16th Jazz Fest Sarajevo 2012 – (Sarajevo – 30.10.–04.11.2012)

Jeśli jest na mapie Europy miejsce, w którym krzyżuje się Wschód i Zachód, na pewno byłoby nim Sarajewo. To właśnie tu Cesarstwo Bizantyjskie i Otomańskie ze wschodu oraz Cesarstwo Rzymskie z zachodu przyniosło swoją tradycję i religię, dzięki czemu Sarajewo stało się kulturowym tyglem Europy. Nie ma bowiem na świecie wielu miejsc gdzie obok siebie spotkać można zarówno kościół katolicki i ortodoksyjny, a także minaret i synagogę.

Sarajewo to miasto ze swoją smutną historią. Podczas wojny w Bośni i Hercegowinie, w czasie trwającego ponad 3 lata oblężenia (1992–1995) w Sarajewie poległo ok. 11 tys. mieszkańców, a większość budynków zostało doszczętnie zniszczonych. Mimo że dramat tamtych dni wciąż jest w pewnym stopniu odczuwalny, o czym świadczy chociażby ilość cmentarzy, miasto to nadal imponuje swoją kulturową różnorodnością, która zdolna była przetrwać nawet w najtragiczniejszych momentach. Dziś Miasto Róż, jak nazywane jest Sarajewo, znowu tętni życiem, a staromiejski targ Baščaršija, położony w starej muzułmańskiej dzielnicy, to doskonałe miejsce, aby przy mocnej bośniackiej kawie wczuć się w naturalny rytm miasta i obserwować życie jego mieszkańców. 

Festiwal jazzowy w Sarajewie reklamuje slogan: Najlepszy jazz jest tam gdzie najmniej się tego spodziewasz. Bardzo trafnie, gdyż mimo że niewiele osób kojarzy to miasto z jazzem, jest to jednak idealna pora, aby właśnie w czasie festiwalu Sarajewo odwiedzić. Przyczyn jest wiele, a rzeczy których się nie spodziewamy jest o wiele więcej niż tylko jazz. 

Koncerty odbywały się w dwóch miejscach tj. w Bosanski Kulturni Centar (BKC), mogący pomieścić około 1000 osób oraz w nieco mniejszej sali teatralnej Pozorište mladih (Teatr Młodych). Już przy wejściu do budynku BKC, częstowani jesteśmy papierosem przez bardzo atrakcyjną hostessę, która również papierosa tego z gracją nam podpala. Szybko okazuje się, że głównym sponsorem festiwalu jest firma tytoniowa, co w większości krajów Europy byłoby niedozwolone. I jak tu się nie uzależnić? Jeżeli już to od codziennej, potężnej dawki jazzu, którego jeśliby tylko chcieć, można słuchać w Sarajewie niemal na okrągło. 

Sarajewo (fot. Marcin Puławski)

Conocne jam session, na którym prezentowali się lokalni artyści odbywało się w klubie Monument, tak popularnym że ciężko tam było nawet o miejsce stojące! We wczesnych godzinach popołudniowych organizatorzy przygotowali bardzo atrakcyjne spotkania z występującymi na festiwalu artystami oraz warsztaty muzyczne dla dzieci i młodzieży. 

Wspomniana już wcześniej kulturowa różnorodność tego miasta, przekłada się również na charakter tego festiwalu, ponieważ wielu prezentujących się tutaj artystów swobodnie łączy jazz z elementami muzyki etnicznej. Nie przypadkowo więc festiwal otworzył Taksim Trio, który przemycił do swojej gry tradycję muzyki tureckiej, arabskiej, klasycznej i jazzu oczywiście.

Na pograniczu gatunków i muzycznych stylów był również koncert bośniackiego zespołu Arkul Orchestra, który pod przewodnictwem wokalisty Vladimira Mićkovića, zaprezentował nam swoje wersje pieśni sefardyjskich Żydów. Sefardyjczycy zamieszkiwali kiedyś tereny Półwyspu Iberyjskiego, skąd wygnani zostali m. in. na obszar dzisiejszej Bośni. Te przepiękne i umiejętnie zaaranżowane melodie śpiewane były więc nie tylko w języku bośniackim, ale i hiszpańskim. 

Badi Assad (fot. Luca Bonacini)

O urodzie folkloru muzyku bałkańskiej przekonać się mogliśmy również podczas koncertu Bojana Z (Zulfikarpašić), jednego z najbardziej uznanych serbskich pianistów, który zaprezentował program ze swojej ostatniej płyty „Soul Shelter”. Bojan Z zamiast emanować techniką, skupia się bardziej na stronie melodycznej (tematy zaczerpnięte z melodii ludowych) i brzmieniowej, co tłumaczy użycie elektrycznego fender rhodes, na którym często gra jednocześnie z fortepianem. Jego koncert nabiera rumieńców, kiedy na scenie pojawia się Amira Medunjanin, klasyczna śpiewaczka sevdah (inaczej sevdalinka), czyli tradycyjnej muzyki ludowej pochodzącej z Bośni i Hercegowiny. Od tego momentu to właśnie ona przejmuje inicjatywę, często sama nadając utworom swój rytm i tempo. Amira zaśpiewała pięć utworów pochodzących z różnych regionów Bałkanów: Ajde Jano (południowa Serbia), Kafu Mi Draga Ispeci (Bośnia), Grana od Bora (Bośnia), Marijo, Deli Bela Kumrijo (Macedonia), Predrag Cune Gojković (Bośnia). Wykonania tych utworów pozwalają mi stwierdzić, że Amira to artystka pełna temperamentu, dysponująca obezwładniającym głosem i umiejętnością fascynowania, porywania słuchaczy. Pewien pan siedzący obok mnie płakał rzewnymi łzami! 

Śpiewających pań podczas festiwalu było jednak więcej, bowiem na scenie BKC wystąpiła również pochodząca z Brazylii Badi Assad. Oprócz śpiewu pochwalić się ona może także świetnym warsztatem gry na gitarze, na której akompaniowała sobie podczas całego koncertu. Artystka zaprezentowała gatunkowy miszmasz, w którym połączone zostały elementy tradycji europejskiej z brazylijską sambą i bossa novą. Z utworu na utwór Badi rozkręcała się coraz bardziej. Gitara, jako instrument akompaniujący po jakimś czasie już nie wystarczał, więc w roli instrumentu perkusyjnego zaczęła wykorzystywać swoją twarz, gardło i szyję. W ten oto sposób wykonała popularne Panie Janie (Frere Jacques). Bardziej konwencjonalnie zabrzmiał Bachelorette (cover Björk), gdzie podstawowym środkiem wyrazu było portugalskie saudade oparte na bardzo ekspresyjnym i pozostawiającym w słuchaczu uczucie melancholii śpiewie wokalistki. W utworze na bis Badi Assad pokazała, że nie obca jest jej też technika śpiewania skatem. Publiczność oszalała! 

Erika Stucky (zdjęcie ze strony festiwalu www.jazzfest.ba)

Jakże odmienny charakter miał koncert szwajcarskiej wokalistki Eriki Stucky prezentującej repertuar z płyty „Suicidal Yodels”. Jak wskazuje sama nazwa jej programu, Erika opanowała trudna sztukę jodłowania, czemu towarzyszą także spore umiejętności aktorskie oraz zdolności w grze na akordeonie jako instrumencie akompaniującym. Nic dziwnego, że przy takich kwalifikacjach wystąpiła ona solo. Jej koncert to nie tylko muzyka, ale również swego rodzaju kabaretowe skecze, stanowiące przerywnik pomiędzy utworami. Każdej, niepowiązanej ze sobą kompozycji towarzyszyły projekcje filmów. Kto w obsadzie głównej? Erika Stucky, oczywiście! Raz w roli jodłującego psa, innym razem jodłującej tancerki hula hop, itd. Co ważne, zarówno Erika na scenie jak i ta na ekranie prowadzą ze sobą dialog, któremu często towarzyszą salwy śmiechu publiczności. Na koncercie tym nie sposób było więc się nudzić i mimo że niezupełnie to co usłyszeliśmy było jazzem, to występ ekscentrycznej Szwajcarki w konwencję tego festiwal wpisał się wyśmienicie. 

Richard Galliano (fot. Tim Dickeson)

Ten nie jazzowy instrument, jakim jest akordeon pojawił się również podczas koncertu Richarda Galliano i jego kwintetu La Strada. Różnica jednak w tym, że francuski artysta to wirtuoz gry na tym instrumencie i w kontraście do Szwajcarki, traktuje to jak najbardziej poważnie. W skład kwintetu poza liderem wchodzą sami Włosi, tj.: Flavio Boltro (trąbka), Mauro Negri (klarnet), Furio di Castri (kontrabas), Mattia Barbieri (perkusja). Ten włoski skład po części tłumaczyć może zaprezentowany repertuar, na który składały się utwory notabene włoskiego kompozytora Nino Roty. Okazja do tego szczególna, bowiem w roku ubiegłym minęła setna rocznica urodzin twórcy muzyki do takich filmów jak: „La Dolce Vita”, „8½”, „Amarcord”, „Giulietta Degli Spiriti Federico Felliniego”, czy też „Ojciec Chrzestny” Francisa Forda Coppoli. To właśnie z tych obrazów pochodziła większość kompozycji wykonanych podczas tego niezwykłego koncertu. Korzystając z bogatej palety możliwości jakie daje ten zespół wykonawczy, Galliano tworzy bardzo współczesny i co ważne zindywidualizowany język dźwięków, który jest w stanie poruszyć wielu wrażliwych słuchaczy. Ja byłem jednym z nich, albowiem już dawno nie usłyszałem tylu pięknych melodii podczas zaledwie jednego koncertu. Richard Galliano to nie tylko twórca należący do największych gwiazd jazzu, ale również genialny interpretator. 

Wallace Roney (fot. Tim Dickeson)

Pozostając przy interpretacjach muzyki innych artystów wypada mi jeszcze krótko wspomnieć o grupie Miles Smiles, która zaprezentowała sarajewskiej publiczności muzykę Milesa Davisa. Tak się (nie)szczęśliwie złożyło, że widziałem ich tydzień wcześniej podczas festiwalu w Belgradzie. Była to doskonała okazja aby przekonać się jaką rolę pełni jazzowa spontaniczność podczas trasy koncertowej tego zespołu. Odpowiedz brzmi? Znikoma! Miles Smiles zagrali więc te same utwory, w tej samej kolejności, partie solowe były do siebie łudząco podobne, muzycy mówili nawet te same rzeczy w tych samych momentach. W odróżnieniu ode mnie, audytorium zapełnionej po brzegi sali BKC jednak doskonale się bawiło. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o tym koncercie, odsyłam do mojej recenzji z festiwalu w Belgradzie (tutaj). 

Echa twórczości Milesa Davisa słyszalne były również podczas występu tria ZVRN, którego liderem jest grający na trąbce Bośniak z kanadyjskim paszportem Miron Rafajlović. Ten zaledwie 30-letni artysta zaprosił do swojego projektu bardzo doświadczonych muzyków, gdyż na perkusji towarzyszył mu Paolo Vinaccia, a na fender rhodes i syntezatorze Bojan Z, którego był to już drugi występ podczas tego festiwalu. Mimo tak wyrobionych w jazzowym rzemiośle towarzyszy, to właśnie młody trębacz zrobił na mnie najlepsze wrażenie, gdyż pozostali panowie wykorzystywali możliwości brzmienia swych instrumentów czasami aż zanadto. Dotyczy się to zwłaszcza Bojana Z, którego zbyt głośne, wybrzmiewające syntezatorowe dźwięki zwyczajnie burzyły harmonię niektórych utworów. Z tego też powodu gdy trio grało ciszej, słuchało się tego lepiej, a na szczególne wyróżnienie zasługuje opracowanie Zajdi, Zajdi, przepięknej macedońskiej pieśni ludowej oraz pochodzącego z filmu „Siesta” utworu Los Feliz

David King z The Bad Plus (fot. Tim Dickeson)

Ciekawym punktem sarajewskiego festiwalu był również występ formacji Yuri Honing Wired Paradise. Koncert ten mógł przypaść do gustu nie tylko zwolennikom jazzu, ale również i rocka. Mocne, gitarowe brzmienia, którym towarzyszyły furiackie sola na saksofonie lidera zespołu Yuri Honinga (Meet Your Demons) w zestawieniu z nastrojowymi balladami (Patrae) zdecydowanie zyskały uznanie publiczności. O sile tego zespołu decydują przede wszystkim kontrasty pomiędzy poszczególnymi utworami. Była liryka, szaleństwo, precyzja, bałagan, kantylena, szał, spokój, czad! Czy trzeba czegoś więcej?

Koncert amerykańskiego tria The Bad Plus był niewątpliwie jednym z najjaśniejszych punktów festiwalu. Obecnie to jeden z najbardziej popularnych zespołów, sprawnie łączących elementy tradycyjnego jazzu z awangardą, którego nagrania płytowe osiągnęły szczyty powodzenia w kategorii muzyki jazzowej. Materiał zagrany podczas koncertu pochodził głównie z ich ostatniej płyty „Made Possible”, aczkolwiek pojawiły się również ich starsze kompozycje, np. Big Eater i Film z płyty „These Are The Vistas” oraz Giant z albumu „Prog”. Występ rozpoczął się spokojnie, prostą melodią na fortepianie, która następnie zostaje poddana najrozmaitszym przetworzeniom głównie na gruncie harmonii i rytmu. Już podczas tego pierwszego utworu mogliśmy rozpoznać osobisty styl tej formacji, nacechowany połączeniem urzekającej melodyki z logiką, pomysłowością i szczyptą eleganckiej abstrakcji. David King, z rozmachem eksponujący swój zestaw perkusyjny, zadbał o to aby jego instrument nie tylko był źródłem pulsu rytmicznego, ale również pełnoprawnym uczestnikiem rozwoju muzycznej akcji. Reid Anderson na kontrabasie po raz kolejny udowodnił, że jest wirtuozem, który potrafi sprawić by kontrabas, będący w swej naturze instrumentem sekcyjnym, przeistoczył się w niezwykle atrakcyjne, posiadające zaskakująco bogate możliwości, pełnowartościowe medium solowe. Pianistyka Ethana Iversona chyba jeszcze nigdy nie była pod tak dużym wpływem muzyki klasycznej, przez co koncert tria słuchało się nadzwyczaj przyjemnie. Wszystko to sprawiło, że było to niezwykle muzyczne doświadczenie nie tylko dla mnie ale i całej publiczności. 

Dhafer Youssef (fot. Tim Dickeson)

Festiwal w Sarajewie zakończył się występem tunezyjskiego śpiewaka i mistrza lutni oud Dhafera Youssefa. W skład jego międzynarodowej formacji weszli: Kristjan Randalu (fortepian), Chris Jennings (kontrabas), Chander Sardjoe (perkusja). To właśnie podczas tego koncertu najbardziej odczuć można było to, że muzyczna tradycja Wschodu spotyka się na tej samej scenie z tradycją Zachodu. Występ ten był więc niejako kwintesencją całego festiwalu.

Indywidualna i przenikliwa barwa głosu Youssefa wprowadziła nas w transcendentalny nastrój już na początku koncertu. Artysta operując zróżnicowanym dynamicznie głosem, eksploatował głównie wysoki rejestr. Jego gra na lutni była bardzo dynamiczna, a w swoich partiach solowych bardziej skupiał się na wariacjach rytmicznych niż melodycznych. Sytuacja ulega zmianie, gdy na scenie pojawia się gość specjalny, turecki klarnecista Hüsnü Şenlendirici, który wraz ze swoim Taksim Trio inaugurował festiwal. Od tego momentu to właśnie melodia zdaje się być ważniejsza. O doskonalej interakcji pomiędzy linią wokalną, a partią klarnetu najdobitniej świadczy fakt, że momentami barwa głosu Youssefa i dźwięku klarnetu była niemal identyczna. Publiczność musiała wykazać się dużą cierpliwości w oczekiwaniu na bis, bowiem artyści po zejściu ze sceny pojawili się na niej ponownie dopiero po dobrych kilku minutach, kończąc swój koncert jak i cały Sarajewo Jazz Fest utworem Odd Poetry z płyty „Divine Shadows”.

Mówi się, że w Sarajewie bogactwo liczy się nie w pieniądzach, ale w ilości posiadanych przyjaciół. Trudno mi się z tym nie zgodzić, bowiem od pierwszego dnia czułem się tutaj niemal jak w domu. Ostatni akord festiwalu niewątpliwie wywołał we mnie uczucie smutku i niemal natychmiastowej nostalgii. Zanim zdecydowałem się na powrót do domu odwiedziłem jeszcze miasto Mostar, którego niezwykłe piękno, cisza i spokój, pozwolił ochłonąć mi po festiwalowych emocjach i zacząć snuć plany nad przyszłorocznymi muzycznymi podróżami. Nie zaprzeczam więc, że podczas moich kolejnych jazzowych wojaży na Bałkanach impreza w Sarajewie znowu będzie mi po drodze.