eksportowy do zachodnich tuz tego gatunku muzyki – Anathemy, bądź IQ. Cóż, będzie miał w tym sporo racji, ponieważ aranż większości kompozycji zapożycza podobne odniesienie do koncepcji tego typu progresywnej konwencji charakteryzującej się licznymi dodatkami bogactwa i przewyższenia wagi melodii, przestrzennych klawiszy, którymi czaruje Maciej Engel i zwięzłych gitarowych solówek Arkadiusza Gawdzika nad nienaturalną i popisową ekwilibrystyką zbędnych instrumentalnych inkrustacji. Żaden z tych elementów nie jest jednak przerysowany, a jednocześnie potrafi zająć myśli, nawet w ciętej drastycznej konwencji progresywnego metalu (Cathedral, The Journey). Te dwa wspomniane utwory, dzięki wyjętym z groteski dzikim klawiszom i przestrzennie rozbudowanymi motywami graniczącymi z psychodelią, są ciekawym przykładem na zastosowanie ornamentalnego przepychu gotyckiej atmosfery, której perfekcją może poszczycić się Tiamat, a którego inspirację słychać właśnie w tych kompozycjach.
Czym dla mnie jest Archangelica po wysłuchaniu ich debiutanckiego albumu? To mariaż oniryzmu i polotu art rockowej profesji z metalowym tonażem uciskającym i spajającym wszystkie muzycznie progresywne proporcje. Może i od tego narkotyku da się uzależnić, ale najpierw zespół ze składu będzie musiał wyzbyć się środka nasennego, którego źródło jest jednak trudno jednoznacznie określić. Wydaje się, że na album o zapędach uzależniających za mało w nim kontrastów, które konfrontowałyby się na przekór wyróżniającej się prostoty. Co więcej, konwencja polskiej sceny jest na tyle mocno zdefiniowana i w zasadzie można rzec – wyeksploatowana, że wielu zespołom ciężko będzie się przełamać z czymś naprawdę imponującym. Archangelice się to na razie raczej nie udało. Nie uda się za pewne jeszcze wielu kolejnym, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo. „Like A Drug” to solidny krążek, ale na dzisiejsze warunki to… o jedno wydawnictwo za mało aby zaistnieć. Posłuchać jednak warto, bo chociaż nie wybijają się na wyżyny swoich możliwości to śmiało można ich wcisnąć do gromadki naszych progresywnych ulubieńców.
ARCHANGELICA – CATHEDRAL