Rick Wakeman – Piano Portraits

★★★★★★★✭☆☆

1. Help 2. Stairway to Heaven 3. Life on Mars 4. I’m Not In Love 5. Wonderous Stories 6. Berceuse 7. Amazing Grace 8. Swan Lake 9. Morning Has Broken 10. Summertime 11. Space Oddity 12. Dance of the Damselflies 13. Clair de Lune 14. I Vow To Thee My Country 15. Eleanor Rigby

SKŁAD: Rick Wakeman – fortepian

PRODUKCJA: Rick Wakeman – The Old Granary Studio

WYDANIE: 13 stycznia 2017 – Universal Music Group www.rwcc.com

Nigdy nie starałem się zliczyć, ile w swoim życiu przeszedł projektów Rick Wakeman. „Piano Portraits” to album, który uświadomił mnie jednak, że jego życie to synonim muzyki. Najnowszy projekt to bowiem jego 100. (!) solowe dzieło. Nie rozdrabniajmy się, które z nich były znaczące dla rozwoju muzyki i przejdą do historii, a o których powinno się zapomnieć. Twórczość jego z pewnością z takim dorobkiem nie będzie zapomniana. Wakeman najnowszy album postanowił poświęcić coverom – jak mniemam – formacji, które w mniejszy lub bardziej znaczący sposób miały wpływ na jego „rozwój”, czy też muzyczne inspiracje.

Ze względu na niektóre zawarte na tej płycie kompozycyjne parafrazy warto wspomnieć o początkach kariery Wakemana, które sięgają między innymi dogrania słynnego melotronu w kompozycji Davida Bowiego – Space Oddity. Ta płyta to właściwie odpowiedź na hołd, który złożył Brytyjczykowi, prezentując Life On Mars w jednym z programów BBC, a która to premiera poruszyła lawinę sugestii wobec powstania pełnego albumu takich beniaminków. Okładka prosta, aczkolwiek w swojej wymowie już mówi słuchaczowi wiele. Dostajemy bowiem wydawnictwo oparte jedynie na brzmieniu fortepianu, ale paleta barw tego instrumentu, jak się okazuje, jest wręcz nieograniczona. Po drugie, album wiąże sobą wspomniane covery, których źródła przecież piastują zupełnie różne style muzyczne począwszy od klasyki, rocka lat 70., jazzu i popu. Krążek Wakemana skrapla jednak ich esencję – melodie, dzięki którym kompozycje stały się evergreenami, które dziś można poznać po zaledwie kilku dźwiękach.

Czczony dziś klawiszowiec i kompozytor tą płytą niczego nie udowadnia. Wiedzieliśmy przecież i przed jej powstaniem, że na fortapianie to on grać umie. W swoje interpretacje wnosi malowniczy o bujny obraz inspiracji, które dzięki czarującej melodyce łatwo operują w głowie słuchacza żywymi wizualizacjami brzmienia. Przenosi swój talent i miłość do melodii z wymierną elegancją, do tego stopnia, że minimalizm istrumentarium nie jest tu istotny, a wręcz niesłyszalny.

Ja wiem, że może zabrzmi to bluźnierczo, ale niekiedy ma się wrażenia, że parafrazy Wakemana są fundamentami, a znane nam przeboje są jego coverową nadimprowizacją. Posłuchajcie chociaż idealnie wplecionego w nastrój fortapianu Help, do którego dodaje również smukłą wiązkę konotacji Lucy in the Sky with Diamond The Beatles. Żeby nie umiejszać geniuszu angielskich żuków dodam, że również z yesowego Wonderous Stories wydobył wybitnie piękną trajektorię dźwięków, która mogłaby konkurować z oryginalnym wydaniem, no ale w tym przypadku nie ma co się dziwić, bo przecież maczał palce w pierwowzorze. To samo tyczy się niewątpliwie bardzo wrażliwego Amazing Grace oraz zeppelinowego Stairway to Heaven.

Nie wspominam tu oczywiście o dziełach, które w swojej aranżacji mają z góry założoną ściężkę fortepianu tak jak Eleanor Rigby, Morning Has Broken, Space Oddity, oraz klasyczne wykonania utworów Piotra Ilycz Czajkowskiego, Fryderyka Chopina oraz Claude’a Debussy’ego. O ile jednak Swan Lake oraz Berceuse oddane zostały w pięknie oryginału to ośmielę się mówić, że Debussy’emu nie dorównał, uszczuplając aranż kompozycji, który zdecydowanie nie oddaje dramaturgii oryginału.

Wydawnictwo oparte na filuternej wirtuozerii i technice, która nie pozbawiona została pierwotnej lekkości klasycznego stylu. Z pewnością na kształt taki, a nie inny jego gry, były studia w Royal College of Music, które mimo klasycznej edukacji nie zamknęły jego twórczości i pociągnęły do sesji muzycznych z takimi grupami jak Black Sabbath, Elton John, Cat Stevens i wspomniany Bowie, a ostatecznie jedną z najbardziej rozpoznawalnych grup rocka progresywnego Yes. Płyta mimo iluzji klasycznej wymowy powinna spodobać się również fanom rocka i popu. Dla wielbiciela samego Wakemana zapewne opus magnum to nie będzie, ale ja osobiście składam głębokie pokłony jemu, za to że w mrowiej ilości swojego dorobku nie zjadła go pycha i nadal odnajduje miejsce na uznanie wobec innych artystów.