Miniony rok był dość specyficzny. Z jednej strony – ukazało się mnóstwo płyt zespołów, które lubię i cenię. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wcześniej w jednym roku tak obrodziło! Niestety wiele z nich nie spełniło moich oczekiwań. Z tego powodu ten pozornie nadzwyczaj bogaty muzycznie rok okazał się tylko dobry. Uratowały go zarówno pojedyncze perełki, jak i obiecujące debiuty kilku kapel (polskich!). Pozostaje mieć nadzieję, że świeża krew przetoczona do nieco skostniałych gatunków pozwoli im znów się odrodzić. A także, że weterani nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i że w 2013 roku nastąpiła jedynie chwilowa obniżka formy.
Płytą roku jest dla mnie nieodwołalnie „Vertikal”. Słuchałem jej dziesiątki razy i za każdym razem pochłania mnie równie mocno i wciąga w swe chłodne objęcia. Na drugim miejscu ulokowałbym ex aequo „Dawning” i „Vesper” – albumy różne, ale oba w równym stopniu porwały mnie emocjonalnie. Stawkę zamyka nowe wydawnictwo Obscure Sphinx. Albumy podzieliłem na trzy kategorie: „Bardzo dobre” oznaczają płyty roku, „dobre” to krążki, które przykuły moją uwagę na długo, ale nie są arcydziełami, „niezłe” to wydawnictwa mające spory potencjał, ale odstające od peletonu. Na końcu umieściłem dodatkowo „rozczarowania” – niestety było ich tak wiele, że musiałem stworzyć osobną kategorię. Zdecydowałem się na porządek alfabetyczny, by nie rozdrabniać się na tworzenie szczegółowych rankingów. Dla lubiących cyferki orientacyjnie i subiektywnie oceniłem każdy album w skali 1-10.
BARDZO DOBRE
Cult Of Luna – „Vertikal”
Absolut. Album mojego życia. Uczta dla mojej zbolałej duszy. Naprawdę nie wiem, co mogę powiedzieć o „Vertikal”, a co nie trąciłoby banałem i oddawało pełnię moich uczuć względem tej muzyki. Cult Of Luna nagrali płytę, którą kocham szczerze i głęboko, oglądając ze wszystkich stron każdy dźwięk i rozkoszując się rozbudowanymi pejzażami serwowanymi przez szwedzki zespół. Rzecz absolutnie doskonała. 11/10
Entropia – „Vesper”
Ten album to dla mnie spore zaskoczenie. Entropię znałem już wcześniej, ale ich debiutanckie EP nie przykuło mojej uwagi. Tymczasem na „Vesper” polski zespół zaprezentował najwyższą klasę. Rozbudowane, przemyślane, klimatyczne kompozycje, konsekwentnie budowany nastrój – post-black metal z najwyższej półki. 9/10
Mouth Of The Architect – „Dawning”
Najnowszy album panów z Mouth Of The Architect to bodaj największe osiągnięcie w ich karierze. Trapiony rozmaitymi problemami zespół podniósł się w końcu i nagrał cudowny, pełen emocji album, który zdaje się zamykać pewien etap w życiu muzyków. Rozbudowane, złożone kompozycje, dosadne teksty – post-metalowa perła. 9/10
Obscure Sphinx – „Void Mother”
Po porażce nowego albumu Blindead bardzo martwiłem się o to, czy nowe wydawnictwo Obscure Sphinx również mnie nie zawiedzie. Zapowiadane było bardzo szumnie, poprzeczkę oczekiwań zawieszono niezwykle wysoko i… chyba nikt się nie zawiódł! „Void Mother” to świetny, klimatyczny, skomplikowany materiał. Różni się mocno od debiutu, ale jest to logiczny i harmonijny rozwój (nie tak jak w przypadku pewnego zespołu na literę B). Muzycy Obscure Sphinx dojrzeli i zaserwowali bardziej złożoną muzykę niż wcześniej, porażającą atmosferą i mocą. Klasa światowa. 8+/10
DOBRE
Alice In Chains – „The Devil Put Dinosaurs Here”
Nie spodziewałem się, że panowie zasuną nam tak dobry album. Rozbudowane, bujające kompozycje ze świetnym flowem, nostalgiczny klimat – bardzo udane wydawnictwo. 8/10
Ampacity – „Encounter One”
Przyznam szczerze, że z Ampacity zetknąłem się zbyt późno, by móc porządnie osłuchać się z ich LP. A szkoda, bo to świetnie skomponowana, złożona i wielowarstwowa muzyka, która kryje w sobie spory potencjał i została bardzo ciepło przyjęta przez recenzentów. 7+/10
Besides – „We Were So Wrong”
Jeden z licznych debiutów na polskiej scenie. Besides wypełnia lukę utworzoną przez przeciętne nowe wydawnictwo Tides From Nebula. Serwują klimatyczny, melancholijny post-rock w klimatach If These Trees Could Talk. Nie jest to muzyka nadzwyczaj oryginalna, ale słucha się jej bardzo dobrze i działa niezwykle odprężająco. 7+/10
Kokomo – „Kokomo”
Kokomo to niemiecki zespół post-rockowy, który już jakiś czas funkcjonuje na scenie, choć nie zaskarbił sobie wielkiej popularności. A szkoda, bo Niemcy serwują bardzo klimatyczną, instrumentalną muzykę. Ich klasę potwierdza najnowsze wydawnictwo, pełne nastrojowych kompozycji, w których pojawiają się nawet jazzowe motywy. Bardzo dobra rzecz. 7+/10
Riverside – „Shrine Of New Generation Slaves”
Wielka szkoda, że jest to tak nierówny album. Z jednej strony – jest to najlepsze dokonanie w dotychczasowej karierze Riverside, z drugiej – obok takich numerów, jak doskonałe Deprived pojawiają się słabsze, mniej ciekawe utwory. Tym niemniej jest to bardzo dobre, klimatyczne wydawnictwo. 8+/10
Russian Circles – „Memorial”
Spore zaskoczenie. Russian Circles to jeden z bardziej znanych zespołów post-rockowych, jednak po bardzo dobrym „Enter” mocno spuścili z tonu, a ich albumy były „tylko” solidne. „Memorial” to jednak pokaz świeżych pomysłów i wysokiej formy muzyków – album mocny, spójny i świetnie zrealizowany technicznie, który na długo zostaje w pamięci. 8+/10
NIEZŁE
Black Sabbath – „13”
Nie jestem fanem Black Sabbath ani klasycznego rocka i metalu, stąd do „13” podchodziłem bez sentymentu. Dzięki temu nie zawiodłem się – jest to krążek utrzymany dość mocno w retro klimatach, ale brzmiący energicznie, dość ciekawy i solidnie skomponowany. 7/10
Culf Of Luna – „Vertikal II”
Ta EP-ka stanowi suplement do wydanego na początku roku albumu długogrającego. Nie ma w niej nic zaskakującego – klimat odpowiada w pełni atmosferze poprzednika, niestety kompozycje są mniej ciekawe i chociaż solidne, to nie mają w sobie takiej magii, co te z LP. 7/10
Echoes Of Eon – „Immensity”
Kolejny debiut na polskiej scenie muzycznej. Echoes Of Eon po dwóch latach od powstania wydali w końcu debiutancki album. „Immensity” to kilkadziesiąt minut klimatycznego, „kosmicznego” post-rocka. Podobnie jak w przypadku opisywanej niżej Tsima – nie ma w tej muzyce nadzwyczajnej świeżości, jednak materiał jest bardzo solidny i w wielu momentach przykuwa słuch. Warte uwagi. 7/10 Sed Non Satiata – „Mappō”
Francuski zespół nagrał kolejny solidny album w swej karierze. W przeciągu lat ich styl wiele się nie zmienił – wciąż jest to mariaż post-rocka i screamo, okraszony sporą dawką melancholii. Muzyka w sam raz na chłodne, jesienne wieczory – nie zostaje jednak w głowie na długo, a utwory z „Mappō” śmiało mogłyby się znaleźć na starszych wydawnictwach. Wystarczy jednak posłuchać pięknego San Andrea, by spojrzeć na album przychylniej. 7/10
Tsima – „Juniper”
Młody polski zespół post-metalowy Tsima wydał w tym roku swój debiut o nazwie „Juniper”. Zawsze cieszy mnie, gdy widzę kolejną kapelę próbującą swoich sił w tym niełatwym przecież gatunku. Chłopaki z Tsima poradzili sobie naprawdę nieźle; instrumentalny „Juniper” to wydawnictwo, którym może nie odkrywają nowych lądów, ale pokazują, że potrafią komponować złożone, klimatyczne utwory. Dobra rzecz, czekam na więcej. 7/10
ROZCZAROWANIA
Blindead – „Absence”
Album, którego jako fan tego zespołu nigdy mu nie wybaczę. Szumne zapowiedzi kazały oczekiwać tajemniczej, złożonej, mrocznej opowieści. Tymczasem dostaliśmy prosty, nudny, pozbawiony klimatu prog-rockowy album będący kopią stylu Riverside. Trzy razy nie! 2/10
Satyricon – „Satyricon”
Płyta dobra… do połowy. Rozpoczęcie jest fantastyczne – wyraziste, klimatyczne – ale po pierwszych czterech utworach zaczyna się zjazd w dół. Oczekiwałem znacznie, znacznie więcej. 4/10 Rosetta – „The Anaetheste”
Piszę to z bólem serca, bo Rosetta to jeden z moich ulubionych zespołów. Niestety wydane własnym sumptem przez chłopaków „The Anaetheste” to prezentacja wszystkiego, co w ich muzyce najgorsze. Stylistycznie jest to album bardzo mocno uwsteczniony, przywołujący na myśl słabe „Wake/Lift”. Rozumiem, że chłopaki po to nagrywali płytę poza wytwórnią, finansując ją samodzielnie, by móc wyrazić swoją muzyką dokładnie to, czego pragną. Niestety, duża dawka nieciekawego post-hardcore’u oraz proste kompozycje to nie jest to, co chciałbym dostać od tego zespołu. Ogromne rozczarowanie. 5/10
God Is An Astronaut – „Origins”
Nie byłem nigdy wielkim fanem God Is An Astronaut, zważywszy na to, że to zespół jednej płyty – po świetnym „All Is Violent, All Is Bright” nagrywali płyty dobre, rzemieślnicze, ale bez specjalnej ikry i inne zespoły post-rockowe po prostu im odjechały. Tym niemniej każde kolejne wydawnictwo irlandzkich muzyków gwarantowało przynajmniej solidną jakość. Może jednak po kolejnym razie okazało się, że solidność to za mało? „Origins” to album nudny i monotonny, w którym nie przyciąga kompletnie nic. Formuła podawana przez God Is An Astronaut wyczerpała się i dobrze by było, gdyby chłopaki zastanowili się nad sobą i swoją przyszłością. 5/10