13. Międzynarodowy Festiwal Jazzowy w Gateshead przeszedł do historii, pozostawiając za sobą moc muzycznych wrażeń. Za każdym razem w układzie programu tego wydarzenia widać celowość i pewną rękę, pragnącą zapoznać słuchaczy ze wszystkim, czego się obecnie słucha na najlepszych estradach świata. Mimo że uwaga skupiona była najbardziej na stylistyce jazzowej, to w chwili obecnej granice tego gatunku są tak szerokie, że na pewno wielu zadawało sobie pytanie – Czy to jazz, czy nie jazz? Przy najwyższym poziomie artystycznym tego festiwalu pytanie to jednak staje się mało zasadne. Jazz na pewno był wspólnym mianownikiem, a efektem końcowym – przepiękne muzyczne święto!
Gateshead to miasto położone w północnej części Anglii nad rzeką Tyne. Nie będzie dalekie od prawdy stwierdzenie, że największą atrakcją tego miejsca jest Sage Gateshead – jedna z najpiękniejszych i najnowocześniejszych sal koncertowych na świecie. To właśnie tam odbyły się wszystkie edycje festiwalu, którego program niemal zawsze przynosi nam niezwykle zajmujące dzieła orkiestrowe. W tym roku było ich wyjątkowo wiele.
Elliot Galvin i Laura Jurd (Dinosaur) – fot. Rita Pulavska |
Royal Northern Sinfonia Strings to obecnie jedyna zawodowa orkiestra kameralna w Wielkiej Brytanii i co niezwykle ważne – otwarta na różnorodną stylistykę. Występ z kwartetem Dinosaur na pewno był dla tego ansambl sporym wyzwaniem. Czy orkiestra smyczkowa może wnieść coś nowego do muzyki elektro-akustycznego kwartetu z dwoma syntezatorami? Okazuje się, że jednak tak. Partie instrumentów smyczkowych przyniosły efekt w postaci wzbogaconej warstwy harmonicznej oraz łagodniejszego i bardziej szlachetnego wydźwięku całości. Duże wrażenie mógł zrobić utwór Robin oparty na renesansowo brzmiącym motywie, a sama liderka kwartetu – Laura Jurd, po raz kolejny udowodniła, że jest jednym z największych młodych talentów na brytyjskiej scenie muzycznej.
Jeśli podczas koncertu kwartetu Dinosaur co niektórzy mogli zastanawiać się nad zasadnością ich współpracy z orkiestrą kameralną, to na pewno nikt nie mógł mieć takich wątpliwości w czasie występu norweskiego tubisty Daniela Harskedala. Kompozycje tego artysty zdecydowanie lepiej zestrajały się z brzmieniem całej orkiestry. Muzyka w większości pochodziła z jego tegorocznego albumu „The Roc”, na którym usłyszeć możemy wiele elementów z Bliskiego Wschodu, m. in. kurdyjskie skale muzyczne (Kurd Bayat Nahawant to Kurd). Skąd umiejętność Harskedala do tak precyzyjnego odwzorowywania charakteru muzyki jakże oddalonej od kręgu kulturowego Norwega? Nawet bez odpowiedzi na to pytanie można stwierdzić, że zdolność ta jest niesłychana, a w połączeniu z wrodzonym skandynawskim muzycznym chłodem i liryką tworzy nam zupełnie nową jakość. Koncert, który dla wielu mógł być tym ulubionym podczas całego festiwalu.
Daniel Harskedal (fot. Rita Pulavska) |
Orkiestrowego grania było znacznie więcej i oczywiście nie mogło zabraknąć big bandów, które wystąpiły w programie „Three Nations Under One Groove”. Zespoły z UK (National Youth Jazz Orchestra), Holandii (BuJazzO) oraz Niemiec (NJJO) nie tyle rywalizowały ze sobą, co współpracowały wymieniając się co i rusz swoimi muzykami. Efektem była muzyka o bardzo różnorodnej stylistyce, ale za każdym razem przynosząca wiele radości zarówno grającym jak i słuchającym. Niezwykle interesujący projekt, który w pełni zasługuje na słowa uznania.
Wielki kontrast stanowił występ duetu Binker & Moses. Saksofon i perkusja to na pewno nie jest idealne zestawienie instrumentów, aby zdobyć szeroką popularność. Nie jest to zapewne priorytetem tych debiutujących na muzycznej scenie UK artystów. Ich największym wyzwaniem jest udowodnienie, że to, co robią jest autentyczne, bo ambicji i środków technicznych na pewno nie można im odmówić. Być może to kwestia osłuchania, ale tematy przewodnie poszczególnych kompozycji są na tyle chwytliwe, że świdrują w głowie na długo po koncercie. To na pewno dobra metoda, aby przyciągnąć do siebie audytorium. Autentyczność w jazzie zdobywa się latami, więc na razie pozostaje to kwestią nierozstrzygniętą, aczkolwiek Binker Golding i Moses Boyd są na jak najlepszej drodze.
Jeśli w muzyce wyżej wspomnianego duetu doszukać się można ducha Sonny’ego Rollinsa i Johna Coltrane’a, to na pewno na odmiennym biegunie znajdują się wzorce dla takich artystów jak trio Strobes. Pochodząca z Londynu grupa to doskonały przykład na wyrafinowaną elektroniczną muzykę improwizowaną, gdzie równie ważna jak rytmika (często polirytmia!) jest kolorystyka brzmienia, a nawet złożona harmonia.
Binker Golding (fot. Rita Pulavska) |
Doskonałą oprawę miał koncert brytyjskiego artysty tworzącego elektroniczną awangardowę – Toma Jenkinsona, bardziej znanego pod pseudonimem Squarepusher. Jego najnowszy projekt koncertowy Schobaleader One sprowadził do Sage One tłumy widzów, co na festiwalach jazzowych nie zdarza się aż tak często. Audytorium to było świadkiem wyjątkowo efektownego przedstawienia, gdzie równie ważna co muzyka była jego strona wizualna. Artyści pojawili się na scenie w świecących różnymi wzorami maskach oraz w czarnych, długich pelerynach. Już samym wyglądem robili spore wrażenie, ale dopiero ich super intensywna gra doprowadzona do granic ludzkich możliwości była godnym uwieńczeniem tego wyjątkowego wydarzenia. Bardzo ważny koncert tego festiwalu, który przyciągnął do Sage Gateshead widownię młodego pokolenia i co najważniejsze nie stało się to poprzez obniżenie wartości artystycznej samej muzyki.
Doskonały występ zaliczyło też brytyjskie trio GoGo Penguin, które w przeciągu kilku ostatnich latach zrobiło na Wyspach prawdziwą furorę. Styl gry tego zespołu porównać można do polskiej Jazzpospolitej,czy też serbskiego Eyota, a jego źródła sięgają do legendarnego tria Esbjörna Svenssona. Nie brakowało więc porywających tematów takich jak Garden Dog Barbecue, które wywoływały wrzawę ponad tysięcznej publiczności z jaką spotkać się można chyba tylko na koncertach rockowych. GoGo Penguin potrafiło wzorowo budować dramaturgię, cieniować napięcie dynamiczne i cały czas trzymać w napięciu. Standing ovation było jak najbardziej zasłużone.
Nick Blacka (GoGo Penguin) – fot. Rita Pulavska |
Wyjątkowy był też występ jeszcze jednego brytyjskiego tria, któremu liderował pianista Neila Cowley. Zaprezentował on muzykę z najnowszej płyty „Spacebound Apes” oraz swoje, jak to sam określił, najbardziej popularne przeboje. Koncertowi towarzyszyły wizualizacje Sergio Sandovala opowiadające historię człekokształtnego osobnika w kosmosie. W pierwszej połowie dominowała muzyka ilustracyjna, skłaniająca do zadumy i mająca wręcz właściwości terapeutyczne. W drugiej części koncertu Neil Cowley pokazał jednak swoje prawdziwe oblicze, prezentując utwory oparte na intensywnej motoryce, melorytmicznych repetycjach i dynamice, która rzadko kiedy opuszczała najgłośniejsze rejestry. 90 minut jego koncertu to jak gotowy scenariusz do filmu akcji. Warto wziąć w nim udział!
Miles Mosley, zwany również Jimi Hendrixem kontrabasu robił wszystko, aby potwierdzić, że nadany mu przydomek nie jest tylko na wyrost. Wschodząca gwiazda na swych własnych zasadach, ekstrawertyczny kompozytor, wokalista, producent i współzałożyciel zespołu West Coast Get Down zagrał materiał ze swojego debiutanckiego albumu „Uprising”. Polot i natchnienie oraz charakterystyczny amerykański luz nie tylko jego, ale i całego zespołu, złożyły się na niezapomnianą całość. Dyrektor artystyczna festiwalu wykazała się nie lada intuicją zapraszając tego muzyka do Gateshead. Już niebawem może być o nim naprawdę głośno.
Zwolennicy awangardowej formy jazzowej ekspresji mogli znaleźć ukojenie podczas koncertu włoskiego tria, któremu liderował pianista Garibaldi Plop. Ze względu na wyjątkowe trudności, jakie mogą towarzyszyć w odbiorze muzyki tego rodzaju u nieosłuchanego widza, koncert ten nie cieszył się dużą popularnością. Szkoda, bo występ Włochów stanowił doskonały kontrast dla całego programu festiwalu. W muzyce Plopa słychać szlachetne wpływy takich kompozytorów jak: Igor Strawiński i Bela Bartok. Muzyka nie była więc cantabile, ale zdecydowanie con bravura! Innymi słowy czad!
Garibaldi Plop (fot. Rita Pulavska) |
Trzeci i ostatni dzień festiwalu obfitował w występy gwiazd największego formatu. Zagrali m. in. tacy artyści jak kubański pianista Alfredo Rodriguez oraz kameruński basista i wokalista Richard Bona. Najciekawszym jednak koncertem, zwłaszcza z punktu widzenia polskiego słuchacza, był występ naszego legendarnego trębacza Tomasza Stańki. Niestety nie było mi dane osobiście być na tym koncercie, więc o relację z niego poprosiłem zaprzyjaźnionego dziennikarza magazynu Jazz Journal – Boba Weira. Oto jego wrażenia:
Koncert Tomasza Stańki był największym wydarzeniem tegorocznego festiwalu w Gateshead. Artysta zaczął niepewnie (prawdopodobnie z powodu frustracji wywołanej opóźnionym przylotem samolotu), ale w miarę upływu czasu trębacz stawał się rozluźniony, a jego gra bardziej wylewna, co spowodowało, że druga połowa miała prawdziwie inspirującą jakość. Coraz większa spójność lidera z resztą kwartetu (Alexi Tuomarila – fortepian, Reuben Rogers – kontrabas, Gerald Cleaver – perkusja) miała ogromne znaczenie dla przebiegu całego koncertu. Ich interakcja była nie tylko cudownie spontaniczna, ale również innowacyjna. Był to jedyny koncert kwartetu w Wielkiej Brytanii podczas ich europejskiego tournee. Publiczność w Gateshead potrafiła to docenić, a ich występ był wspaniałym ukoronowaniem tego jakże udanego festiwalu.
Neil Cowley (fot. Rita Pulavska) |
W słowach podsumowania należy uczciwie przyznać, że Gateshead International Jazz Festiwal po raz kolejny przerósł wszelkie oczekiwania, które ze względu na miejsce organizacji tego wydarzenia zawsze były duże. Tak wspaniały obiekt jak Sage Gateshead jest nobilitacją nie tylko dla mieszkańców tego miasta, ale i artystów tam grających. Nic więc dziwnego, że Program 3 Radia BBC relacjonował cała serię koncertów w foyer Sage Gateshead, na które wstęp był całkowicie za darmo. Cały obiekt dosłownie trząsł się od muzyki od wczesnych godzin popołudniowych, aż do późna w nocy. Bywały momenty, że koncerty odbywały się, aż w czterech miejscach na raz. Wybór tego jedynego był często niezwykle trudny. Z tego muzycznego rogu obfitości czerpać mogli wszyscy – starsi, młodsi, rodziny z dziećmi i ci, którzy potrzebowali mocnych, nocnych wrażeń. Muzyka jednoczyła ludzi oraz ich obyczaje. Oby tak było zawsze… nie tylko w Gateshead.