Konrad Beniamin Puławski: Krótki okres działalności, a na Waszym koncie debiutancki album „XXI wiek” i szereg koncertów. Czy można powiedzieć, że grono Waszych odbiorców stale się powiększa? Czy tak to sobie wyobrażaliście? Z jakimi nadziejami wiązaliście powstanie zespołu?
The Crows: Kiedy byli gitarzyści zakładali zespół w ich założeniu miała to być dobra zabawa najlepszych kumpli. Od tamtego czasu minęło 6 lat. Nikt z pierwszego składu zespołu nie został, a obecnie The Crows to kolektyw dorosłych ludzi, którzy w większości już pracują, a granie w zespole rockowym traktują jako hobby; sposób spędzania wolnego czasu czy jeden ze sposobów na wyrażenie siebie i swoich przemyśleń. Co do grona odbiorców myślę, że można tak powiedzieć. Staramy się dbać o potencjalnych fanów, wydając EP-kę, dodając newsy na Facebooku, aktualizując stronę internetową, czy właśnie grając koncerty w miastach, do których do tej pory jeszcze nie mieliśmy okazji zawitać.
Kreują swoją wizję świata! Pięć indywidualności i pięć różnych sposobów myślenia (fot. Dominika Machel) |
KBP: Co uważacie za największy sukces?
The Crows: Niewątpliwym sukcesem jest sam fakt, że nadal gramy. Zespół nigdy nie zawiesił działalności mimo niemałych problemów, które nas dotykały przez cały okres istnienia kapeli. Odchodzili muzycy, nie mieliśmy gdzie ćwiczyć, były problemy ze sprzętem etc. A mimo to wydaliśmy EP-kę, właśnie przystępujemy do realizacji dwóch teledysków, znaleźliśmy managera który w nas wierzy i pomaga nam, a obecni członkowie zespołu to dobrzy kumple którzy przyjaźnią się poza sceną. Jeśli mamy na myśli sukcesy artystyczne to na pewno występ na Ursynaliach Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, udział w Festiwalu Electric Night Progressiv Stage czy koncert z okazji XX lecia zespołu Proletaryat.
KBP: A jak w takim razie czuliście się w roli headlinera PROrock NIGHT at Graffiti w Lublinie?
The Crows: Było to dla nas niewątpliwie wielkie wyróżnienie i ukoronowanie tego co do tej pory zrobiliśmy. Był to olbrzymi zastrzyk adrenaliny i sygnał, że ktoś docenia naszą muzykę. Ale był też wielki stres bo większość zespołów, które startowały w części konkursowej to nasi znajomi, z którymi nie raz już staliśmy na scenie. Teraz trzeba było udowodnić, że znaleźliśmy się tam nieprzypadkowo. O to jak sprawdziliśmy się w roli headlinera trzeba już spytać publiczność…
KBP: No dobra, ale zanim doszliście do punktu, w którym jesteście minęła długa droga… była wyboista? Możesz przedstawić pokrótce te najważniejsze momenty?
The Crows: Wyboista? Nie żartuj to było jedno wielkie pasmo sukcesów, nasza kariera została starannie zaplanowana przez sztab managerów i wytwórnię, a budżet który mieliśmy do wykorzystania przewyższał dochód narodowy Burkina Faso… a mówiąc całkiem serio była bardzo długa i kręta, z resztą jak w większości młodych zespołów rockowych. Najważniejsze momenty to na pewno zajęcie 4 miejsca w konkursie Kuriera Lubelskiego „Z garażu na scenę”. Mieliśmy wtedy nagraną tylko jedną piosenkę – Świadectwo i żadnego koncertu na koncie. Tamten sukces dał nam sporego kopa żeby wziąć się do roboty, zrobić materiał i zacząć w końcu grać koncerty. Pierwszy koncert też był bardzo ważny. Zagraliśmy na I finale ogólnopolskiej Akcji Motoserce. Była duża scena w centrum miasta, wielki stres i fajne wspomnienia, a także znajomości które do dzisiaj procentują. Warto też wymienić koncerty z zespołem KSU. Młody rockowo-metalowy zespół w zderzeniu z wręcz fanatyczną punkową publiką w klubach wypełnionych po brzegi. Bilans jest korzystny – nigdy nas nie wygwizdano. Wiele korzyści przynosi nam także współpraca z Akademickim Centrum Kultury Chatka Żaka i sceną AD HOC, która działa przy Chatce. Dużym sukcesem był także nasz koncert podczas Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w 2011 roku. Zagraliśmy na głównej scenie w Lublinie obok Kasi Kowalskiej i zespołu Łzy. Byliśmy jedynym tak mocno grającym zespołem podczas tego koncertu i mogliśmy się zaprezentować kilku tysiącom widzów. Ostatnie ważne punkty to wydanie płyty, znalezienie managera oraz praca nad teledyskami.
KBP: Zainteresowanie wśród publiczności jest i zakładam, że na pewno rośnie, ale jak to się przekłada na zwrócenie uwagi w światku machinerii muzycznych wytwórni. Czy są zainteresowane Waszym zespołem? Widzą potencjał?
The Crows: Ciężko się odnieść do tego pytania bo aktualnie dopiero rozpoczynamy poszukiwania wytwórni. Poprzednie próby znalezienia wydawcy podejmowaliśmy jakieś 3 lata temu. Wtedy się nie udało, ale był spory odzew od wytwórni, które chwaliły materiał, ale pisały, że aktualnie nie mają budżetu na nowe zespoły, albo chwilowo nie szukają nikogo kto gra taką muzykę. Teraz mamy ładnie wydaną płytę i spróbujemy ponownie.
KBP: A co z takimi, którzy Was nie znają. Czy można powiedzieć, że na koncertach „przy pierwszym podejściu” reagują na Waszą muzykę entuzjastycznie?
Kruki na miarę naszych czasów (fot. Dominika Machel) |
The Crows: To zależy ile piwa wypiją… Tak naprawdę trudno to określić, ale myślę, że tak. Graliśmy w kilku dziwnych miejscach, na przykład w klubie, gdzie na koncert przyszli ludzie na galowo… Wiesz, garnitury, krawaty, sukienki itp. Bawili się do naszych najmocniejszych kawałków w parach, jak na weselu. Potem gratulowali świetnego koncertu. Z kolei publiczność stricte „rockowa” nie zawsze jest od początku tak entuzjastyczna. Może dlatego, że ludzie, którzy słuchają dużo, często chodząc na koncerty mają już podwyższone standardy? W każdym razie nie zdarzyło się, żeby ktoś po koncercie powiedział, że było do dupy. Przeważnie ludzie podchodzą, gratulują i pytają gdzie można nas posłuchać. Chociaż może Ci krytyczni po prostu się boją.
KBP: Przejdźmy do Waszego debiutanckiego krążka „XXI wiek”. To dopiero jego początek – czy to nie za wcześnie na podsumowanie?
The Crows: Ależ początek to właśnie świetna pora na takie tematy. Mówić o tym co było? Lepiej mówić o tym co może być, co jest teraz. Tradycyjnie na końcu miesiąca, roku, wieku itp. robi się posumowania czasu minionego i rozpisuje prognozy, nadzieje i obawy na czas nadchodzący. Możesz uznać naszą EP-kę za coś takiego właśnie.
KBP: Czy zawartość EP-ki to ewidentna składanka tego, co do tej pory od początku działalności stworzyliście, czy też utwory są wytworem ostatnich sesji?
The Crows: Zdecydowanie nie jest to składanka. Praktycznie wszystkie numery powstały w najnowszym okresie działania grupy. Może na poczatku chcieliśmy być zespołem, który od razu ma zdefiniowaną wizję twórczości. Takimi ludźmi, którzy poznają się na pierwszej próbie i mówią: Dobra, chłopaki, nazywamy się tak i tak, będziemy grali muzę jak Iron Maiden z okresu Brave New World i trochę ballad w stylu Scorpions, robimy dwanaście kawałków i do studia. U nas było jednak inaczej, to co gramy teraz się różni, czasami nawet bardzo, od tego co graliśmy na początku. Każdy nowy utwór był zupełnie inny stylistycznie od poprzedniego. Po tych kilku latach doszliśmy więc do wniosku, że tamte numery zostawimy na koncerty, a na krążek wejdą te bardziej aktualne, co niestety też nie do końca się sprawdza. Płytka dopiero wyszła, a już mamy kilka nowych kawałków, znów trochę zbieżnych stylistycznie od tego co jest na EP-ce.
KBP: Sami przyznacie, że muzyka oparta na tradycyjnych inspiracjach ciężko zestawić z modernistyczną wizją covera. Czego symbolem w takim razie jest… zmechanizowany kruk z okładki Waszej debiutanckiej płyty?
The Crows: Tutaj musimy wejść trochę w teksty. Manifestem i najważniejszym numerem na płycie jest tytułowy XXI wiek. W tym kawałku padają słowa: (…) korporacyjne kruki szarpią twoje ciało, dwudziesty pierwszy wiek. Myślę, że wystarczy się wsłuchać w teksty żeby nakierować się na motyw z okładki. Jako, że nazywamy się The Crows, to sam kruk pojawia się w wielu naszych tekstach; jak w tytułowym; w Wędrówce jako „czarny ptak”, wymawiając na końcu cytat Alana Edgara Poe: nigdy już (z wiersza „Kruk” z 1845 roku – przyp. aut.); w Inwazji – numerze, który nie wszedł na płytę. Mechaniczny jest jednak nie z powodu obranej przez nas stylistyki muzycznej, bo faktycznie gramy dosyć klasycznie. Jest mechaniczny bo symbolizuje tutaj trapiące nas demony informatyzacji, cyfryzacji świata. Parafrazując znany polski film: To jest kruk na miarę naszych czasów. My tym krukiem otwieramy oczy niedowiarkom.
KBP: Czy myślicie, że jesteście na dobrej drodze do wypracowania swojego własnego stylu? Jak myślicie, co się na niego składa?
The Crows: Jesteśmy świadomi naszej drogi do stworzenia własnego stylu. Obecnie pracujemy nad nowym materiałem i dźwięki, które rodzą się w naszych głowach są jak najbardziej świadome. Staramy się łączyć mocne brzmienie, melodie oddziałujące na ludzką wrażliwość czy teksty dające do myślenia. Dodatkowo tradycją stało się, że w wplatamy w nasze kawałki czasem skrajne stylistycznie dźwiękowe smaczki.
KBP: Czy jest ktoś to ma największy wpływ na ostateczny efekt Waszych kompozycji? Jak wygląda proces tworzenia?
The Crows: Proces tworzenia wygląda zabawnie. Ktoś przychodzi z jakimś pomysłem, zazwyczaj jest to riff gitarowy, kawałek melodii, jakieś słowa. Nasz najnowszy numer Słabi zaczął się od refrenu. Zwrotki i cała reszta były dorabiane później. Na początku pomysłodawca wykłada swoją koncepcję, po czym reszta zespołu całkowicie mu ją dewastuje. Wynika to z tego, że nie mamy jednej osobowości twórczej i każdy ma swój duży wkład – wszyscy mają równe prawa kompozytorskie. Większość numerów jest po prostu robiona wspólnie, choć każdy ma na początku – w zarysie – tego pierwotnego autora.
KBP: Jak wielokrotnie podkreślaliście, bardzo dużo wagę przykładacie do samej treści, co w naszych czasach jest często pomijane i uważane za mało znaczące. Czy chcielibyście stać się mentorami i rzeczywiście oddziaływać na ludzi poprzez muzykę, czy może wolelibyście robić to jedynie dla rozrywki?
Liczymy na to, że są w Polsce ludzie, którzy muzykę traktują ambitniej i mają dość papki, która jest serwowana w komercyjnych rozgłośniach (fot. Dominika Machel) |
The Crows: Mentorami na pewno nie. Wbrew temu co można o nas przeczytać tu i ówdzie, nie mamy zapędów misjonarskich. Owszem, warstwa tekstowa jest ważna, dzięki niej udało nam się poskładać to wydawnictwo w rodzaj koncept albumu, ale najważniejsza jest muzyka. Komponowanie i granie sprawia nam niesamowitą frajdę i chcemy po prostu podzielić się z tym ludźmi. Pewnie, fajnie jeżeli komuś nasz przekaz uświadomi – jeśli ktoś się nad tym zastanowi – coś, o czym może od dawna myślał. Ale jeżeli ktoś przyjdzie na koncert, czy włączy płytę i jedyne co zapamięta to „spoko muzę”, to nam też wystarczy. Inna sprawa, że słuchając naszych kawałków łatwo można zauważyć, że płyta jest praktycznie w całości zdominowana przez jeden temat przewodni. Taki był zamysł. Zawsze byłem wielkim fanem albumów konceptowych i tematycznych. Zwłaszcza, jeżeli numery muzycznie nie układają się w jedną logiczną całość. Tą klamrą trzymającą wszystko spajającą powinien być przekaz tekstowy.
KBP: Które z tekstów uważacie więc za najważniejsze i najbardziej odzwierciedlające Wasze emocje?
The Crows: Na pewno numer tytułowy to manifest całej płyty. Wydźwięk całego wydawnictwa jest taki: Żyjemy w czasach nadmiaru informacji. To co kiedyś wydawało nam się upragnionym snem, teraz obraca się przeciwko nam. Człowiek jest tak zalewany szumem informacyjnym, że zatraca umiejętność selekcji ważnych dla niego elementów, a z tego rodzi się rozkład – „ja”, rozluźnienie zasad i więzi społecznych, eksploatowane już często poczucie „samotności w tłumie”. Symbolem takiej samotności są miasta: puste, złowieszcze, wrogie; przedstawione w Miastach pełnych zła i Miastach pełnych kłamstw. Synthfonia to próba ratowania osobowości w hedonizmie. Stąd ta parafraza Immanuela Kanta: Gwaździste niebo w górze, a we mnie wrząca krew. Wędrówka to taka podróż w głąb własnego umysłu, w poszukiwaniu tego co utracone. No i XXI wiek, w którym tekst przybiera formę prostą i pozbawioną alegorii, lekko agresywną. Dodatkowo na płytę nie weszły dwa numery, który ten obraz z pewnością by dopełniły – Inwazja o ucieczce w alkoholizm i Głębia napisana na podstawie książki Siergieja Łukjanienki „Labirynt odbić” – o życiu w cyberprzestrzeni. Widzisz, nie potrafiłbym wskazać konkretnych tekstów, one wszystkie są częścią większej całości, jakiegoś obrazu świata, który staramy się wykreować. Pewnie tego tematu nie zarzucimy… Przynajmniej dopóki nie wyjdzie nasz pierwszy pełnowymiarowy album. Potem już nie będzie sensu się powtarzać, zaczniemy kreować inną wizję…
KBP: Według mnie The Crows to jak na polskie warunki bardzo mainstremowa muzyka. Czy w takim razie wolelibyście grać „dla radia”, czy też poszukujecie swojej niszy?
The Crows: Gramy to co nam się podoba i nie staramy się na siłę komuś przypodobać. Jeśliby tak było to prawdopodobnie nie mielibyśmy przyjemności z grania, albo też publika czułaby się oszukiwana bo zespół, który kojarzył się z mocnym graniem nagle zmienił całkowicie styl i repertuar. Może kiedyś w radiu zacznie lecieć taka muzyka. Nie mówię o RMF FM czy Radiu Zet, ale liczymy na to, że są w Polsce ludzie, którzy muzykę traktują ambitniej i mają dość papki, która jest serwowana w komercyjnych rozgłośniach.
KBP: Śpiewacie po polsku. Czy tak łatwiej zdobyć publiczność w Polsce?
The Crows: Decyzję śpiewania po polsku podjęliśmy dość wcześnie, ale nie była to łatwa decyzja. Ja osobiście wolę śpiewać po angielsku, ten język bardziej – według mnie – pasuje do stylistyki. Z drugiej strony, śpiewanie po polsku jest bardziej emocjonalne, łatwiej poczuć tekst przy wykonywaniu. Z naszej strony nie była to decyzja marketingowa, nikt z nas nie myślał wtedy takimi kategoriami. Przez jakiś czas mieliśmy numery mieszane. Część po polsku, a część po angielsku, ale w pewnym momencie trzeba było się określić i tak już zostało. Jeśli chodzi o odbiór, spotkaliśmy się z dużą ilością opinii typu: W końcu zespół, który ma odwagę śpiewać po polsku, ale myślę, że tak jak wśród wykonawców, tak wśród odbiorców – zdania są podzielone.
KBP: A czy w przypadku postawienia na język polski, nie równoważy się to jednocześnie z brakiem planów wypłynięcia na rynek muzyczny za granicą?
The Crows: Tak jak wspominałem wcześniej, nie była to decyzja marketingowa. Poza tym, nie oszukujmy się, chcielibyśmy najpierw wybić się na rynku rodzimym. Zachód to jakaś bardzo mglista i odległa przyszłość, na tyle odległa, że wcale o niej nie myślimy. Zresztą, nikt nikomu nie broni wydać płyty w dwóch językach, robiło to już wiele zespołów. Z jakim skutkiem – to już trudno określić.
KBP: W polskiej muzyce istnieje pewnego rodzaju fatum. Nie boicie się porównań do zespołów, które w pewien sposób już się wybiły?
Bilans jest korzystny – nigdy nas nie wygwizdano (fot. Dominika Machel) |
The Crows: Nie tylko w polskiej i nie tylko w muzyce. Ludzie z natury uwielbiają szufladkować, a w dzisiejszych czasach, przy takiej dostępności i obiegu informacji mają jeszcze łatwiej. Jeśli grasz muzykę rockową musisz liczyć się z tym, że będziesz porównywany do obecnych i przeszłych zespołów. Ten kanon jest już tak mocno wyeksploatowany, że trudno zrobić coś nowego nie popadając w skrajności i całkowity eksperymentalizm. Jeśli chodzi o scenę polską – pewnie, że jesteśmy porównywani, do Comy, do Totentanz, do Sweet Noise, do Huntera etc. Swego czasu wszystkie zespoły grające metal gotycki jak Moonlight, czy Artrosis nazywane były automatycznie klonami Closterkeller, chociaż grały tylko w przybliżeniu podobną muzykę i zdecydowanie się od siebie nawzajem różniły. Nowe zespoły black/death metalowe to od razu klony Vader czy Behemoth. Składy grające mocnego rocka z silnym wokalem to „popłuczyny po Comie” etc. Tego się nie uniknie.
KBP: No wlaśnie, niektóre utwory, a zwłaszcza teksty w wielu miejscach przypominają dokonania i charakterystyczny styl Comy. Czy uznalibyście to za ujmę, czy pewnego rodzaju gloryfikację?
The Crows: Nie mamy tutaj jakiegoś konkretnego stanowiska, ale nikt z nas nie słucha Comy. Powiem więcej, ostatnio wybraliśmy się na ich koncert podczas tegorocznych Juwenalii i bardzo się rozczarowaliśmy. Wiele osób porównuje nas do nich, ale gwarantuje, że gdybyś wybrał się na nasz koncert, to odczucia po nim byłyby inne niż po odsłuchaniu nagrań ze studia. Nie da się uniknąć takich porównań, ale w naszej opinii równie dobrze można nas porównać do takich polskich zespołów jak Illusion, Totentanz, Normalsi, czy Hunter. Z każdym z tych zespołów mamy kilka wspólnych punktów.
KBP: No dobra, a co z podobieństwem kompozycji XXI wiek do Another Brick In The Wall, Part 2 Pink Floydów, bądź też Miasta Pełne Złe, którego fragmentu łudząco przypominają Even Flow Pearl Jam. Czy naprawdę było to podświadome, czy może niektóre inspiracje są od Was silniejsze?
The Crows: Dobrze kombinujesz. Niedoścignionym wzorem dla naszego gitarzysty Maćka jest David Gilmour. Intro do XXI wiek jest oczywiście celowe i stanowi swego rodzaju hołd dla mistrza. Jednak na żywo XXI wiek zaczyna się od intro z Another Brick in the Wall, Part I, a kończy jedną zwrotką Whole Lotta Love Led Zeppelin. Każdy z nas ma swoje inspiracje i nie staramy się ich ukrywać. Natomiast kwestia Even Flow jest dosyć zabawna. Nie przepadałem nigdy za Pearl Jam i ten numer usłyszałem po raz pierwszy właśnie, kiedy ktoś porównał go do Miasta Pełne Złe i faktycznie, jest cholernie podobny. Ale to tylko pokazuje jak ciasna jest stylistyka rockowa.
KBP: W recenzji, którą napisałem, wspominałem o wielu skojarzeniach z zespołami najwyższej półki. Czy rzeczywiście one są natchnieniem Waszej muzyki? Kogo zaliczylibyście jeszcze do Waszych inspiracji?
The Crows: Każdy z nas ma inne wzorce. Poczynając od filarów starego rocka po nowoczesny metal. Pink Floyd, Rush, Dio, Red Hot Chilli Peppers, Korn… i mógłbym jeszcze wymieniać długo.
KBP: Swoją muzykę chcecie, bądź chcielibyście uważać za alternatywę dla szeroko pojętego współczesnego rocka. Co poprzez to rozumiecie i jak wytłumaczycie Waszą unikatowość?
Pomysłów nam nie brakuje, potrzeba tylko trochę czasu (fot. Dominika Machel) |
The Crows: Krążą różne legendy o tym co gramy. Nasza muzyka jest różnie szufladkowana. Każdy z nas na pewno chciałby ukierunkować tą twórczość najbliżej swoich inspiracji i tego co chciałby grać. Czy w tej chwili można naszą twórczość określić jako alternatywę? Chyba jeszcze nie. Zależy co kto uważa za alternatywę. Czy jesteśmy unikalni? Obecnie też chyba nie. Czy oryginalność to powielanie pewnych schematów i naśladowanie swoich wzorców? Jak już zauważyłeś słychać u nas wiele wpływów i podobieństw, ale nasz styl dopiero się kreuje. Zespół składa się z pięciu indywidualności, pięciu różnych sposobów myślenia. Różnimy się pod względem postrzegania muzyki, jej wrażliwością, a także umiejętnościami i sposobami przedstawienia swoich wyobrażeń o muzyce przy pomocy instrumentów lub słów. Kiedy uda nam się połączyć te pięć odmiennych pierwiastków, zmiksować to wszystko, odpowiednio przyprawić i dopracować – wtedy na pewno powstanie coś ciekawego, intrygującego, coś nowego, co będzie określać nas jako The Crows bez porównywania czy kategoryzowania w pewien, a nie inny sposób. Jesteśmy na dobrej ku temu drodze.
KBP: Tak jak muzyka jest niejednostajna, tak Wy stale posługujecie się i krążycie po wielu rejonach muzycznych gatunków. Które z nich wykorzystujecie podświadomie przez wzgląd na sentyment, a które Was inspirują współcześnie?
The Crows: Staramy się, aby każdy nasz następny kawałek różnił się od poprzedniego. Lubimy łączyć różne style i klimaty, nawet w obrębie jednego utworu. Żaden z nas jednak nie wie jaka będzie jego ostateczna forma kiedy zaczynamy go tworzyć. Zdarza się, że w surowym, rockowym numerze, nagle ktoś wpadnie na pomysł, żeby w środku wstawić bluesowy fragment z solówką i okazuje się, że był to strzał w dziesiątkę i tak już zostaje. Myślę, że świadomie lub nie, chcemy pokazać, że potrafimy się odnaleźć w każdym stylu. Nie chcemy, żeby kawałki które gramy znudziły nam się po jakimś czasie, a tym bardziej naszym słuchaczom. Stąd tak duża różnorodność.
KBP: Ciekawią mnie wątki orientalne w Miasta Pełne Zła. Czemu akurat na takiego typu ornamenty zdecydowaliście się postawić w swojej muzyce?
The Crows: Orientalne wstawki są zawsze mile widziane. Wiele zespołów gdzieś w międzyczasie dorobiło się jakiegoś orientalnego kawałka i jest to fajne urozmaicenie. Najlepszym tego przykładem jest System Of A Down, gdzie mocny metal genialnie połączony jest z orientem. Myślę, że naszym najbardziej orientalnym kawałkiem jest jednak Synthfonia, który znalazł się również na tej EP-ce.
KBP: Jak się nie mylę, macie za sobą niecałe 3 lata muzycznego stażu. Czy podsumowując ten okres, uznalibyście go jako sukces? A może myślicie, że można było zdziałać więcej, czy też zrobić coś w inny sposób? Jest coś, czego żałujecie?
The Crows: Zespół została założony w 2007 roku, więc istniejemy już 6 lat, ale ostatnie 3 lata są dla nas zdecydowanie najbardziej owocne i najważniejsze. Zawsze można zrobić więcej i lepiej. Można było uniknąć wielu błędów, zrobić coś inaczej etc. Nie chodzi jednak o to żeby się nad tym zagłębiać. Oczywiście, wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski i staramy się nie popełniać drugi raz tych samych błędów., ale nie żałujemy większości decyzji. Jeśli rozchodziliśmy się z jakimś muzykiem zawsze był tego konkretny powód; jeśli decydowaliśmy się zagrać bądź nie grać jakiegoś koncertu to też nie była to decyzja podjęta pod wpływem chwilowych emocji. Możemy żałować tego, że nasza pierwsza EP-ka ukazała się tak późno i mimo paroletniego stażu nie dorobiliśmy się jeszcze teledysku z prawdziwego zdarzenia, ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale i w tym momencie nadrabiamy zaległości!
KBP: No dobrze, na swoim koncie macie już EP-kę. Zrobiliście pierwszy krok, ale jakie są Wasze priorytety i dalsze plany na przyszłość?
The Crows: Mamy panią manager, która ma wobec nas konkretne plany. Zaczęliśmy od profesjonalnej sesji zdjęciowej, rozpoczynamy pracę nad dwoma klipami, ograniczyliśmy trochę liczbę koncertów na rzecz pracy nad nowym materiałem, który ma się pojawić na naszym pełnym krążku. Równocześnie staramy się urozmaicić nasze koncerty na żywo i cały czas poprawiać swoje umiejętności. Pomysłów nam nie brakuje, potrzeba tylko trochę czasu!
KBP: Oby ten się znalazł. Dziękuję za rozmowę!