shangri la okm jpg jpg1 3
shangri la okm jpg jpg1 3

Ananke – Shangri-La

●●●●●●●●●○ 

1.  Obietnice 2. Sara 3. Luna 4. Gniew 5. Fatima 6. Shangri-La 7. Schizofrenicus 8. Nostalgia 9. Eden 10.  Lustra

SKŁAD: Adam Łassa – śpiew; Krzysztof Pacholski – instrumenty klawiszowe; Michał Sokół – gitara elektryczna; Marcin Mak – perkusja. Gościnnie: Wojciech Burghard – bas, chapman stick; Karol Oparka – gitara akustyczna, piezo

PRODUKCJA: Ananke, Maciej Feddek

WYDANIE: 11 września 2012 – niezależne

Debiut Ananke – „Malachity” wiązał się przede wszystkim z wielkimi nadziejami powrotu – a przynajmniej namiastki – zespołu, który u miłośników progresywnego rocka z pewnością osiągnął kultowy status. Ewenement Abraxas, bo o nim mowa, należy jednak do innych kategorii. Czy nie jest więc tak, że kluczem i motywacją Adama Łassy i Krzystofa Pacholskiego nie było pragnienie stworzenie czegoś nowego, a przeszłość z Abraxas odzielić grubą kreską? Rozumiem, że trudno obejść się bez jakichkolwiek skojarzeń Ananke z tą klasyczną grupą, ale wydaje się, że ten rozdział ostatecznie został już zakończony. Chociaż niektórym wciąż trudno się z tym pogodzić, to legenda już nie wróci, ale czy można jeszcze traktować Ananke jako muzycznych debiutantów? Niestety, dzięki specyfice wokalnych interpretacji Adama Łassy niemożliwe jest nie odnieść się do jego charakterystycznego frazowania bez sentymentu do minionych lat z Abraxas, ale warto jednak spróbować dać ponieść się najnowszym osiągnięciom Ananke bez zbędnych skojarzeń z dawną formacją.

„Shangri-La” to przede wszystkim coraz bardziej zwiększająca się rola  rozbudowanych i ekskluzywnych form, będących charakterystycznymi dla klasycznego rocka progresywnego, którym chlubił się Abraxas w latach 90. Na uwagę, przede wszystkim zasługuje awangardowy Gniew z bardzo wyrafinowaną formą linii melodycznej wokalu przeplatanego z niecodzienną, fragmentami „toolową” rytmiką brzmień. Warto zauważyć, że brak jest nadgorliwych popisów solowych, które jak zawsze jednak zaskakują doborem środków i ich proporcjonalnością. Muzycy z niczym nie przesadzają, a każdy element plasuje się w idealnym miejscu. Ponadto, forma i ogólny wydźwięk każdego z utworów wydają się być bardziej doszlifowane niż za czasów debiutanckiego albumu „Malachity”, ale mam wrażenie, że z czasem niektore z kompozycji wioną utratą pewnej nuty organiczności poprzedniej płyty w zamian za nieco bardziej ekscentryczną formę sztuki, niestety tracąc przy tym cząstkę prostolijności na rzecz bardziej ceremonialnego charakteru. Konsekwentnie, Obietnice, Fatami bądź melancholijne Eden i Shangri-La zaliczyłbym do tej „starej szkoły” Ananke, których rolę nowego brzmienia przejmują  i coraz bardziej intrygują odważnym, ekspresyjnym brzmieniem m.in.  Sara, Schizofrenicus i Gniew. „Shangri-La” to mnóstwo atmosferyczno-orientalnej muzyki, która w wielu miejscach zahacza o szczyty współczesnego post/art rocka. Przestrzenna tajemnica melodyki jaką wykształciła grupa w połączeniu z kontrowersyjną formą tekstów, których alegorie można mnożyć z minuty na minutę, zdecydowanie musi skłaniać do wnikliwego przesłuchania.

Być może od pierwszych dźwięków poczujesz, że świat jest pełen dwuznacznych skojarzeń oraz eterycznych klimatów, powiązanych z przesłaniem tego, co nie do końca rzeczywiste i racjonalne, to charakterystyczne nastroje dla muzyki grupy. – Tak zapowiada „Shangri-La” zespół, ale nawet przed premierą można było im śmiało zaufać „na słowo”. Każdy tekst i muzyka tworzą nierozdzielną całość, chociaż trzeba przyznać, że wiele z kompozycji ciąży echem Porcupine Tree (Obietnice, Sara, Schizofrenicus, Eden, Lustra), Clannad (Luna), Marillion (Gniew), a fragmentami nawet najnowszych dokonań Opeth (sic!) z płyty „Heritage”, co prawda bardziej o zabarwieniu quasi jazz rockowym, ale są… (Nostalgia, Sara) Wyżej wymienione zespoły nie zostały jednak podane celem zarzucenia Ananke powielania pewnych schematów, ale podkreślenia niezwykłej uniwersalności formy i techniki wykonawczej muzyków, którzy są w stanie zdewaluować barierę czasu i gatunku muzyczego spajając swoje wartości z tymi już powstałymi w jedną oryginalną i ponadczasową całość.

Dla zespołu, co niestety coraz rzadsze w innych przypadkach współczesnych grup, tym kluczowym priorytem wiążącym się z przekazem albumu jest refleksja pewnych aspektów życia, która bezwarunkowo musi się nasuwać u każdego ze słuchaczy; nad samym sobą, nad otaczającym światem, nad tym jak wiele uświadomić i ułatwić może nam pojęcie sensu egyzstencji człowieka nasza nieograniczona wyobraźnia. Tak swoją teorię oraz istotę przekazu tłumaczą sami muzycy: Ananke to muzyka i teksty, które wzajemnie się wypełniają. (…) Każdy z utworów opowie o swojej historii z wyraźnym piętnem, jak lawa emocji, skryta przed bogatym wachlarzem dźwięków i nastrojów. Jak delikatne szepty w pełnej zwątpienia głowie… Rzeczywiście, jak mało kto, Adam Łassa może pochwalić się niezwykle umiejętną posługą oryginalnego warsztatu twórczego tekstów. Autor nie szuka zbędnych i bzdurnych modyfikacji jakie dzisiaj powiela większość zespołów, samemu nie będąc w stanie odpowiedzieć o czym tak właściwie dany tekst opowiada. Co więcej, „bronią się” w takich sytuacjach indywidualną formą interpretacji utworów. Dla niektórych dość odważna forma szczerości tekstu może być rażąca, ale nie o estetykę tu chodzi. A. Łassa wykształcił swój własny styl, którym bezwzględnie wytycza ścieżki ideałom swojej poezji, jednocześnie nader umiejętnie zapraszając nas do świata Ananke, któremu nie powinien ulec wytrawny poszukiwacz doborowej i oryginalnej muzyki. Daję słowo, że na „Shangri-La” znajdą swoje ulubione momenty i zatwardziali fani klasycznych odmian rocka i ci, którzy „oddają” swoje uszy formom bardziej mainstreamowym. Doskonałym rozwiązaniem okazały się być krótkie wprowadzenia do każdego z tekstów na albumowej książeczce naprowadzające na źródło danej motywacji i przekazu autora, a jednocześnie bezpośrednio ułatwiając słuchaczowi odbiór skrzętnie zakamuflowanych mistyczno-filozoficznych wartości, bez których często kontrowersyjne treści byłyby ciężkie, a co gorsza, w niektórych sytuacjach źle zrozumiane. I powiedzcie mi, jak tu nie ponieść się zadumie słuchając nastepujących wersów: W morzu ludzkich spraw piekielny ziąb/ Czarno-białe sny dryfują wciąż/ Wzywam czas na bój/ Wyrokiem praw mój duch (Obietnice), czy też: W morzu ognia ziemia woła do gwiazd/ Każda dusza wierzy w sen jużod lat/ Sakrum karmi w głębi nas, tajemnic moc (Fatima) bądź: Do szaleństwa krok/ A głowa dzieli świat na pół/ W skórze wielu ciał/ W schizofrenii trwam (Schizofrenicus). Słuchając „Shangri-La” zdecydowanie można się w zupełności zatracić, a wszystko to dzięki albumowi, który w bardzo dojrzały sposób przekazuje wiążące z muzyką treści. „Shangri-La” okraszone jest częstymi zmianami tempa i rytmu (Schizofrenicus, Sara); skontrastowane z mocniejszymi i lekkimi dla ucha refrenami, które wymijają się zarówno między mocnymi hard rockowymi riffami z subtelnością łagodnych brzmień (Obietnice, Gniew). Jednak pomimo tak dużej różnorodności materiał trzyma się specyfiki obranej stylistyki, a gwałtowne zderzenia świata elektroniki, mocniejszego i klasycznego rocka oraz delikatnych form ballady w żaden sposób nie uwłaczają albumowi pod względem braku spójności.

Ananke potwierdziło siłę niebanalnością tekstów; nostalgicznymi i często… majestatycznymi melodiami składającymi się na głębokie i przestrzenno-melancholijne tło, którze zdecydowanie dojrzało od wydanego w 2010 debiutu. Co dziwne, na albumie nie ma wybijających się ponad inne utwory kompozycji, niemniej jednak całość budzi niezwykłe emocje, które utrzymane na równym poziomie z każdym kolejnym przesłuchaniem rzeczywiście „dotykają” słuchacza… Być może Ananke to nadal nowe zjawisko na naszej rodzimej scenie muzycznej, ale jestem pewien, że doskonale znajduje się w dawnej niszy protoplastów progrockowej legendy. Czyżby rodziła się nowa? Odpowiedź pozostawiam każdemu z was…

ANANKE – INTRO: SHANGRI-LA